Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – przypominamy polskich raperów, którzy trochę znikli z radarów

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
zapomnieniraperzy-ART.jpg

Niektórzy znudzili się muzyką, inni nie sprostali presji, a kolejni dalej działają na scenie, choć już nie w jej głównym nurcie. Przypominamy raperów, którzy w przeszłości byli bardzo popularni, a teraz słychać o nich niewiele. Lub wcale.

Artykuł pierwotnie opublikowany w grudniu 2023 roku

W zestawieniu skupiliśmy się głównie na początkach drugiej dekady XXI wieku, czyli okresie przed dominacją trapu; w czasach, kiedy o rapie dyskutowano jeszcze na Ślizgu i Facebooku. Przez scenę przewinęło się wtedy wielu newcomerów, z których tylko kilku zrobiło poważną karierę. Dla większości przygoda kończyła się jednym hitem lub płytą i ewentualnie zaproszeniem do Młodych Wilków. Jest oczywiście też grupa, której popularność naturalnie zmalała, ale wciąż nagrywają.

Czas przypomnieć o tych, którzy – parafrazując słynny już slogan – kiedyś (hype) mieli, a teraz nie mają lub mają dużo mniejszy.

1
Komil

One-hit wonder z – jak okazało się niedawno – smutną historią. Komil wbił się na scenę kawałkiem Monopoly, który w 2015 roku leciał na co drugiej imprezie. Swoją pozycję podbił jeszcze kilkoma singlami, w tym między innymi Kontrowersjami z Deysem czy Dawaj bit z Filipkiem, ale później słuch o nim zaginął. Wrócił po prawie 4 latach, kiedy jego zwrotka znalazła się na płycie rapującego księdza Jakuba Bartczaka. Potem jednak znów znikł, przypominając o sobie kilkanaście miesięcy później, kiedy zdissował Żabsona, którego obwiniał za swoją nieudaną przygodę z rapem. Nie odmówię mu osiągnięć, rozwoju, ale również przy tym bycia jebanym bucem i prostakiem – tłumaczył, ale nie doczekał się odpowiedzi.

Ostatnio głośno zrobiło się o nim podczas Pandora Gate, kiedy odważnie przyznał, że w dzieciństwie był ofiarą trenera-pedofila. Nie potrzebuję współczucia ani pokrzepiających wiadomości (...), przerobiłem to w sobie i obecnie jestem szczęśliwym człowiekiem – pisał, wyjaśniając, że zabrał głos po to, żeby okazać wsparcie innym pokrzywdzonym.

2
Zbuku

Dekadę temu wchodził na scenę jako newcomer spod szyldu Step Records, idealnie wbijając się w ówczesne – jeszcze przed trapowe – trendy. Dobrze skorzystał ze współpracy z Chadą czy później z Donatanem i dosyć szybko przebił się do mainstreamu, choć nigdy nie cechowała go ani świeżość brzmienia, ani kunszt literacki (wiele osób wciąż pamięta słowa Quebonafide: oporowy nołskill). W sumie wydał 8 płyt, a jego single do dziś cieszą się zaskakującą popularnością.

Nowe rzeczy? Trafiają raczej do niszy, ale Zbuku wciąż potrafi zapełnić klub, co pokazał jego ostatni koncert z okazji 10-lecia działalności. Oprócz nagrywania tracków próbował swoich sił w aktorstwie, występując zarówno w Procederze o życiu Tomasza Chady, jak i Krime Story. Love Story, czyli filmie na podstawie książki Kalego. W przeciwieństwie do innych raperów z tej listy na pewno nie można o nim powiedzieć, że przepadł, jednak jego status w środowisku trochę się zmienił.

3
Szesnasty

Kiedy w 2016 roku Bedoes przyznał w wywiadzie, że nie ma pojęcia, kim on jest, w Internecie zawrzało. Wielu zaliczało bowiem Szesnastego do najciekawszych raperów wychodzących z podziemia. Wokół niego zrobił się duży szum po kawałkach z Quebonafide (Enigma Room) czy później już z Białasem (Chciałem być). Borysowi zarzucono wtedy ignorancję, ale po czasie można śmiało przyznać, że za wiele nie stracił, nie śledząc kariery Szesnastego. Ten, mimo że ostatecznie wydał aż trzy albumy w QueQuality, to polskiej sceny nie podbił. Po wypełnieniu kontraktu z wytwórnią Queby, najprawdopodobniej zakończył karierę – jego konto na Instagramie zostało zdezaktualizowane, a na Facebooku od dawna już nic nie publikuje.

