Życie po Abramowiczu. Chelsea wchodzi w nową erę z amerykańskimi właścicielami

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Chelsea - Stamford Bridge
Fot. Chloe Knott/Danehouse via Getty Images

Długo zapowiadane przejęcie Chelsea w końcu się dopełniło. Klub po 20 latach rządów Romana Abramowicza wchodzi w nową epokę. Z jednej strony oznacza to zamknięcie dostępu do (prawie) nieograniczonego budżetu, z drugiej – otwarcie na nowe możliwości. Ekspansja na amerykański rynek, budowanie zespołu walczącego o mistrzostwo, rozbudowa stadionu. O to wszystko ma zadbać Todd Boehly.

Wiemy już, że Chelsea trafi w ręce konsorcjum zarządzanego przez właściciela bejsbolowego klubu Los Angeles Dodgers Todda Boehly’ego. Amerykański biznesmen w wyścigu o kupno klubu wyprzedził współwłaściciela Boston Celtics Stephena Pagliucę i dwóch Brytyjczyków, czyli sir Martina Broughtona oraz spóźnionego z ofertą Jima Ratcliffe’a.

Do podpisania zostało jeszcze kilka dokumentów, ale w oficjalnym oświadczeniu na stronie klubu czytamy, że to kwestia kilkunastu dni. Cały proces zostanie sfinalizowany przed końcem maja, co oznacza, że wbrew wcześniejszym plotkom The Blues bez problemu spełnią wymagania Premier League i normalnie przystąpią do rywalizacji w następnym sezonie.

Od teraz do Boehly’ego będzie należało podejmowanie kluczowych decyzji, choć sam wejdzie w posiadanie tylko części udziałów. Reszta powędruje do jego współpracowników: szwajcarskiego miliardera Hansjoerga Wyssa, brytyjskiego potentata rynku deweloperskiego Jonathana Goldsteina oraz firmy Clearlake Capital. Grupę uzupełniają ludzie związani z zachodnim Londynem, czyli były polityk brytyjskiej Partii Konserwatywnej Daniel Finkelstein i Barbara Charone, czyli liderka w dziedzinie PR, a prywatnie fanka Chelsea. W sumie konsorcjum będzie dysponować budżetem na poziomie nawet 50 miliardów funtów, a więc kilkukrotnie większym niż Abramowicz.

Co to dokładnie oznacza dla The Blues? Nie wiadomo, ale przed nami z pewnością ciekawe lata. Bo choć Boehly nigdy nie prowadził klubu piłkarskiego, to jego model biznesowy w świecie baseballa diametralnie różni się od tego, co znaliśmy na Stamford Bridge pod rządami Abramowicza.

NIE BYĆ JAK MANCHESTER UNITED

– Planuję kupić drużynę w Premier League, bo mają tam najlepszych piłkarzy, społeczność i rynek – mówił Boehly w 2019 roku po tym, gdy jego oferty odrzuciły Tottenham oraz Chelsea. Minęły trzy lata i Amerykanin ma okazję spełnić swoje marzenie.

Przed nim trudne wyzwanie. Musi udowodnić, że jest w stanie poprowadzić jedną z największych futbolowych marek na świecie zarówno do sukcesów biznesowych, jak i sportowych. Kontrowersje budzi od razu ta pierwsza część. Rozpieszczeni przez Abramowicza kibice Chelsea nie są przyzwyczajeni do traktowania klubu jako produktu do zarabiania pieniędzy. Dlatego w ich oczach Boehly może wyglądać na całkowite przeciwieństwo Rosjanina. Tuż po pojawieniu się pierwszych plotek, w Internecie zawrzało. – Nie chcemy być jak Manchester United i Arsenal – denerwowali się.

Nowy właściciel The Blues nie wygląda jednak na kogoś, kto planuje podążać drogą Stana Kroenke czy rodziny Glazerów. Zwłaszcza że podpisana przez niego umowa zakazuje wypłaty dywidend i jakichkolwiek wynagrodzeń za zarządzenie klubem. Ogranicza też poziom zadłużenia, jakie mogą zaciągnąć nowi włodarze, i przez 10 lat zabrania im sprzedaży udziałów.

WYGRYWANIE TROFEÓW PRZEZ MĄDRE ZARZĄDZANIE

– Chodzi przede wszystkim o wygrywanie – opowiadał w wywiadzie dla telewizji Bloomberg. Boehly prezentował tam swoją wizję budowania zespołu. Mówił, że bez odpowiednich wyników trudno mówić o rozwoju.

