Czesław Michniewicz zaprasza na inspirujący wykład taktyczny (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Pilka nozna. Euro U21. Reprezentacja Polski. Media Day. 20.06.2019
FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dlaczego woli kosmetyczne korekty zamiast przeprowadzać zmiany? Czemu defensywne stałe fragmenty gry sprawiają, że nie zdejmuje z boiska wysokiego napastnika? Dlaczego Mateusz Wieteska jest wyróżniającym się obrońcą i jakie ma zadania, o których nie wiedzą kibice? Co jest wyjątkowego we włoskiej szkole trenerów i jak wejść do zamkniętego kręgu? Dlaczego najbardziej ceni piłkarzy mobilnych? Jak to jest kibicować menedżerom, a nie klubom? Czesław Michniewicz zaprosił nas do swojego taktycznego świata i poświęcił mnóstwo czasu, aby wytłumaczyć filozofię gry. „Kto się nie rozwija, ten się zwija. Moim marzeniem jest umrzeć jako trener” – wyznaje selekcjoner reprezentacji Polski.

Kilkugodzinną rozmowę z Czesławem Michniewiczem w jego gabinecie przeprowadziliśmy po zdobyciu mistrzostwa Polski z Legią. Teraz przypominamy ją przy okazji mianowania go selekcjonerem reprezentacji Polski. W żadnej innej rozmowie Michniewicz tak otwarcie nie opowiadał o swoim pomyśle taktycznym i detalach pracy w warszawskim klubie.

DOMINIK PIECHOTA: Panie trenerze, porozmawiajmy o taktyce. 20 lat pracy w zawodzie musiało być pod tym względem jak lot w kosmos, więc kiedy zaczęto na nią zwracać uwagę?

CZESŁAW MICHNIEWICZ: Kiedyś mówiło się dużo o taktyce, ale nie robiło się jej na treningach. Bazowaliśmy na indywidualnej inteligencji zawodników. Na mojej drodze pierwszym trenerem, który poważnie przywiązywał uwagę do taktyki był Stanisław Gzil w Amice w 1997 roku. Rzeczywiście o niej mówił, bo wcześniej były jedynie indywidualne polecenia – ty robisz to, ten robi tamto – ale on jako pierwszy zaczął opowiadać o zespołowym planie. Wcześniej była analiza indywidualna, czyli grasz na takiego zawodnika i musisz go zatrzymać w taki sposób. Dzisiaj to jest przepaść, bo badamy każdy detal, mamy inne narzędzia i możliwości. Kiedy Mário Zagallo zdobywał mistrzostwo świata z Brazylią, to rozdawał piłkarzom drewniane pieńki i dłuto. Każdy miał wydłubać swoją rzeźbę i przestawiać figurę na boisku, jak powinien być ustawiony względem piłki. Każdy czas ma swój urok. Później wystarczała kreda, następnie dodatkowa mobilizacja, czasem krzyki, czasem filmy motywacyjne, a dzisiaj planuje się całe mecze. Rolą trenera jest ograniczenie przypadku. Trenerzy, którzy lepiej to potrafią, nie popełniają błędów własnych, nie dają łatwych goli do strzelenia, wygrywają na tym. Poznałem wielu szkoleniowców, również tych z topowego szczebla, i każdy teraz pracuje podobnie.

Jaki procent pracy to skupienie na sobie, a jaki na rywalu?

Ważne, z kim się pracuje. W słabszych klubach skupialiśmy się na przeciwniku – jak przeciwdziałać jego silnym stronom i jak wygrywać z lepszymi. Tak było w Termalice czy reprezentacji, zatrzymywaliśmy silniejszych. W Legii jestem po drugiej stronie barykady. To ja muszę być przygotowany na dobrze zorganizowaną obronę, kontrataki i stałe fragmenty gry. Tu pracuje się inaczej. To widzą chłopcy, którzy byli ze mną w kadrze jak Bartek Kapustka, Mati Wieteska, Mati Hołownia czy inni – tam szykowaliśmy się na Duńczyków, Belgów, Włochów czy Portugalczyków i szukaliśmy na nich sposobu. Dzisiaj szukamy go na zasieki przeciwnika, bo jesteśmy stroną przeważającą. Musimy nauczyć się bronić przed kontrami, umieć budować akcje w tłoku, to zupełnie inne doświadczenie.

