Katalończycy mogą z podniesioną głową myśleć o pierwszej połowie, kiedy rzeczywiście byli konkretniejsi od Bayernu. Ale to jak zareagowali i podłamali się po pierwszej straconej bramce daje do myślenia. Póki co znaliśmy drużynę Xaviego z tych pozytywnych momentów, kiedy wszystko układało się według jej scenariusza. Przed nią jeszcze nauka cierpienia, czyli wychodzenia z takich kryzysów jak z Rayo Vallecano czy właśnie z Bayernem w Monachium. W wymianie ciosów na najwyższym poziomie nie chodzi o to, aby zadać kilka mocnych uderzeń, tylko aby jak najmniej oberwać i znosić najgorsze chwile. Póki co Barcelona to drużyna z wielką jakością, ale nadal z dużym marginesem poprawy w kwestii osobowości.
Spoglądając na obraz całego spotkania, Barcelona rzeczywiście wyglądała równorzędnie na tle Bayernu Monachium, a w pierwszej połowie była wręcz lepsza. Przemawiają na jej korzyść oczekiwane gole (2–1,6), sytuacje bramkowe (3–2), strzały z pola karnego (11–7) czy wygrane pojedynki (58–50). Takie statystyki można pokazywać wybiórczo, lecz generalny obraz tego hitu wskazywał na bardzo wyrównane spotkanie. Przy czym triumfował wytrawny, wyrachowany, doświadczony bokser, a nie aspirant do poważnych sukcesów. Bawarczycy dali się przyjezdnym wyszaleć, a potem zrobili swoje. Nie pierwszy raz przecież byli w takiej sytuacji, aby miało ich to zaskoczyć.