Todd Boehly
Fot. Kyle Grillot/Bloomberg via Getty Images

Nie są to puste słowa. Odkąd w 2013 roku przejął LA Dodgers, drużyna siedem razy wygrywała swoją dywizję i raz zagrała w World Series. Sukcesy odnosi też e-sportowa organizacja Cloud9, której jest współwłaścicielem. Trudno porównywać te różniące się od siebie rynki, ale w obu przypadkach Boehly starał się inwestować z głową. W Dodgersach rzadko sięgał po gwiazdy, szukał mniej oczywistych wzmocnień, umiał zarabiać na transferach i – co kluczowe w kontekście Chelsea – oparł zespół na młodych zawodnikach.

– Jego przyjście to dobra informacja dla akademii. Wychowankowie będą odgrywać ważną rolę, a inwestycje w rozwój Cobham mogą tylko wzrosnąć – przekonywał w podcaście „London Is Blue” Matt Law, dziennikarz „The Telegraph”, który na co dzień zajmuje się Chelsea.

Zanim proces zmiany właścicieli został dopełniony, Boehly musiał także zadeklarować, że nie zaniedba drużyny kobiecej, która dzięki Abramowiczowi wyrosła na najgroźniejszą ekipę w kraju. Zdobyła w sumie 11 trofeów, a w najbliższych dniach może dorzucić jeszcze dwa. Amerykanin ma przedłużyć dobrą passę piłkarek, w czym pomóc może mu doświadczenie z Los Angeles Sparks, czyli zespołu z WNBA, w który od kilku lat inwestuje.

Komunikat, który wydała Chelsea w nocy z piątku na sobotę, wyraźnie podkreśla: „Nowi właściciele przeznaczą 1,75 miliarda funtów na przyszłe inwestycje […] w tym akademię, Chelsea Women oraz Kingsmeadow”, czyli stadion, na którym występują zawodniczki The Blues.

LOKALNA SPOŁECZNOŚĆ

Ogólnie Boehly sprawia wrażenie człowieka rozumiejącego samą kulturę piłki nożnej w Anglii, która oprócz pieniędzy wymaga współpracy i integracji kibicami.

– Musisz zawsze pamiętać, że fani są w centrum, są najważniejsi – mówił. Dlatego pierwszym, co zrobił po wysłaniu oferty za Chelsea, było zorganizowanie spotkania ze zrzeszającą fanów na całym świecie grupą Chelsea Supporters’ Trust, a potem z Paulem Canovillem – legendarnym piłkarzem, który teraz odpowiada za programy antydyskryminacyjne.

– Przekonał mnie swoją wizją i ludzkim podejściem. Żeby ze mną porozmawiać, specjalnie opóźnił lot powrotny do USA – pisał na Twitterze Canoville

Zresztą Boehly jako jedyny kandydat do przejęcia klubu pojawił się na Stamford Bridge. Usiadł na trybunach podczas meczów z Realem i Arsenalem. Oba Chelsea przegrała i oba pokazały, ile londyńczykom brakuje, by regularnie walczyć o najwyższe cele. Do tego jednak potrzebna pieniędzy.

BIZNES W USA

– Kiedy byłem mały, wiedziałem co to Pac-Man czy Donkey Kong. Nie znałem Manchesteru United, Chelsea czy Tottenhamu. Współczesne dzieciaki są inne, wiedzą, co jest najlepsze. A najlepsza jest Premier League – obrazował aktualną sytuację Boehly. W jego oczach angielski futbol to przede wszystkim najbardziej widowiskowy sport na świecie, ale też produkt, który można ulepszać i na nim zarabiać. – Rynek futbolowy w naszym kraju wciąż jest niezagospodarowany – dorzucił.

To właśnie w Ameryce ma się rozwijać biznes Chelsea. Warunki są do tego idealne, ponieważ w drużynie gra reprezentant USA Christian Pulisic. Pomocnik już teraz cieszy się tam prawie legendarnym statusem. Pokazuje to klasyfikacja sprzedanych koszulek, w której wypada lepiej niż Messi czy Mbappe. Skalę jego uwielbienia dobrze zobrazował fragment popularnego amerykańskiego programu telewizyjnego, skrzydłowego Chelsea nazwano tam piłkarskim Le Bronem Jamesem.

GettyImages-1256181662-1.jpg
Fot. Darren Walsh / Chelsea FC via Getty Images

Boehly oczywiście chce wyjść poza wizerunek samego Pulisica. Londyńczycy będą odwiedzać Stany Zjednoczone podczas letnich tournee. Niewykluczone że klub pójdzie za przykładem PSG i otworzy w USA własne sklepy stacjonarne. To wreszcie tam nowi inwestorzy poszukają sponsora, który zastąpi na koszulkach Chelsea brytyjską firmę Three.

Kolejne źródło dochodu to nowy stadion, który grupa zobowiązała się sfinansować. Na Stamford Bridge może wejść w tym momencie trochę ponad 40 tysięcy widzów, plany docelowo zakładają zwiększenie pojemność o minimum 50%.