Trener cały czas śledzi światową piłkę i szuka inspiracji. Bywało, że przychodził do pracy zainspirowany stałym fragmentem gry w poniedziałkowym meczu West Hamu i chciał go przenieść na legijny grunt.

Dobrze usłyszałeś, codziennie szukam takich inspiracji. Oglądam mecze nie pod kątem wyniku, tylko jak się ustawiać i rozwiązywać pewne sytuacje. A później pokazuję je w szatni. Na przykład uwielbiam akcję z meczu Atletico z Lokotiwem. Zobacz, sześciu piłkarzy wraca na absolutnym gazie we własne pole karne i na swoje pozycje. To jest nasza inspiracja. Mówię zawodnikom: zobaczcie, wszyscy wracają, został tylko jeden - Joao Felix - ale jak będziecie kosztować 120 mln, to też możecie nie wracać. Jak grasz w Europie, każdy powinien być gotowy na taki powrót i tak reagować po stracie.

Mamy inspiracje z dużej piłki, ale też mnóstwo swoich. Mam tu nagranie zatytułowane ironicznie „leniwy jak Pawka”, które jest nauką dla naszych napastników na przykładzie Pawła Tomczyka z młodzieżówki. Pokazujemy im, jak ich brak ruchu na wolne pole może zepsuć to, co chcemy grać. Jeśli jest przestrzeń za plecami obrońców, powinni startować i ją wykorzystywać. To ruch daje sygnał do grania albo stwarza inne możliwości. Bazujemy na obrazie i konkretnych przykładach, bo to najłatwiej przyswoić ludzkiej głowie.

Kolejny przykład, jaki daję piłkarzom. Mecz w Jekaterynburgu z Rosją. Mamy nasze bazowe ustawienie, które czasem stosujemy w Legii, czyli 5-3-2 w defensywie. Czasami gramy inaczej, ale system nie ma znaczenia – chodzi o ideę. Blisko siebie, nie pozwalamy grać przez środek, Bogusz wykorzystuje moment i kradnie piłkę, a później obserwujemy u Klimali to, czego jeszcze w Legii nie mamy – ruch od piłki, a nie do piłki. Tomas Pekhart gra zupełnie inaczej, chce piłkę do nogi, to samo Rafa Lopes, a Klimala jest typem zawodnika, który świetnie odnajduje się z silnym zespołem, kiedy trzeba szybko skontrować, wyjść na wolną pozycję i robi to fantastycznie. Takiego profilu też potrzebujemy. To dodatkowa, inspiracja jak chcemy grać: wykorzystywać złe ustawienie przeciwnika, bo nie odnalazł się po stracie. W Legii na co dzień to my jesteśmy czerwonymi – Rosjanami – a rywale szukają takich akcji przeciwko nam. Przygotowując się do europejskich pucharów, musimy być gotowi na wszystko. Czasem będziemy faworytem i musimy zaproponować atak pozycyjny, ale też będzie trzeba taką akcję rozegrać z lepszym rywalem.

W tych decydujących fazach eliminacji z Legią w Europie powinny procentować doświadczenia z Euro U-21.

Zdecydowanie. Na każdym meczu mamy kamerę taktyczną, aby korzystać z naszej pracy. Filmujemy mecz zza bramki i z boku, bazujemy na naszych materiałach, bo pokazują więcej niż w telewizji. Zawsze obserwujemy, jakie są odległości między zawodnikami, a inne ujęcia bywają mylące. Zobaczmy pierwszy gol stracony z Belgami (od 00:34). Mati Wieteska źle się ustawił, za wolno przesunął, ale idealnie to mogliśmy pokazać z naszej kamery. W TV tego nie widać, gdyby był ustawiony 2 metry w innym kierunku, gola by nie było.

