Sobota stała w Premier League pod znakiem powrotów i nie chodzi o wznowienie gry po 12 dniach przerwy reprezentacyjnej. Oczy kibiców zwrócone były na Old Trafford, gdzie ponowny debiut w barwach Manchesteru United przeżywał Cristiano Ronaldo i z pewnością nie zawiódł oczekiwań. To wszystko widział jednak Romelu Lukaku, który też po długiej przerwie ponownie wystąpił na Stamford Bridge. Dwaj wielcy snajperzy dali popis i po dwóch dubletach wygląda na to, że postanowili przenieść swój strzelecki pojedynek z Serie A na Premier League.
Fascynujące było śledzenie tej korespondencyjnej rywalizacji w sobotę. Można było odnieść wrażenie, że Romelu Lukaku zobaczył, co Cristiano Ronaldo wyczyniał przeciwko Newcastle i nie chciał być gorszy. Jakby mówił: „widziałem twoje dwa gole, ale przebijam”. Obaj przychodzili do swoich drużyn jako ci, którzy mają wynieść je na poziom wyżej i choć to jeszcze nie jest czas, by o czymkolwiek przesądzać, to widać, że Ronaldo i Lukaku mają w sobie wielki głód.
Na powrót CR7 czekali od kilku dni wszyscy, nie tylko fani Manchesteru United. Może to efekt „bańki” Premier League, ale odniosłem wrażenie, jakby ten transfer wzbudzał największe emocje i przebił nawet Leo Messiego do PSG. Nie chodzi tu o porównania polubień i udostępnień postów w mediach społecznościowych. Raczej zadziałał po prostu efekt „wow!”, bo o ile saga z Messim trwała już od roku, tak Ronaldo spakował się z Turynu z dnia na dzień i zawitał na stare śmieci.
Dało się wyczuć nerwowe wyczekiwanie i widać było, że nawet dorośli fani MU zachowują się znów jak rozhisteryzowani chłopcy, bo wrócił dawny idol. I absolutnie nie piszę tego w złośliwym tonie. To, jak Old Trafford przywitało Ronaldo, jak reagowało na jego bramki i jak jeszcze długo po ostatnim gwizdku śpiewało na jego cześć, utrudniając mu pomeczową rozmowę, pokazuje, co wiąże się z jego powrotem do klubu.
Sam występ Portugalczyka może nie był wybitny, ale to już nie jest ten sam chłopak, który czarował tu dryblingami, gdy przychodził po raz pierwszy. To dziś maszyna zaprogramowana na zdobywanie bramek. Jeśli ktoś nie śledził aż tak bardzo jego gry poza Anglią (o ile są w ogóle tacy ludzie), to mógł zobaczyć tę transformację na własne oczy.
Ronaldo po raz pierwszy przyszedł do MU jako chłopiec, odchodził jako mężczyzna, a wrócił jako legenda. Nie musi strzelać pięknych goli, mogą być jakiekolwiek, ale zastrzyk pewności siebie, jaki dają one drużynie, jest nie do przecenienia. CR7 długo na Old Trafford milczał, aż w końcu pokazał swoją bezlitosną naturę. Jeśli bramkarz robi takie błędy jak Freddie Woodman, gdy najpierw wypluwa przed siebie piłkę, a później zostawia kanał między nogami, to Ronaldo to wykorzysta.
Jeden mecz z Newcastle to na razie mała próbka, ale jeśli taka atmosfera się w Manchesterze United utrzyma, będziemy mówili o efekcie Ronaldo na dużą skalę. Portugalczyk zaraża pewnością siebie, jest gwarancją jakości i widać, że nie przyszedł posłuchać na stare lata braw od kibiców na Old Trafford, a po to, by wygrywać z tym klubem duże rzeczy.
*****
Podobnie ma się sprawa z Lukaku. W kontekście Belga najczęściej powtarza się, że to brakujący element układanki, jaką do tej pory stworzył w Chelsea Thomas Tuchel. Głupio tak ciągle powtarzać te same hasła, ale tu naprawdę nie ma się co silić na oryginalność. The Blues z nim na szpicy to inny rodzaj wyzwania. Mecz z Aston Villą pokazał to zresztą dobitnie.
