50 najważniejszych płyt na 50-lecie hip-hopu, miejsca 40-31

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
1800x1200 (1).jpg

Od pogrążonego w depresji spadkobiercy Madvillain, przez brutalny dokument z ulic Los Angeles końca lat 80., po typa, na którego debiucie wychowało się pół świata.

Poprzednią dychę, czyli miejsca od 50 do 41, znajdziecie tutaj. A kto w czwartej dziesiątce?

40
Earl Sweatshirt – „Some Rap Songs” (2018)

Po śmierci ojca, południowoafrykańskiego aktywisty i poety, Earl Sweatshirt zmagał się z depresją i stanami lękowymi, które zmusiły go m.in. do odwołania w ostatniej chwili koncertów w Wielkiej Brytanii. Ale po ponad trzech latach od czasu I Don't Like Shit, I Don't Go Outside powrócił jednak z niebytu we wspaniałym stylu. Jego Some Rap Songs to przejmujący i introspektywny materiał podany w formie, która wszystkim od razu skojarzyła się z Madvillain, ale przywodzi też na myśl eksperymenty cLOUDDEAD i odsyła do egzystencjalnej filozofii Jeana-Paula Sartre’a. Ten materiał nie trwa nawet 25 minut i sprawia wrażenie szkicownika czy pliku roboczego, ale równocześnie jest przecież totalnie emocjonalnym i autorskim podejściem do formatu płyty rapowej. Instant classic.

39
50 Cent – „Get Rich Or Die Tryin'” (2003)

Zapomnijmy o tekstach. 50 nigdy nie był jak Kendrick Lamar. Ani nawet jak Phife Dawg. Przewózka – Get Rich Or Die Tryin' jest właściwie tylko o tym. Ale nie może go tu nie być, bo w pierwszej połowie pierwszej dekady XXI wieku był po prostu największy. Ten chamski, napakowany bangerami krążek to pocztówka z ery obsesji złotem i pieniędzmi, ślizgu rapu prosto w objęcia mainstreamu, tego momentu, w którym jego najpopularniejsi przedstawiciele zaczęli wypierać bonzów dominującego przez dwie dekady stadionowego rocka. Druga sprawa jest taka, że ten leniwy głos ma w sobie tyle charyzmy, że zwyczajnie nie idzie tego wyłączyć. A jak komuś mało, to niech przypomni sobie, jakim mocarnym singlem było chociażby 21 Questions. Tak brzmiały 00's.

38
Playboi Carti – „Whole Lotta Red” (2020)

Stara maksyma mówi, że cienka jest granica między szaleństwem a geniuszem. Chyba nikt nie uosabia tych słów lepiej niż Playboi Carti. Reprezentant Atlanty to jedna z niewątpliwych ikon stylu, ale też gość, któremu kocopoły wygłaszane przy użyciu drażniącego baby voice’u czy hurtowe ad-liby raczej nie zapewniłyby miejsca w szeregach Mensy. Tymczasem to właśnie on – razem z Kanye Westem w charakterze producenta wykonawczego – wyprowadził sztandar światowego trapu, tworząc polaryzujące arcydzieło przyszłości. Whole Lotta Red jest tym dla rapu, czym wcześniej był Yeezus. Tym, czym dla telewizji był ostatni sezon Twin Peaks, a dla rocka Metal Machine Music. Albo nie. Historia oceni.

37
Ice Cube - „AmeriKKKa's Most Wanted” (1990)

Jako pierwszy ukręcił się z N.W.A. Poleciał do Nowego Jorku, usiadł razem z Public Enemy i The Bomb Squad, po czym nagrał debiut, jaki właściwie lepiej rozpatrywać w kategorii społecznej niż muzycznej. Takiego hymnu biedy i wkurwienia rap dotąd nie miał. Cube nawijał o instytucjonalnym rasizmie, piętnował postępującą gettoizację, krytykował czarnych za to, że zaczynają myśleć jak biali; oberwało się nawet showbusinessowi promującemu rozmiękczony przekaz. Niesamowite, ile tam jest na trackach gniewu. Rap ostry jak żyletka, Ice Cube jako wściekły kaznodzieja, występujący przeciwko światu w imieniu Afroamerykanów. Jak ktoś szuka w hip-hopie mitycznego przekazu, to tu ma go za 10 płyt.

36
The Roots - „Things Fall Apart” (1999)

To dzięki tej płycie Rootsi przedostali się do szerokiej świadomości słuchaczy, bez podziału na gatunki. Grammy za You Got Me (i nominacja dla najlepszego rapowego albumu), pół miliona sprzedanych egzemplarzy w samej Ameryce – to robi wrażenie. Tak samo jak zabawa muzyką, która w Things Fall Apart jest ewidentna: wszystkie te smaczki pokroju dudniącego werbla w Table Of Contents, podśpiewywanego jakby od niechcenia refrenu pod jazzowy beat w Dynamite, beatboxu Rahzela robiącego robotę w 100% Dundee... Krążek brzmi jak wielka improwizacja, chociaż w rzeczywistości wszystko tu jest elegancko skrojone. Nie sposób nie wymienić w zestawieniu tego filadelfijskiego składu, który nauczył miliony łebków w baggy jeansach słuchania jazzu.