Mamy zatrudnionego Roberta Musiałka, który pracował z nami w reprezentacji. On kameruje mecze tak, jak my chcemy i z właściwej perspektywy, dlatego widzimy więcej. Żeby pokazać pewne elementy, nad którymi pracujemy, nie oddam ich telewizyjnym ujęciem. Dopiero później na własnej analizie możemy pokazać klucz całej sytuacji. Jak w tej akcji: Filip Jagiełło ustawia się mądrze między strefami, ściąga na siebie przeciwnika, bo gdyby nie było Filipa za plecami, stałby inaczej. Robi ruch za plecami i tworzy przewagę – tak właśnie gramy w Legii, tak gra Kapustka, tak gra Luquinhas.

Następna rzecz. Jak teraz gramy trójką obrońców w Legii, Wieteska zawsze jest tym piłkarzem mądrze ustawiającym się i dającym właściwą linię podania. On gra jako centralna postać, bardzo dużo ryzykuje, bo tego od niego wymagamy. Ludzie go krytykują, bo prowadzi piłkę na przeciwnika, robi to długo, ale on właśnie ma to robić. Tego chcemy. Ma zdobywać przestrzeń, prowadzić ją jak najwyżej, bo swoimi ruchami otwiera grę. Tak jak w akcji z Jagiełło. Nawet jak straci piłkę, nie szkodzi, ma tak grać. Kiedy jest ruch, ciągle powstają opcje podania przy jego prowadzeniu. I to jest nasze granie.

Jakie jeszcze były w tym sezonie mity powielane przez kibiców, którzy nie znając założeń, błędnie odczytywali grę Legii?

Weźmy mecz z Rakowem Częstochowa (2:0). 3-4-2-1, gramy na trzech atakujących i trzech obrońców. Wieteska na środku defensywy, trzyma piłkę niesamowicie długo, ryzykuje, czeka na właściwy moment, żeby możliwie jak najczęściej zagrać w konkretną strefę do przodu. W jakiejś akcji zagrał do boku, niby bezpiecznie i celnie, ale nie chcieliśmy tego. Musieliśmy Wietesa wszystkiego od początku uczyć, bo był problem ze zrozumieniem kontekstu na niektórych pozycjach. Zbyt często defensywny pomocnik cofał się do rozegrania między obrońców, my nie pozwalamy, by to robił Bartek Slisz, Kapustka czy Martins.

My ciągle gramy przestrzenią, budując ją przed sobą lub za sobą. Raków grał trójką, więc wiązaliśmy każdego na konkretnych pozycjach. Zobaczmy akcję bramkową. Kapi świetnie czuje przestrzeń, ma miejsce i fantastycznie obraca się z piłką pod presją, w tym samym czasie Wszołek startuje, bo ma do tego timing. Kapi zagrał mu na wolne pole, ale gdyby nie mógł się obrócić, miał opcję, aby wycofać do Slisza lub Martinsa. Tego wymagamy od naszych środkowych. Wszoła dostaje piłkę i ścina do środka, narożnik nas w ogóle nie interesuje, to zakazana strefa. Kiedyś w polu karnym był jedynie Pekhart, więc łatwo było go kryć, teraz dążymy do tego, aby w każdej akcji było tam 3-4 piłkarzy. Jest Pekhart, jest Luquinhas zdobywający bramkę i na dalszym słupku zamyka Mladenović, o którym wszyscy zapomną. Słyszałem kiedyś o przeciągniętych, niecelnych dośrodkowaniach naszych skrzydłowych, a my wiemy, że zawsze będzie tam ktoś zamykał akcję. I nalegamy, by tak wrzucali.

