10 lat temu donGURALesko wydał Totem leśnych ludzi. Dlaczego to jedna z najlepszych płyt w historii PL rapu?

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
totemlesnychludzi.jpg

To wydawnictwo było bardzo ważne nie tylko dla samego poznaniaka, ale również całej sceny – odkryło nowe brzmienie dla polskiego rapu i pokazało, że przy niełatwym projekcie styl i treść mogą iść ze sobą w parze.

Często bezbekowe Demotywatory zostały już wyparte przez często bezbekowe memy, ale warto sięgnąć do historii. W 2010 roku ambicją lwiej części internetowych śmieszków było dostanie się na stronę główną wspomnianego portalu. To wtedy, dokładnie 1 sierpnia, pojawił się demot z okładką nowego albumu Gurala, jego tytułem i podpisem: nie znajdziecie żadnego amerykańskiego odpowiednika tej płyty.

Sądząc po reakcjach - ta wrzutka nie przyjęła się zbyt dobrze. Jej przesłanie jest jednak prawdziwe – drugiej takiej płyty nie było ani za oceanem, ani u nas. Ba, nadal nie ma, co zresztą doceniliśmy, umieszczając krążek i jeden z singli w naszych zestawieniach podsumowujących lata 10. (znajdziecie je tutaj oraz tutaj). Totem leśnych ludzi to zjawisko, które mogło objawić się tylko raz. To dobry moment, żeby o tym zjawisku napisać - płyta wyszła równo dekadę temu, 11 czerwca 2010 roku.

1
Pokazał, że dobre wykorzystanie motywów etno może zaprocentować

Nie sposób rozpocząć rozmowy o Totemie bez odwołania się do jego clue, czyli rozumianej na różne sposoby etniczności. Kawałek czasu przed tym, jak Donatan (zresztą obecny na tym albumie) skojarzył słowiańskość z obfitymi biustami, ubijaniem masła i zalewaniem pały, Gural postanowił pokazać polskiemu rapowi, że ma jeszcze pewne niezagospodarowane, korzenne pola.

Wyszła mu z tego płyta niekomercyjna i przy okazji – mimo kilku bangerów – niesinglowa, która imponowała tym, że nie prześlizgiwała się merkantylnie po tematach i stylistykach. To wymagająca skupienia, epicko rozpisana i fascynująca opowieść o przenikaniu się starego i nowego, którą legitymizują produkcje znajdujące się w pół drogi między rapowym, soczystym podkładem a skarbnicą inspiracji w postaci szeroko rozumianego inwentarza muzyki z całego świata. Jeśli jakiś album może być nazywany angażującą wszystkie zmysły podróżą po dźwiękach, to na pewno ten.

2
Stał się symbolem przemiany dwóch ważnych dla gry twórców

Od początku swojej kariery donGURALesko słusznie uchodził za gościa, którego rapowego rzemiosła nie sposób podważyć. Co tu gryźć się w język – już dwie dekady temu zapierdalał po bitach jak zły, a jego flow i sposobu pisania były na tyle barwne, że nie dało się ich przyłożyć do żadnego innego rapera. Nie inaczej było w przypadku kolejnych, wypuszczanych w drugiej połowie 00's materiałach z Matheo, ale konia z rzędem temu, kto przewidział, że ci dwaj na początku lat 10. aż tak bardzo zmienią styl swojej twórczości.

Już wcześniej dało się wyczuć, że Gural myśli o czymś więcej, niż tylko o melodyjnym, dobrze poskładanym rappingu, ale w raptem dwa lata, które dzieliły El Polako i Totem, przeistoczył się z typa dostarczającego tracki do trenowania karkiem w faceta będącego naraz mistykiem, miejskim filozofem i całkiem twardo stąpającym po ziemi antropologiem. Od tej pory jego talent zaczął rozkwitać; fraza stała się pełniejsza, kawałki bardziej przekminione myślowo i składniowo, a nawet najbardziej bujające wałki wnosiły coś więcej niż kolejny hit do dyskografii. Ten album jest również popisem Matheo, który do tego momentu był kojarzony z amerykanizującymi, zaraźliwymi bitami, a ujawnił potencjał wskazujący na to, iż może stać się nie tyle uniwersalnym żołnierzem jednego stylu, ile cenionym dowódcą bez podziału na kategorie. Którym zresztą w rezultacie został, o czym przekonuje jego obecny ponadgatunkowy status.

3
Udowodnił, że nawet najtrudniejszy koncept nie musi wcale zepsuć jakości albumu

Być może części z was wyda się to nieco naciągane, ale odpowiedzcie sobie szczerze: ile znacie polskich rapowych krążków, które udźwignęły ciężar konceptualnego podejścia do sprawy? No właśnie. Myśl przewodnia najczęściej stawała się albo piątym kołem u wozu, albo też czymś, co wpływało negatywnie na odbiór przez monotonię lub odstępowanie od danego założenia liryczno-brzmieniowego.

Reprezentant Poznania nie wpadł jednak we własne sidła – a to dlatego, że egzekucja pomysłu przebiegła u niego bardzo rzeczowo i naturalnie. Ci, którzy twierdzą, iż jest to album o niczym, zwyczajnie się mylą; mamy tu do czynienia z ponadczasowym raportem stworzonym dzięki reporterskiemu podejściu do tematu egzystowania w betonowej dżungli. Jakby tego było mało, Gural szuka tu odpowiedzi na uniwersalne pytanie, posiłkując się poetyckim obrazowaniem i na każdym kroku podkreślając, że prawda znajduje się na styku czegoś rozumowego i doczesnego oraz pozarozumowego i pierwotnego. Spoiwem całości staje się zaś (pop)kultura całego globu, bo to przecież jeden daleki sus w intertekstualność.

Muzyka i refleksja idą ramię w ramię. Czy dało się wycisnąć więcej z tego konceptu? Z pewnością nie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.