Rozwój sztucznej inteligencji, świat bez żywności, symulacje... „Matrix” przepowiedział to wszystko.
Najpierw miał być komiks. Wychowani w wielodzietnej polsko-amerykańskiej rodzinie z południowego Chicago bracia Larry i Andy Wachowscy (obecnie: Lana i Lilly Wachowskie) złapali w latach 90. fuchę, o jakiej marzą miliony. Rodzeństwu udało się współpracować z Marvel Comics, pisząc scenariusze do wymyślonej przez słynnego pisarza Clive'a Barkera serii Ectokid. Zresztą wczesna kariera braci to w ogóle podręcznikowa historia – dzieciństwo i młodość spędzili głównie w domu przed telewizorem oraz na graniu w Dungeons & Dragons. Wtedy wykształcili w sobie zdolność do wymyślania alternatywnych światów, tworzenia niesamowitych historii i postaci, która miała zaprocentować wkrótce. Zaraz po tym, kiedy Wachowscy, świeżo po odejściu z uczelni, założyli... firmę remontową.
Pomysł o uniwersum, w którym wykreowane przez ludzi maszyny buntują się i zwracają przeciwko własnym twórcom, wpadł im do głowy, gdy znajomy zapytał o nowe komiksy. Ale najpierw o zdolne rodzeństwo upomniało się kino akcji. Jednak i Zabójcy z Sylvestrem Stallone, do których napisali scenariusz, i debiutanckie Brudne pieniądze nie były ich kinem. Chcieli mówić obrazami, nie dialogami. Uważali, że to drugie jest domeną literatury.
Scenariusz do Matriksa zachwycił ludzi z filmowego giganta, studia Warner Bros. Wątpliwości pojawiły się tylko przy ustalaniu budżetu. Czy wyłożenie 63 milionów dolarów (pod koniec lat 90. to były ogromne pieniądze, w 1990 roku dokładnie tyle kosztowała Pamięć absolutna z Arnoldem Schwarzeneggerem, wówczas najdroższy film w historii kina) na ledwie drugą produkcję trzydziestokilkuletnich twórców nie jest zbyt ryzykowne? Ale zdecydowano się podjąć wyzwanie. I Warner nie żałował, bo trafił im się bodaj najbardziej kultowy film dekady. Tytuł, który tylko ze światowej dystrybucji kinowej zarobił blisko pół miliarda dolarów.
Co zagrało? Po części wyczerpanie formułą kina masowego z lat 90. Bracia Wachowscy zaproponowali zupełnie nową opowieść. Cyberpunkową, mroczną, ale nie aż tak, by nie przyciągać do siebie ludzi, którzy nie mieli przedtem z tym nurtem wiele wspólnego. Po części nowatorskie efekty specjalne; ludzie przekazywali sobie pocztą pantoflową wieści o tym, że jest taki film sci-fi, który rewelacyjnie ogląda się w kinie. Wszyscy oszaleli m.in. na punkcie efektu bullet-time, który Wachowscy jako pierwsi zastosowali w kinie na poważnie. Słynne potrójne kopnięcie kręcono ponoć przez dwa dni zdjęciowe.
Jacy Wachowscy? Kto? Nikt ich nie znał, ale w roli głównej pojawił się Keanu Reeves i wtedy, pod koniec lat 90., to wystarczyło. Paradoksalnie, choć Matrix stał się klasykiem - do legendy przeszły historie o aktorach, którzy odrzucili propozycję zagrania w nim. Otóż pierwszym wyborem Wachowskich, jeśli chodzi o postać Neo, nie był wcale Keanu Reeves tylko Will Smith, który ostatecznie postawił na... Bardzo dziki Zachód. Obok niego bracia widzieli m.in. Vala Kilmera jako Morfeusza. O rolę Trinity miały z kolei zabiegać Angelina Jolie i Gillian Anderson.
I jeszcze kwestia jakości. Bo to prostu świetnie napisany i zrealizowany film. Efektowny, ale i mądry, naszpikowany masą odniesień, przedstawiający konkretną wizję, która może się urzeczywistnić. Nawet nie przypuszczaliśmy, że tak bardzo.
Matrix przeszedł do kanonu nie tyle z powodu wizualnego rozmachu, ile wielopoziomowej warstwy ideologicznej i potężnego uniwersum, które zostało później rozbudowane w animowanej serii Animatrix i trzech kolejnych częściach filmu. Dzieło Wachowskich garściami czerpało z Ghost in the Shell, zostało zbudowane na mesjanistycznym patencie i alegorii platońskiej jaskini, nawiązywało do greckiej mitologii, a jako całość stanowiło dystopijną przepowiednię o antykapitalistycznym wydźwięku. O tym, jak ważna była ta intelektualna podbudówka niech świadczy fakt, że wszyscy na planie dostali egzemplarz książki Symulakry i symulacja Jeana Baudrillarda, jednego z najważniejszych filozofów czasów globalizacji i wirtualnej rzeczywistości.
Tyle wstępu. Oto cztery (z wielu) rzeczy, które przewidział Matrix.
AI taka jak my
Przede wszystkim rozbudowanie sztucznej inteligencji, która owszem, istniała ponad dwie dekady temu, lecz nie była tak powszechna i tak zaawansowana. Czy w końcu zwróci się przeciwko ludziom? Na razie programiści robią wszystko, by nie przejmowała ludzkich nawyków, o czym pisała Melissa Heikkilä w serwisie politico.eu. Heikkilä zwracała uwagę na to, że sztuczna inteligencja odzwierciedla system wartości ludzi, którzy za nią stoją. Trzeba zatem nauczyć ją bezstronności, eliminacji tendencyjności. Ważne jest włączenie do algorytmu zasad prawnych i etycznych. Wszystko po to, by była jak człowiek, ale bez wad.