Chodzi o to, aby ciągle tworzyć opcje. Obracasz się w kierunku bramki, ale jak nie masz opcji, to zawsze możesz grać bezpiecznie do tyłu. Ciągle szukamy gry na wolne pole, więc ja potrzebuję zawodników biegających. W naszym systemie cały czas trzeba biegać bez piłki i to jest klucz. Wystarczy zobaczyć, ilu mamy piłkarzy w okolicy pola karnego przy wrzutkach. Wcześniej nie było takiego podłączenia się. Dośrodkowanie nie dotrze do nikogo? Podchodzimy do pressingu, zmuszamy do błędu, w głowie Atletico Madryt i odbudowane. I tak sobie gramy, absolutnie nie chcemy grać piłki do nogi.

Czyli Legia Czesława Michniewicza to przede wszystkim Legia biegająca.

Bardzo dużo pracujemy nad stwarzaniem przestrzeni i wykorzystywaniem przestrzeni. Z Jagiellonią (1:1) zagraliśmy taki mecz, w którym stworzyliśmy sobie mnóstwo sytuacji, ale nie wykorzystaliśmy ich. Ktoś powie: słabo, nie wygrali. Ja powiem: to mecz pokazujący, jak można ciekawie wykorzystywać przestrzeń. Zagrałeś, idziesz na wolne pole, tego przeciwnik nie zaasekuruje, bo atakujesz niepilnowany sektor. Kumulujemy grę w środku, a jak już jest tam pięciu przeciwników, to szukamy zagrania na wolne pole do bocznego obrońcy. Ale to cały czas musi być wbiegnięcie, omijanie rywali, aby przyspieszać grę.

Tu się liczy każdy detal. W Białymstoku Jędrzejczyk zagrał jako półlewy środkowy obrońca. Jędza nie gra lewą nogą, więc już traciliśmy kilka opcji zagrania, dlatego tak ważne jest, aby tam mieć lewonożnego piłkarza. Po to nam był potrzebny Artem Szabanow. W ogóle zabraniamy obrońcom prowadzić piłkę do boku. Musi prowadzić w tłok do środka, aby ściągnąć przeciwnika i szukać zagrania. Nie chcemy ściągania rywali do linii bocznej. Lubimy granie przez środek, bo mamy technicznych piłkarzy.

Kolejna rzecz w bocznych sektorach to tzw. wychodzenie z cienia. Wpajamy piłkarzom, aby nigdy nie stali bezczynnie, kiedy ktoś przecina linię podania. Zrób dwa kroki w lewo albo prawo i już dajesz opcję zagrania. Ruchem zawsze otwierasz grę. Świetnie robi to Andre Martins – to jest nasz cały mózg operacji. On doskonale rozumie grę. Jest wolna przestrzeń, atakujesz ją, skanujesz i szukasz, fantastycznie to robi. Przez takie bieganie każdy ma z nami problem.

Tu nic nie jest przypadkowe. Idziemy z kolejnym aspektem – dośrodkowania w martwą strefę. To jest nasz cel. Szukamy przestrzeni między obrońcą a bramkarzem, ale zawsze jest wiele rozwiązań. Wbiegnięcie z drugiej linii, zamykanie akcji przez drugiego wahadłowego, to jest wachlarz wyboru. I my w ten sposób analizujemy każdy mecz, ale też każdy trening. Cały czas wałkujemy różne opcje rozegrania. W idealnym świecie 4-5 zawodników może zamknąć akcję bramkową. Szukamy tego na zajęciach, filmujemy to z drona i szukamy poprawy. Mamy taką zasadę na treningach, że niećwicący w danej akcji klęczą, aby lepiej odczytywać nagrania z góry.

Sama dokumentacja tych nagrań musi być imponująca.