– Obiekty piłkarskie budowane na wzór tych z USA to duża zaleta Premier League. Już teraz pracuje się nad tym, żeby rozrywka dostarczana była ludziom dłużej niż tylko te 90 minut – chwalił Anglików Boehly. Stadion Chelsea w tym momencie wyraźnie odstaje od amerykańskich standardów i wypada blado przy chociażby Tottenham Hotspur Stadium czy Emirates. Wkrótce ma się to zmienić.

MODEL LIVERPOOLSKI

Największa zagadka i wyzwanie to sposób budowania drużyny. Z tym Chelsea ma od pewnego czasu problem. Praktyka częstych przetasowań, kryzysów i wielkich powrotów zaczęła bronić się już tylko w pucharach. Podczas ostatnich pięć lat Chelsea zagrała w siedmiu finałach (można liczyć osiem, bo 14 maja zagra o FA Cup), ale tylko raz poważnie biła się o mistrzostwo. W trwających rozgrywkach z walki o tytuł wypadła już zimą i to chyba ostateczny dowód, że zmiany są niezbędne.

Od tej strony odejście Abramowicza może nieść za sobą pozytywne konsekwencje. Angielskie media przedstawiają Boehly’ego i jego partnerów jako zwolenników spokojnej i konsekwentnej pracy. Gdzieniegdzie wprost padały porównania do modelu Fenway Sports Group w Liverpoolu. Tam skutkowało to wyprowadzeniem klubu z kryzysu i zaprowadzeniem go do sukcesów w Premier League i Lidze Mistrzów.

Boehly powinien mieć trochę łatwiej niż jego rodacy w The Reds. Fundamenty na Stamford Bridge zostały już postawione. Nie trzeba szukać swojego odpowiednika Jurgena Kloppa, bo on został już znaleziony i nazywa się Thomas Tuchel. To wokół niego powstanie nowy projekt Chelsea.

Manchester City v Chelsea FC - UEFA Champions League Final
Fot. Matthew Ashton - AMA/Getty Images

Jeśli chodzi o skład, londyńczycy także wyglądają dużo lepiej niż Liverpool w 2010 roku. Kiedy FSG objęło stery, w szatni na Anfield zasiadali tacy zawodnicy jak Jonjo Shelvey, Milan Jovanović czy Maxi Rodriquez. Chelsea już teraz ma do dyspozycji utalentowanych i przyszłościowych piłkarzy pokroju Kaia Havertza, Masona Mounta czy Reece’a Jamesa. I choć wygląda na to, że będzie do załatania kilka dziur w obronie czy pomocy, a ofensywa dalej zmaga się z nieskutecznością, fani The Blues mogą na efekty czekać dużo krócej niż ich rywale z Merseyside.

Nie oznacza to, że Boehly uniknie problemów. Kończące się umowy, odejście lidera defensywy i słaba dyspozycja Romelu Lukaku to tylko kilka kwestii, z którymi od razu będzie musiał się zmierzyć. Im szybciej przejdzie do wzmacniania zespołu i ustabilizowania sytuacji kontraktowej, tym lepiej, bo konkurencja ze strony wspomnianego wcześniej Liverpoolu czy ciągle rozwijającego się Manchesteru City nie śpi. Chcąc gonić obie ekipy, Chelsea potrzebuje solidnie przepracowanego lata. Brytyjskie media spekulują, że nowi właściciele przygodę na Stamford Bridge rozpoczną od kupna przynajmniej trzech zawodników.

– Mamy pomysły, jak się rozwijać, jak odświeżyć skład, jak wnieść do niego świeżość i nową energię – mówił na konferencji przed meczem z Wolverhampton Tuchel. – Trzeba pamiętać, że jeśli chcemy rywalizować z najlepszymi, musimy robić to też na rynku transferowym. Musimy być dobrzy w rekrutowaniu i podejmowaniu decyzji, żeby podpisywać piłkarzy, którzy najlepiej pasują do składu pod kątem nastawienia, mentalności czy profilu. City i Liverpool, które są w tym momencie na szczycie, już to robią – dodawał.

Trudno ocenić, czy to wystarczy, żeby ścigać się z czołową dwójką. Jednak nawet jeśli w przyszłym sezonie Chelsea znów nie da rady dotrzymywać im tempa, jej kibice nie powinni się obawiać. Patrząc przyszłościowo, przyjście Bohley’ego wygląda na idealną okazję, żeby wprowadzić drużynę na jeszcze wyższy poziom. Jego pracę oceni czas, ale pierwsze wrażenie podpowiada, że z potencjalnych kandydatów udało się wyłonić najlepszego.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Komentarze 0