Natomiast Wachowscy słusznie przewidzieli, że roboty będą robić dla nas dosłownie wszystko. Dokładnie tak, jak przedstawia to Matrix.
Wszystko jest symulacją?
Według teorii symulacji, zdefiniowanej przez szwedzkiego myśliciela Nicka Bostroma, znany nam świat jest tak naprawdę odgórnie zaprogramowaną rzeczywistością komputerową. A w niej żyją podobnie zaprogramowani ludzie. W filmie Wachowskich czymś takim jest właśnie Matrix, a Thomas Anderson, zwykły programista i haker, właśnie dowiedział się o istnieniu alternatywnej rzeczywistości. Nie sugerujemy tu, że wszystko to, co widzicie za oknem, zostało stworzone przez szalonego demiurga, a tak naprawdę świat jest wielką pustynią. Nic z tych rzeczy. Natomiast coraz bardziej powszechne urządzenia VR oraz istnienie metawersum wyraźnie pokazują pewien cykl zmian. Zresztą matriksolodzy podpinają pod tę kategorię także smartfony czy media społecznościowe. Wszystko to, co może być niebieską pigułką. Pamiętacie scenę, kiedy Neo przenosił się do innej rzeczywistości? To samo dzieje się z nami, gdy tylko zakładamy gogle VR.
Nie, wszystko jest iluzją
Niektórzy filozofowie, na czele z Kartezjuszem, uważali, że my jako ludzie możemy przez cały czas śnić. Jeżeli podczas snu marzenia wydają nam się realne, nie umiemy odróżnić ich od jawy, a orientujemy się dopiero po przebudzeniu, to jaką mamy gwarancję, że już nie śnimy, skoro... No właśnie, skoro podczas snu wszystko nam się ze sobą zlewa? Ta koncepcja filozoficzna jest nazywana argumentem snu. W Matriksie czuć ją zwłaszcza w scenach przebudzania się z symulacji. I tych, gdzie nieświadomi ludzie śnili na ekranie projekcje konkretnych wydarzeń.
Pamiętamy historię o tym, jak Elon Musk chciał wszczepiać ludziom chipy do mózgów. Technologia Neuralink ma pomóc w leczeniu chorób neurologicznych, łącząc ludzki mózg z chmurą sieciowych danych. Chip będzie wtedy stymulował pracę mózgu i pomagał chorym – na przykład przywracając im wspomnienia, przeniesione uprzednio na twarde dyski. Co prawda dobrowolne podłączenie do sieci może być niebezpieczne ze względu na szalejące wirusy – i o tym Musk już nie wspominał. Ale parę dni temu świat obiegła informacja o sparaliżowanym 29-latku, który steruje myszką od komputera przy użyciu myśli.
Jak to wszystko łączy się z argumentem snu? Jakby nie patrzeć, zaprogramowane wspomnienia będą wciąż... zaprogramowane. Czyli pozostaną iluzją.
Świat bez żywności
Czyli taki, nad którym zastanawiają się futurolodzy. My tu o Matriksie, a w obliczu katastrofy klimatycznej coraz bardziej realna wydaje się wizja z ostatniego Mad Maksa; życia z ograniczonym dostępem do wody i jedzenia. Jeżeli temperatura będzie wciąż się podnosić – to problemy, z którymi może nie będziemy borykać się my, ale nasze dzieci czy wnuki – jak najbardziej.
W filmie Wachowskich mamy postapokaliptyczną przyszłość bez jedzenia, gdzie ludzie, którzy uwolnili się od symulakrum, żyją dzięki białku jednokomórkowemu połączonemu z syntetycznymi aminokwasami, witaminami i minerałami. Co ma im zapewnić pożywienie wystarczające do tego, by żyć. Ta wizja łączy się z jedzeniem przyszłości i syntetycznymi posiłkami. Pamiętacie jeszcze Soylent, czyli substytut jedzenia, zawierający tylko te składniki odżywcze, które są niezbędne do poprawnego funkcjonowania organizmu? To identyczna historia.
A przecież Matrixa odczytuje się też jako manifest na rzecz transpłciowości, zwłaszcza po tym, jak obaj bracia Wachowscy zmienili płcie; wedle tej interpetacji podwójne życie głównego bohatera, który nie wie, czy bliżej mu do bycia Neo, czy Thomasem Andersonem, jest metaforą uwięzienia w konkretnej tożsamości. To także jeden z pierwszych filmów, który zerwał z 90'sowym mitem blockbustera jako kina na sterydach, zdominowanego przez muskularnych protagonistów (Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone, Jean-Claude van Damme) – wystarczy spojrzeć, jak aktorscy idole masowej wyobraźni wyglądali wtedy, a jak wyglądają teraz. Wpływ czarnych kostiumów głównych bohaterów na współczesną modę? Rozwój EDM-u, napędzanego kultową ścieżką dźwiękową? No, było tego trochę.
I wszystko to w filmie, który miał swoją amerykańską premierę (do polskich kin trafił pięć miesięcy później) 25 lat temu. Dla uzmysłowienia, jaki to kawał czasu – Polska była wówczas w NATO od... 12 dni, a w kinach leciało Ogniem i mieczem.
Zobacz także:
50 filmów, które najmocniej wpłynęły na kształt współczesnej popkultury
Miał być na zawsze Neo, został Johnem Wickiem. Ale to nie jedyna osobliwość kariery Keanu Reevesa
„Matrix Zmartwychwstania” jest jak stary piłkarz, który odcina kupony od sławy (RECENZJA)
Komentarze 0