Odkąd przyszliśmy do Legii, każdy trening jest sfilmowany i przeanalizowany. Możesz oglądać każdy cały trening, co graliśmy, jak graliśmy, ale Przemysław Małecki podsumowuje też cały mikrocykl. Wszystko mamy też zebrane w krótkim opisie. I to zawodnicy w pigułce dostają na iPada, aby wiedzieli w tygodniu, nad czym pracowaliśmy. Wszystko jest pod palcem. Chcesz zobaczyć, co robiliśmy 11 listopada? W sekundę mamy dostępny każdy fragment treningu. A ciągle do tego wracamy. Odpalam – robiliśmy wtedy gierki na zmianę kierunku ataku. Zawodnicy też mają do tego dostęp, w każdej chwili możemy to odtworzyć. Strasznie dużo zajmuje to pojemności. Sam ten plik waży 3,5 terabajta. 1 trening na przykład ma 16 gigabajtów, bo wszystko jest w jakości 4K, dlatego mamy mnóstwo dysków. Całe archiwum X. Muszę być na bieżąco ze wszystkimi technologiami – jak najmniejszy nośnik, jak najwięcej pojemności. Całą historię miesięcznych treningów mogę zamknąć w małej torebce, ale jak to wszystko pozbierasz, to szafy się zapełniają przenośnymi dyskami. Dzięki temu możemy wrócić do każdej chwili naszego treningu od początku pracy. Nic tu nie jest przypadkowe.

Zawsze byłem skrupulatny i chciałem, aby wszystko było jak najlepiej. Żeby wszystko mieć pod ręką. Noszę cały czas zeszyt i lubię wieczorem zapisywać swoje przemyślenia, robić notatki, kilkanaście zeszytów już zużyłem na inspiracje, co chcę zrobić i po co. Elektronika jednak totalnie wszystko ułatwia.

Jaki moment sezonu dał największą satysfakcję z decyzji taktycznych? Ten Raków, kiedy zdecydowaliście się na przejście na trójkę obrońców to był strzał w dziesiątkę?

Nie, to ćwiczyliśmy już w Dubaju. Trzymamy to na srebrnym dysku. Wiele meczów wygraliśmy taktyką. Legia zawsze jest faworytem, nie wygraliśmy wszystkiego, ale zwykle rozgrywaliśmy mecze po naszemu. Największą satysfakcję mam, że graliśmy swoje ćwiczone akcje. Legia jest na takim poziomie, że piłkarze sami potrafią ocenić, co zrobili dobrze, a co zrobili źle. Na tyle ich nauczyliśmy swojego sposobu myślenia, że oni przed odprawami wiedzą, czego mają szukać na boisku. Tak jak zabłądzisz w mieście, patrzysz gdzie jest Pałac Kultury i wiesz, gdzie jechać. Jak ktoś mieszkał na wsi, to szukał dużego komina albo kościoła. U nas też już zbudowali swoją mapę orientacji i punkty odniesienia. Jak w boksie przeciwnik cię leje, to wypluwasz szczękę, dajesz sobie trochę czasu albo zaraz cię liczą. My też mamy takie momenty, kiedy wiemy, jak się zachować i dać sobie czas. Ten rozwój ich świadomości najbardziej cieszy.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. Trening. 08.05.2021
FOT. MARCIN SZYMCZYK/ 400mm.pl

To odwrócę pytanie. Kiedy był żal o konkretne sytuacje? Na ile myliliście się i przeciwnik was zaskakiwał?

