Serial HBO zachwycił ludzi na całym świecie, ale nie wszystkim przypadł do gustu. Będzie odpowiedź!
Niby tylko pięć godzinnych odcinków, a wystarczyło, by wyedukować społeczeństwo o sposobie działania elektrowni atomowych, dozymetrów i aparatów władzy Związku Radzieckiego. Nie zdziwimy się, jeśli kolejnym hitem komunijnym po fidget spinnerach i elektrycznych hulajnogach będą liczniki Geigera. Taka sytuacja na pewno nie będzie miała jednak miejsca u naszych sąsiadów ze wschodu, bo Kreml już kręci nosem na Czarnobyl.
Najlepiej oceniany serial ostatnich lat, świetna dramaturgia, dobre zdjęcia, dobra gra aktorska - wszystkie te aspekty złożyły się na gigantyczny sukces Czarnobyla. Taki odbiór dotyczy jednak PRAWIE całego świata, bo rosyjska opinia publiczna wyraża zgoła odmienne zdanie na temat produkcji. Według Rosjan świat przedstawiony jest bardzo stereotypowym i krzywdzącym odwzorowaniem radzieckiej rzeczywistości. Nie podoba im się także kilka innych kwestii: niedocenienie roli sowieckiej armii, demonizowanie systemu, zrobienie bohatera z Legasowa, a także fakt, że produkcja była częściowo oparta na Czarnobylskiej Modlitwie Swietłany Aleksijewicz - białoruskiej laureatki Nagrody Nobla.
Jak poinformowała stacja NTV, już od kilku miesięcy na terenie Białorusi jest kręcony serial dokumentalny o katastrofie w Czarnobylu. HBO było po prostu odrobinę szybsze, a serial rosyjskiej produkcji ma ujrzeć światło dzienne na jesieni tego roku. Ujawniono nawet odrobinę fabuły: za wybuch reaktora miał być odpowiedzialny Albert Lenz, agent CIA, którego tropią inspektorzy KGB. Zapowiada się nam wykręcony o 180 stopni Czarnobyl, ale trzeba przyznać, że scenariusz pisano z polotem.
Propaganda? Prawdopobnie, ale raczej nie będziemy mieli szansy obejrzeć serialu w Polsce, bo produkcja ma być skierowana wyłącznie do rosyjskich odbiorców. A szkoda, bo chętnie zrecenzowalibyśmy efekty pracy Aleksieja Muradowa - w końcu gość ma na swoim koncie filmy o Stalinie i Żukowie.