W poprzednim sezonie Chelsea mogłaby w takim spotkaniu zgubić punkty. Wyszła jednak na prowadzenie już po 15 minutach, bo Lukaku świetnie opanował piłkę zagraną z głębi pola przez Mateo Kovacicia (przepiękna asysta), a potem przełożył Axela Tuanzebe i pokonał bramkarza. Wyglądało to tak, jakby pracował wyłącznie instynkt snajperski, ale to wszystko było wykalkulowane. – Trenowaliśmy razem w Manchesterze United – tłumaczył po meczu Belg. – Tuanzebe mnie zna i wiedział, że jestem lewonożny. Spodziewałem się, że będzie chciał mnie odcinać od tej strony, więc przełożyłem sobie piłkę i wykończyłem akcję prawą nogą – dodawał. Proste? Proste.
Po tym golu to jednak Aston Villa doszła do głosu i Edouard Mendy musiał wiele razy interweniować. Sytuację uspokoił dopiero gol Kovacicia, który wykorzystał błąd i londyńczycy przejęli kontrolę. Dawniej jednak przewaga nie przekładałaby się na bramki, ale teraz jest inaczej.
Przed przyjściem Lukaku Chelsea była najlepsza w Premier League pod względem liczby czystych kont, traciła najmniej goli i dopuszczała do najmniejszej liczby sytuacji (licząc tylko kadencję Tuchela), za to była ledwie 15. w lidze w klasyfikacji skuteczności. Od kilku lat regularnie ich realne zdobycze bramkowe różniły się od tego, co pokazywały statystyki kreowanych sytuacji, strzałów z pola karnego czy expected goals.
Od przyjścia Lukaku Chelsea ten wskaźnik oszukuje. Z xG na poziomie 6.6 ma 9 goli i pierwszy raz widać w tabelce nadwyżkę. W poprzednim sezonie piłkarze Tuchela zdobywali bramki po 7.9% swoich strzałów. W tym sezonie to wynosi już 12.7% i trudno nie łączyć tego z Lukaku. Wykorzystał pierwszą okazję, jaką miał przeciwko Arsenalowi (2:0), a z Aston Villą otworzył, a następnie zamknął mecz bombą z linii pola karnego. Miał dwie okazje i strzelił dwa gole, jak rasowy snajper, którym jest.
*****
Piękne powroty obu tych napastników mogą być dobrym zwiastunem ich walki o tytuł króla strzelców. Znają to już fani Serie A. W poprzednim sezonie górą był Ronaldo z 29 golami, a Lukaku z 24 trafieniami znalazł się tuż za nim, za to razem z Rusłanem Malinowskim był liderem klasyfikacji asyst z 11. To jednak jego Inter cieszył się ze scudetto. Rok wcześniej świętował CR7 z Juventusem, a koronę zabrał obu Ciro Immobile, choć Ronaldo (31 goli) i Lukaku (23) utworzyli z nim TOP3.
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tę rywalizację przenieść na grunt angielski. Manchester United i Chelsea to dziś najpoważniejsi kandydaci do tego, by strącić z tronu Manchester City, a ich dwaj snajperzy mogą im w tym pomóc w największym stopniu. Czerwonym Diabłom brakowało takiego lidera, który w trudnym momencie dałby impuls i stanowił na co dzień przykład. Owszem, kimś takim do pewnego stopnia był Bruno Fernandes, odmieniając grę zespołu, ale Ronaldo to zupełnie inny poziom i typ przywódcy. Lukaku za to daje dużą pewność siebie młodszym graczom Chelsea i w końcu Tuchel ma z przodu kogoś, kto spokojnie powinien dobić do 20 bramek w sezonie.
Ronaldo i Lukaku zaczynają już swoje szaleństwo, ale sobota to dopiero zwiastun gwiezdnych wojen, jakie stoczą. Na razie jest tylko 3:2 dla Belga, a przecież w walce na gole liczyć się będą nie tylko oni – są chociażby jeszcze Harry Kane, Mohamed Salah i jeszcze kilku graczy, którzy mogą postarać się o podobne liczby. Ten sezon Premier League ma więc wszystko, by przejść do historii. Walka o mistrzostwo zapowiadała się doskonale już zanim Manchester United sprowadził ponownie Ronaldo, a Chelsea Lukaku, ale ci dwaj jeszcze mocniej ją rozpalili. Z koroną króla strzelców może być podobnie.