Wiem, kiedy nas nie zaskoczył, a kiedy wszyscy tak myśleli. Weźmy mecz z Lechem Poznań (0:0). Nie muszę tego wszystkim tłumaczyć, ale po analizie meczu z Lechem wyszło nam co innego. Słyszałem, że Lech nas zablokował i przeczytał. OK, mogą sobie tak mówić ludzie, którzy za bardzo w tym nie siedzą. Budowaliśmy ataki po naszemu, nasi obrońcy byli ustawieni bardzo wysoko, bo jesteśmy najwyżej ustawioną linią obrony ekstraklasy, był wysoki pressing w konkretnych fazach. Gramy w Poznaniu i gramy wysoko, niczego się nie boimy, bo wiemy, co mamy robić. Wychodzą nam akcje, kiedy jesteśmy w 10 graczy na połowie Lecha. Nie wszystko wychodziło, to prawda, ale szukaliśmy tego, co sobie założyliśmy. Nasza gra opiera się na wyjściu na pozycję, ale to muszą być ruchy zsynchronizowane: ktoś od piłki, ktoś do piłki, ktoś po skosie, ktoś gdzie indziej. To był mecz, gdzie brakowało detalu. Tomas Pekhart wykonał ruch, nie zobaczył go Andre etc. Wieteska zagrał przez środek i został przeczytany – nie szkodzi, sam chciałem, aby tak grał, zero pretensji. Powinniśmy tam strzelić kilka goli. Bramkarz obronił strzał Andre, Pekhart nie trafił z ostrego kąta, raz był minimalnie spóźniony, wchodząc na podanie Luquiego. W Poznaniu nie strzeliliśmy gola – to prawda, ale niech nikt nie mówi, że słabo graliśmy.

Jeśli chodzi o pressing, gramy jeden na jeden na połowie przeciwnika cały czas, nie boimy się tego. To jest nasza dewiza i niezależnie od przeciwnika, po prostu będziemy tak grali w określonych fragmentach boiska. Mamy swoje sygnały dymne. Czasem mamy zastrzeżenia do chłopaków, że nie wszystko złapią. Mladenović podniósł dwie ręce i zagrał idealnie w punkt, ale zawodnicy nie stali we właściwym miejscu. Nie wyłapali właściwego wariantu. Cały czas nad tym pracujemy. W niczym nie jesteśmy perfekcyjni, ale mamy swoją drogą i w Poznaniu byliśmy jej wierni.

W tym czasie pozostałym do pucharów macie konkretne elementy, nad którymi będziecie pracować? Nasuwa mi się atak z drużynami, które bronią bardzo głęboko. Od Wysp Owczych z kadrą U-21 po beniaminków ekstraklasy z Legią.

Jest z tym problem, bo jak nie masz kreatywności, to pojawiają się kłopoty. Aby dobrze funkcjonować, musisz mieć czterech kreatywnych piłkarzy w składzie, aby to nie opierało się na jednym gościu. Myślimy nad tym w kontekście lata. Myślimy nad konkretnymi zachowaniami i będziemy coś dokładać do rozgrywania akcji. Chcemy je urozmaicić. Najważniejsza rzecz i od tego powinienem zacząć: szybkość rozgrywania piłki. Chcemy skrócić czas od podania do podania, kiedy ja do ciebie gram, ty musisz szybciej oddać do następnego. Czasami niepotrzebnie przyjmujemy tę piłkę, czasami niepotrzebnie zwalniamy, oczywiście Wieteska ma inne zadania, więc nie wliczajcie go w to. On ma wprowadzić piłkę we właściwą strefę, ale kiedy ona trafi do Andre, Kapiego czy Luquiego, to nie ma zmiłuj. Wtedy atakujemy. I trzeba rozgrywać szybciej. Na tym się skupimy latem w okresie przygotowawczym.

Na ile to do wytrenowania, a na ile to klasa piłkarzy?

Wytrenować możesz przyjęcie, podanie, bieganie na pozycje. Przede wszystkim trzeba rozumieć grę, aby wiedzieć, kiedy biec na pozycję, a kiedy nie. Fantastyczny pod tym względem jest Rafa Lopes – kapitalnie czuje wybieganie na pozycję, wyczuwanie momentu, kiedy to robić, kiedy zgrać z pierwszej piłki, a kiedy trzymać futbolówkę. Często Rafa jest krytykowany za jakieś zagrania, a ja uważam, że to jest bardzo dobry piłkarz i wiele nam pomógł. Z Płockiem miał taką akcję – ja to wszystko pamiętam, tylko otwieram odpowiednie szufladki. Pod presją przyjął trudną piłkę, odwrócił się i za chwilę mamy bramkę. Tylko dotknięcie, a jakie istotne.

