Katalończycy mogą z podniesioną głową myśleć o pierwszej połowie, kiedy rzeczywiście byli konkretniejsi od Bayernu. Ale to jak zareagowali i podłamali się po pierwszej straconej bramce daje do myślenia. Póki co znaliśmy drużynę Xaviego z tych pozytywnych momentów, kiedy wszystko układało się według jej scenariusza. Przed nią jeszcze nauka cierpienia, czyli wychodzenia z takich kryzysów jak z Rayo Vallecano czy właśnie z Bayernem w Monachium. W wymianie ciosów na najwyższym poziomie nie chodzi o to, aby zadać kilka mocnych uderzeń, tylko aby jak najmniej oberwać i znosić najgorsze chwile. Póki co Barcelona to drużyna z wielką jakością, ale nadal z dużym marginesem poprawy w kwestii osobowości.
Spoglądając na obraz całego spotkania, Barcelona rzeczywiście wyglądała równorzędnie na tle Bayernu Monachium, a w pierwszej połowie była wręcz lepsza. Przemawiają na jej korzyść oczekiwane gole (2–1,6), sytuacje bramkowe (3–2), strzały z pola karnego (11–7) czy wygrane pojedynki (58–50). Takie statystyki można pokazywać wybiórczo, lecz generalny obraz tego hitu wskazywał na bardzo wyrównane spotkanie. Przy czym triumfował wytrawny, wyrachowany, doświadczony bokser, a nie aspirant do poważnych sukcesów. Bawarczycy dali się przyjezdnym wyszaleć, a potem zrobili swoje. Nie pierwszy raz przecież byli w takiej sytuacji, aby miało ich to zaskoczyć.
I chociaż pierwsza połowa Katalończyków jest powodem do zadowolenia i materiałem poglądowym, na którym można się opierać, na piłkę – a już zwłaszcza w Lidze Mistrzów – trzeba patrzeć szerzej. Mądrze opowiadał o tym ekspert Alvaro Benito z Movistar, wskazując że spotkania na najwyższym poziomie prawie zawsze polegają na konkretnej wymianie ciosów. Spójrzmy na całą poprzdnią fazę pucharową Realu Madryt: czy spotykasz się z PSG, Manchesterem City, Liverpoolem czy Chelsea, zawsze czeka cię jazda bez trzymanki w dwie strony.
I wtedy nie chodzi o to, kto częściej będzie uderzał ani kto zada mocniejsze ciosy, tylko kto najmniej ucierpi w tej niesamowicie intensywnej walce. Można się wyszaleć jak Manchester City, a na końcu nokautuje Real Madryt, bo rywale pozwolili mu jeszcze utrzymać się na nogach. I nawet jeśli pierwsza część walki Barcelony była imponująca, to po dostaniu jednego konkretnego gonga zachwiała się, spuściła głowę i zmieniła nie do poznania. Zamiast zareagować i odpowiedzieć, przyjęła otwartą postawę, aby dostawać kolejne ciosy. I po trzech minutach paraliżu emocjonalnego mieliśmy 2:0 dla monachijczyków.
I bardziej do tego powinien odwoływać się Xavi w przyszłości. Oczywiście, że drużynę buduje się na tych pozytywnych przekazach, lecz dzisiaj Barcelonie brakuje jeszcze mentalności zwycięzców i radzenia sobie w tych złych chwilach. Niepokojąco przypomina to poprzednie klęski w Champions League, gdy Katalończycy polegli w momencie, gdy scenariusz przestał układać się po ich myśli. To cały czas grupa nowych twarzy, barzdo młodych graczy, skoro w środku pola biegają Pedri i Gavi, ale ekipie Xaviego jeszcze brakuje osobowości. Umiejętności założenia skorupy i przetrwania najgorszych chwil, kiedy przeciwnik ma swoje momentum. Tak jak doskonale opanował to Real Madryt.
Takie umiejętności kształtują się latami, zwłaszcza w wielkich meczach na styku, więc potrzeba czasu, aby dojść do tego momentu. Nawet Manchester City nie zawsze dźwiga emocjonalnie takie chwile w Champions League, co widzieliśmy w poprzednich edycjach. Barcelona musi się nauczyć, że dobra gra w piłkę to nie wszystko. Potrzeba jeszcze mentalności z najwyższej półki i wyrachowania starego, doświadczonego gracza, który wykorzysta swoje sytuacje, a później nie podłamie się i nie zwiesi głowy, gdy ktoś przetestuje jego charakter.
To nie jest kwestia tylko nieskuteczności Roberta Lewandowskiego, trzymania Sergio Busquetsa do 80 minuty i niewytrzymania przez rozgrywającego trudów tego spotkania czy spóźnionych zmian Xaviego. To w pierwszej kolejności reakcja, nastawienie i mentalność w momecie, kiedy plan zaczyna się sypać, a Bayern zdobył pierwszą bramkę. Wtedy okazało się, że – jak mawiają Hiszpanie – Barcelona ma kryształową szczekę. I ciężko znosi wszelkie problemy, chociaż akurat mówimy o wyzwaniu najwyższych lotów.
W lutym to może być zupełnie inna drużyna, moment sezonu i jej przekonanie o własnej wartości. Z Monachium wyjeżdżają jednak w pierwszej kolejności z poczuciem niedosytu i tego, że zespół cały czas będzie się poznawał. Cementują wielkie zwycięstwa, a uczą trudne, rozczarowujące porażki. Na dzisiaj wiemy, że przy takich transferach Barcelona może znów grać jak równy z równym z Bayernem, że rozegrała najlepsze z ostatnich czterech spotkań z Bawarczykami, ale jeszcze brakuje jej takiego obycia i wyrachowania jak u gospodarzy z Allianz. Nad tym pracować szczególnie trudno, ale u największego przeciwnika Realu widać, że to nie jest kwestia tylko mentalności jedenastu ludzi. To można zaszczepić i nauczyć się tego, skoro zmieniają się pokolenie, a ta niezwykła umiejętność pozostaje.
Barcelona wyjeżdża z Monachium z lekcją, że od najlepszych dzieli ją przede wszystkim mentalność i zarządzanie trudnymi momentami. Albo po prostu skuteczność, bo o innych emocjach rozmawialibyśmy, gdyby Lewandowski i Pedri wykorzytali swoje okazje do przerwy.