35
Travis Scott - „Rodeo” (2015)

Wyczekiwany debiut studyjny Scotta był piękną zapowiedzią kolejnych – równie precyzyjnych – ruchów jednego z najbardziej wpływowych raperów wszech czasów. Trudno nie zgodzić się z Pitchforkiem, który określił La Flame’a największym prymusem w Kanye West School of Maximalism, gdzie każdy dopieszczony dźwięk i starannie dobrany gość jest na wagę złota. Rodeo słucha się tak, jakby od 2013 roku i premiery Owl Pharaoh Scott na stałe zamknął się w studiu, szlifując chaotyczne melodie, eksperymentalne smaczki i zniekształcone wokale, przypominające hedonistyczny lament. A wszystko to złożyło się na mglisty, narkotyczny, trapowy krążek z kategorii premium.

34
Three 6 Mafia - „Mystic Stylez” (1995)

Z perspektywy czasu ten album wydaje się wyprzedzać aktualne trendy o całe dekady, swoim dusznym, przećpanym klimatem kłaść na łopatki większość boom-bapowych klasyków, a jego atmosferę chyba najlepiej oddał dziennikarz muzyczny Roni Sarig, pisząc swego czasu, że nawet jeśli jego autorzy nie podpisali nigdy cyrografu z diabłem, to na pewno imprezowali z nim dłuższą chwilę. I choć Lord Infamous i Koopsta Knica czasy tej balangi przypłacili życiem, to pozostawili po sobie zbiór nagrań, które miały ogromny wpływ na powstanie crunku, trapu i stylu nawijania – na przykład Migosów. A propos Migosów...

33
Migos - „Culture” (2017)

No właśnie. Bez względu na to, jak bardzo charakterystyczny, oparty na triolach styl rapowania Migosów zawdzięcza schedzie po Three 6 Mafii i nieodżałowanym Lordzie Infamousie, niezaprzeczalnym jest fakt, że rozpowszechnili oni podobne flow i mocno podkopali status quo, w jakim utkwił sposób nawijania Amerykanów od czasów nadejścia nowej fali. I choć hitowe Bad and Boujee z ocierającym się o wybitność gościnnym wejściem Lil Uzi Verta stanowi niekwestionowany highlight tego krążka, to najlepiej działa on jako całość i podobnie jak wiele wcześniejszych płyt z Teksasu, Tennessee czy ich rodzinnej Georgii – pokazuje, że to Południe w XXI wieku najcelniej wygląda przyszłości rapu. Album jednocześnie zmysłowy i wybuchowy, harmonijny i chaotyczny, korzenny i futurystyczny. Jednym słowem - kompletny.

32
N.W.A. - „Straight Outta Compton” (1988)

Po filmie biograficznym pod tym samym tytułem temat ikonicznego debiutu Niggaz With Attitude jest już straszliwie przeru****y, ale to nie zmienia faktu, że Straight Outta Compton jest albumem kompletnym, który zdefiniował pojęcie gangsta rapu i miał ogromny wpływ na kulturę popularną. Dr. Dre, Eazy-E i Ice Cube, którzy poznali się w Compton w drugiej połowie lat 80. (był tam jeszcze Arabian Prince, ale nvmn), uosabiali wszystko to, czego wielu szukało w rapie. Byli groźni, antysystemowi i uczyli moresu. Skoro w repertuarze mieli takie hymny jak Fuck The Police, to nic dziwnego, że w FBI nazywano ich Najbardziej niebezpieczną grupą świata. Nie ma hardkorowego rapu bez N.W.A. Nie ma Zachodniego Wybrzeża bez N.W.A. A jeżeli chcecie poczuć, ile znaczy ten skład dla popkultury, rapu i czarnej społeczności w Stanach Zjednoczonych, zobaczcie rozmowę Kendricka Lamara z żyjącymi członkami zespołu. Wcześniej taka czołobitność zdarzała się tylko na audiencjach w Watykanie.

31
Tyler, The Creator - „Igor” (2019)

Pomimo młodego wieku Igora, postanowiliśmy dać mu bardzo wysokie miejsce, bo to płyta odważna, przełomowa, świetnie brzmiąca i refleksyjna. Tylerowe 10/10. Tak będzie brzmieć następna dekada – pisaliśmy kilka lat temu o tym albumie. No i nie – tak nie brzmiała następna dekada, co tylko pokazuje, w jak osobne, niepodrabialne i zwariowane uniwersum wkroczył Tyler, The Creator. Wyrzucił struktury, wyrzucil tradycyjny miks, jakby nie patrzeć, częściowo wyrzucił nawet rapowanie. Czerpał garściami ze starego soulu, ale takiego psychodelicznego, jak z najbarwniejszego okresu Sly and The Family Stone. Zrobił krążek tak niedający się wcisnąć w jakiekolwiek ramy, że ówcześni recenzenci pewnie wolą dziś nie czytać tego, co próbowali napisać o Igorze. A przecież to wszystko jest o najprostszych uczuciach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.
Komentarze 0