To teraz czas na zarządzanie meczem. Rzadko robicie bezpośrednie zmiany, wolicie skorygować ustawienie na boisku, niż wprowadzać nowych graczy.

Zagraliśmy tak w Lubinie z Zagłębiem (4:0). Nie zmieniliśmy graczy, tylko wycofaliśmy lekko Andre Martinsa, a Sliszowi kazaliśmy grać wyżej i posłaliśmy go do przodu. Minimalne zmiany w ustawieniu dwóch środkowych pomocników, a zmieniły grę. Wcześniej starałem się robić zmiany 1:1, a teraz bardzo często przesuwam zawodników na boisku, zanim dokonam zmiany, bo to nam daje dużo opcji. Ale z czego to wynika? Z inteligencji zawodników. Pracujemy z tak świadomymi piłkarzami, że można tak działać. Czasem pewnych rzeczy nie zdążymy przetrenować, ale pokażemy na odprawie i oni to szybko chwytają. Tak są budowane klasowe zespoły – nie wszystko robisz w treningu, jedną podpowiedzią zmieniasz mecze i wystarczy. U nas też tak się dzieje.

Latami słuchaliśmy, że polski piłkarz nie jest gotowy na drastyczne zmiany. Że nie powinniśmy grać trójką w reprezentacji, bo zawodnicy tego nie złapią. I wiele takich powszechnie powielanych wątków. Teraz mamy mistrza Polski grającego trójką, reprezentację tak samo. Brak świadomości taktycznej to przeszłość.

Mentalność i sposób gry wynika z wiedzy. W dobie koronawirusa podzieleni na działy pracowaliśmy nad przygotowaniem ćwiczeń do gry trójką w obronie. Mamy wszystko rozpisane od początku, taki elementarz, jakby uczyli się tego w pierwszej podstawówce. Jak trener ma wiedzę, wie jak nauczać i czego chce nauczać, to łatwiej to przyjąć. Bo nawet jak coś ci nie wyjdzie, zdiagnozujesz szybko, czemu nie wyszło. Wiele lat jestem w tym zawodzie, więc mam doświadczenie, ale też ten umysł wyostrza się analitycznie. Przede wszystkim trzeba się rozwijać. Jak w biznesie – kto się nie rozwija, ten się zwija. Wiele korzystamy z różnych ustawień i materiałów. Włoski asystent Alessio De Petrillo wycina nam różne fragmenty z meczów ligi włoskiej na najróżniejszych poziomach dotyczących grania przez środek. Czasem to są inspiracje z Serie B, ale nie szkodzi – chodzi o ideę. Podobało mi się, jak Manchester City grał z Chelsea na dwa kontakty – przyjmij, zagraj, to też dostali nasi zawodnicy. My też tak próbujemy grać – raz, raz, wszystko opiera się na dobrym przyjęciu i podaniu. Mamy sporo włoskich sztuczek. Kolejny przykład: Inter – Juventus jako wzór, jak chcemy budować otwarcie naszej gry i rozegranie. Alessio ma jeszcze dostęp do kamery taktycznej wszystkich meczów ligi włoskiej, więc te same spotkania pokazuje nam z innej perspektywy i dokładnie widzimy, kto po co wykonał dany ruch. Sami utwierdzamy się w tym, co chcemy robić. Pokazując to piłkarzowi na żywym organizmie, on widzi, że można tak grać, jak chcemy i to ma sens. To setki wyciętych fragmentów.

Inny mecz Bologna – Inter był dla nas przykładem, jak podchodzić do pressingu. Nie będę wchodził w szczegóły, ale chodzi o samą ideę, jak chcemy grać w piłkę. Nicolò Barella to jest przykład do pokazywania i inspiracji. Chłoniemy z tego.