4
Mam Na Imię Aleksander

Jeden z licznych młodych wilków Popkillera, którzy choć mieli zwojować scenę, to... nie zwojowali. Krzysiek Nowak na łamach newonce umieścił go w zestawieniu polskich rapowych karier, których fenomenu nie rozumiemy, pisząc w 2019 roku: wypada wspomnieć o jednym z wygaszonych prądów, którego pokłosie widzimy nawet do dziś. Jest nim smutny rap (nie emo, bo to jednak coś innego). Pierwszymi przedstawicielami byli rzecz jasna HuczuHucz, Planet ANM, Rover czy Bonson (...), za to chwilę później na jedynkę wbił Mam Na Imię Aleksander (...). Po latach śmiało można zaklasyfikować go jako sadcore’owego epigona, który dodatkowo bardzo chciał być Biszem. Udało mu się zdobyć miliony, ale przemknął niczym meteoryt. I właściwie na tym moglibyśmy skończyć. W ostatnich latach wydał kilka luźnych tracków, zabierających nas w podróż w czasie do tego epizodu w historii polskiej sceny. Epizodu, wraz z którym skończyła się popularność Aleksandra.

5
Rover

Skoro wspomnieliśmy o Mam Na Imię Aleksander, to dodajmy jeszcze Rovera. Nie dość, że miał charyzmę, to jeszcze potrafił składać wersy (choć pewnie wielu kojarzy go głównie z memicznej swego czasu linijki: mamo, nie płacz, jestem rower). Ostatni projekt, Puszka Pandory EP, wydał w 2018 roku, a następnie zawodowo poszedł w inną stronę. Współreżyserował film dokumentalny Projekt Lunik, za co nagrodzono go Grand Video Awards w kategorii Publicystyka. Zatrudnił się w szkole jako nauczyciel polskiego. I, co najbardziej nietypowe, zajął się wędkarstwem. Jego zdjęcie trafiło nawet na okładkę czasopisma Wiadomości Wędkarskie. A my wyławiamy go z otchłani niepamięci.

6
Buka

Skoro o zapomnianych trendach w polskim rapie mowa, warto przypomnieć moment, w którym zaczęto mieszać go z reggae, tworząc bardzo zasięgowe numery, które fatalnie się zestarzały. Przodował w tym Buka z jednym z pierwszych rapowych hitów nadawanych w rozgłośniach – 1 moment. Grano go wszędzie, znali go wszyscy, ale dziś docenić można jedynie z sentymentu. Sam Buka nie skończył z muzyką, nadal nagrywa nowe utwory, a w tym roku zrobił reedycję popularnego ponad dekadę temu krążka Po drugiej stronie lustra.

7
Huczuhucz

Nic nie trafiało do serc nastolatek bardziej niż ckliwe opowieści Huczuhucza, którego właściwie cała kariera opierała się na smutnych piosenkach – pełnych życiowych mądrości, dobrze wpisujących się w ówczesną modę na (de)motywatory. Te problemy to nic, wiesz, co jest dziś horrorem? To iść na porodówkę we dwoje i wrócić we dwoje też – wieloma wersami, z których biła cringe’owa wczuta, Huczuhucz sam wystawiał się na szyderę. Po czasie drwili z niego już nie tylko słuchacze, ale też sami raperzy i może to przedwcześnie zakończyło jego karierę? To jednak tylko teoria, która tłumaczyłaby, dlaczego po legalnym debiucie w Prosto nie nagrał już żadnego albumu. Tak samo jak w przypadku Mam Na Imię Aleksander, hype na Huczuhucza minął, gdy na polskiej scenie skończyła się moda na smutny rap.

8
Futuryje

Ich pojebany, pełen szaleństwa i żartów rap był wręcz skazany na niszę, ale wsparcie od Quebonafide i niezwykła oryginalność sprawiły, że w połowie poprzedniej dekady cieszyli się dużą popularnością. Ukulele, Jesteś Kłodą czy Gang mam style, do którego zaprosili swoje matki, to kawałki warte uwagi, mimo że na dłuższą metę mogą męczyć. A album Fresher than a mutherfucker to cały czas mocna pozycja, jeśli chodzi o polski hip-hop eksperymentalny. W internecie na próżno szukać informacji, co się z nimi teraz dzieje. Jak wielu raperów, wrócili na chwilę podczas #hot16challenge2, kiedy nominował ich YouTuber Yachu. Ale później usunęli swoją zwrotkę z Internetu. W marcu tego roku opublikowali na Facebooku post: Dobra, ale jakbyśmy z tymi wariactwami wjechali teraz to klękajcie narody. Trudno im nie przyznać racji.

9
Eripe

Zestawienie kończymy królem panczlajnów i hasztagów; czołową postacią polskiego undergroundu i jednym z najlepszych tekściarzy w historii. Chamskie Rzeczy czy Odium to dziś podziemne klasyki, które cechuje przede wszystkim absolutna bezkompromisowość. Eripe nie chciał być poprawny, nie zamierzał się kolegować z raperami, nigdy też nie kalkulował. Wszedł na scenę, zaczepił, kogo chciał, wygrał beef z Miuoshem, nagrał kilka legendarnych albumów – i zszedł z niej niepokonany. Veni, vidi, vici. Jeśli wierzyć informacjom z internetu, po zakończeniu kariery wziął ślub i zajął się innymi sprawami. A z zadziornego stylu Patokalipsy został nam ich fanpage na Facebooku – regularnie komentujący poziom polskiego rapu i wyśmiewający właściwie wszystko i wszystkich.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!