Turpistyczny eksperymentator, prowokacyjny performer... Kim właściwie jest ten koleżka?
W 2020 nikogo nie dziwi różnorodność rapu. Nie tylko pod względem stylistyki, ale także środowisk, które po niego sięgają. Pojawiają się projekty dużo bardziej abstrakcyjnie, artystycznie uwolnione, prowokacyjne, wymykające się klasycznym, hip-hopowym kategoriom. MLODY KOTEK oscylujący między nostalgiczną mozaiką sampli a przemyślanym antyrapem. Koza, który zręcznie przechodzi od jednej prowokacji do drugiej. Tonciu, który z otwartą przyłbicą opowiada o najgorszych narkotykowych upadkach. Uwolniona zostaje forma, zarówno pod względem bitów, jak i flow. Uwolniona zostaje treść, często kreatywnie zszyta z kolokwializmów i przemieszanych nawyków języków.
Na początku tego roku dzięki oficynie enjoy life (wytwórnia ma na koncie wiele ciekawych rzeczy - od czołówki polskiego noise rocka po MLODEGO KOTKA) ukazała się płyta Boże błogosław morderców Bartusia 419. To kolejna emanacja mocno eksperymentalnej odsłony hip-hopu, która rozpycha łokciami nie tylko to, czym jest ten gatunek, ale także pogrywa z figurą rapera. Przyglądamy się albumowi, próbując rozgryźć, w czym tkwi siła Bartusia 419.
W miejscami chaotycznym wszechświecie bartusiowych zwrotek sporą rolę grają sprane aforyzmy, powiedzonka, klisze językowe, artefakty naszego religijnego wychowania. Artysta pokazuje, że komunikację łatwo unicestwić, ba, sami uwielbiamy to robić, zbyt łatwo poddając się pułapkom i przezroczystości języka. Boże błogosław morderców czasami pokazuje, co by się stało, gdyby Stanisław Grochowiak czy inny turpista wleciał za mocno w memy z papieżem. Bo turpizm Bartusia nawet nie jest postmodernistyczny - to w zasadzie muchy latające nad martwym ciałem postmodernizmu. Nie jest łatwo pisać o tych pełnych napięcia tekstach, najlepiej to przeżyć samemu - choć nie jest to doświadczenie dla każdego.
Podkłady, po których porusza się (czołga?) Bartuś są bardzo rozstrzelone stylistycznie. Na wydanej przez kolektyw BAS płycie W domu źle dominuje zmutowana elektronika, Boże błogosław morderców krąży między jazzowymi strzępkami, stąpa po resztkach rozbitego hip-hopu, a gdzieniegdzie przemyka gitara kierująca nas w stronę emo rapu. W tym szaleństwie jest metoda i bardzo dużo czystej kreatywności, w ogóle nie splamionej konwencjami. Słuchanie Bartusia 419 to ciekawe wyzwanie, ale ostatecznie całość spina się sensownie. I tak, jak teksty artysty składają się z bieganiny po śmietnisku współczesnego języka i jego rozkładającego się trupa, tak też jest z muzyką.
Miejsca takie jak Galeria Śmierć Frajerom pełnią bardzo unikalną funkcję w rodzimym obiegu artystycznym. Tworzą małe społeczności i klajstry kreatywności, których podstawową zasadą działania jest wspieranie i zaangażowanie. Dają też przestrzeń dla nieskrępowanej rynkowym obiegiem twórczości, są terytorium przyjaznym eksperymentom i ekspresji. Innymi słowy, to miejsca idealne dla artystów pokroju Bartusia 419.