A czego w zasadzie nauczyliście się od Alessio De Patrillo? Gdzieś krążyła informacja, że jest człowiekiem od defensywy, ale na ile go poznałem, wydaje mi się, że to krzywdzące określenie.

Absolutnie, to człowiek od wszystkiego. On nauczył nas myśleć inaczej. Inaczej postrzegać sytuacje. To mój najlepszy transfer, jaki zrobiłem do Legii, bo rozwinął nas jako trenerów i rozwinął drużynę. Jest komputerowy, wycina, montuje, robi u nas wszystkie analizy pomeczowe, Kamil Potrykus to maluje, więc siedzą razem w pokoju i działają. To człowiek, który bardzo dobrze analizuje taktykę, ma świetną osobowość, zgodził się na rolę asystenta, bo chciał dotknąć czegoś nowego. Ostatnio widziałem, jak go chwalą we włoskiej prasie za zdobycie mistrzostwa Polski. Jego ojciec, były piłkarz, mieszka w Pizie. Jak gramy mecze, to chodzi po ogrodzie albo wokół Krzywej Wieży, aby się nie denerwować. Po zdobytym mistrzostwie przed czasem rozpłakał się, był bardzo wzruszony i dumny z syna. To wielka radość, że mamy go w sztabie. Mógłbym ściągnąć wielu dobrych trenerów z Polski, ale oni wszyscy myślą podobnie do mnie, a Alessio gwarantuje zupełnie inne myślenie.

Wielkim atutem Alessio jest również baza kontaktów i regularnej wymiany doświadczeń z asystentami największym włoskich trenerów.

Ma świetny kontakt z asystentem Massimiliano Allegriego, z asystentem Sinisy Mihajlovicia i wieloma innymi. To są koledzy. Alessio we włoskim środowisku jest znany i szanowany. Ich piłka jest bardzo wymagająca, w Serie A pracują najlepsze nazwiska na świecie, takiemu trenerowi bez większej kariery piłkarskiej trudno się przebić, więc pracują z innymi. Miałem okazję z bliska oglądać sposób pracy Stefano Pioliego, Marco Giampaolo, Giampiero Ventury i wielu innych. Wszyscy pracują podobnie i to mi się podoba, że przypadek jest ograniczony do minimum. Pracują nad detalami. Nasze treningi trzeba często skracać, abyśmy przekazali to, co najważniejsze, a kiedy w Dubaju poprosiłem Alessio o poprowadzenie pewnych zajęć taktycznych, to sam patrzyłem na zegarek. Tam było ponad dwie godziny samej taktyki i przesuwania, chłopcy też byli w szoku, jak to wygląda. Jest bardzo lubiany przez drużynę. Alessio jest spokojnym, wycofanym człowiekiem, ale super istotnym dla nas.

Skąd aż taka fascynacja włoskim stylem?

Taktyka, taktyka, taktyka. Mógłbym się wzorować na Barcelonie czy Realu, gdzie mają najlepszych piłkarzy na świecie, ale Włochy mają swój urok. Tam czy pojedziesz obserwować piątą ligę, czy pierwszą albo drugą, wszyscy grają w taktyczny sposób. W 2017 roku pojechałem do Kownasia do górskiej miejscowości Ponte di Legno, bo pracowali tam na obozie, i pytam asystenta Sampdorii Fabio Micarellego: jak to jest, że przyjeżdża do was zespół z trzeciego poziomu rozgrywkowego i oni tak rozgrywają piłkę od tyłu? Przecież to takie ryzykowne. A on mówi: u nas wszyscy tak grają. Do nas to dopiero dzisiaj dociera, a zwykle kończy się długim podaniem. Fabio zaprosił nas na kolację i wytłumaczył, jakie korzyści płyną z gry od piątego metra. Teraz po zmianie przepisów z wbieganiem w pole karne to tym bardziej doszło do rewolucji w rozegraniu. