Hip-hopowcy jak mało którzy artyści lubią sobie wrzucić do kawałka to czy inne przekleństwo. Dziś poznacie tych, którzy z językiem się nie pieszczą, ale robią to faktycznie stylowo.
Jakiś czas temu w sieci pojawiło się ciekawe badanie dotyczące słów, których używają polscy raperzy. Wyniki były nieco zaskakujące; jak się okazało, kurwa pojawiła się 4335 razy, chuj 2293, a jebać 687.
Sami przyznacie, że to niemało. A jako że 26 września na rodzimym rynku wydawniczym pojawi się książka What the F. Benjamina Bergena, której zostaliśmy patronem, postanowiliśmy sprawdzić, którzy znani nawijacze znad Wisły najchętniej i zarazem najbardziej świadomie rzucają mięsem.
Wytwórni Step Records wiedzie się ostatnio nieco gorzej niż kiedyś – mimo że całkiem niedawno wbiło jej trzy miliony subskrybentów na YouTube. Wydaje się, że obecnie jej czołowym graczem jest Bajorson, znany jeszcze kilka lat temu głównie z bitew freestyle'owych. Jak sama nazwa wskazuje, wydany w sierpniu album Kryminogenny to nie leciutka, wakacyjna opowieść z nadmorskiego kurortu, tylko sztywny, pełen ulicznych prawd storytelling, który staje się najlepszą okazją do rozliczenia się z nielubianym typem kobiet i różnej maści (także ewentualnymi) oponentami. Liryka chodnika rzadko występuje w przyrodzie bez pękatego zbioru wulgaryzmów, więc wszystko się zgadza.
Ten raper zdecydowanie mógłby przerobić klasyczny w pewnych kręgach dwuwers Bonusa RPK na: wjeżdża Diho, a lamusy dupa cicho. Dość powiedzieć, że gdy wrzuciliśmy nasz generator tekstów schaftera, to praktycznie po kilku minutach pojawiła się wersja ze wspomnianym jegomościem i liniami o jego męskim narządzie kopulacyjnym. Przesłuchajcie sobie choćby kawałki z Orangutana vol. 07 – tam aż roi się od wrzuty wszelakiej. Jest to zresztą łatwe do uzasadnienia; ma być dosadnie, bangerowo i jeszcze z niekoniecznie wysublimowanym humorkiem. Jest w tym jakiś urok.
Mimo postępującej z każdym dniem popizacji rapu, reprezentant Patokalipsy pozostaje wierny swojemu niepisanemu credo, które można streścić zdaniem: nawijanie na bicie ma brzmieć tak, jakby MC chciał wyciąć w pień wszystkich innych graczy, a biznes wypalić aż do gołej ziemi. Nic więc dziwnego, że z jego agresywnych, panczujących cały świat linijek można wyciągnąć wyjątkowo dużo zapalczywych wiązanek – na oko tyle, że dałoby radę obdzielić nimi kilkunastu gładszych raperów. Jest bitka, muszą być siniaki!
Kiedy rozkminialiśmy opcję napisania tego artykułu, jeden z redaktorów zaproponował, by cały tekst poświęcić Bałaganowi i jego specyficznemu rozumieniu wulgaryzmów. Szczerze? To całkiem rozsądny pomysł – Kazek nie tylko niezwykle obrazowo ilustruje życie ciemniejszej strony Warszawy, ale także ma wyjątkowy dryg słowotwórczy, który sprawia, że z jego kolejnych tracków można systematycznie wynotować parę mięsistych fraz, podnoszących kontekstowe przeklinanie do rangi sztuki. Takich narratorów hustlerów nam potrzeba.
Co to jest za gość! Tak, tak, pisaliśmy o nim na niuansie już kilka razy na przestrzeni lat, chwaliliśmy jak źli jego nieoczywiste ruchy, a nawet zdarzyło się nam nazwać go naszym ulubionym obwiesiem, ale warto dopisać jeszcze jeden rozdział do wielkiej księgi propsów. W tym dragowym, patologicznym performensie zwyczajnie trzeba docenić umiejętność łączenia poetyckich ciągotek ze skrajnie żywiołową wbitą liryczną na najwyższy szczyt Republiki Kurwistanu. Takie wersy jak choćby kurwy biorą głęboko jak dno ma Morskie Oko to już klasyka polskiego wulg-liryzmu.
Mało jest w całkiem długiej już historii raperów, którzy tak szybko zrobiliby naprawdę dużą karierę. Szpaku miesiąc w miesiąc zalicza kolejny level popularności i nikt w sumie nie wie, kiedy się zatrzyma. Jak wiadomo, najlepiej charakteryzuje go rozedrgany, krzyczany i niebojący się autotune'a flow, a ten niejako wymusza ponadprzeciętną emocjonalność, by nie wypadać karykaturalnie. Dołóżmy do tego niedającą się poskromić ambicję i otrzymamy koktajl, w którym siłą rzeczy często lądują bluzgi. Czy komuś to przeszkadza? Wątpliwe, bo z logiką nie wypada nawet dyskutować.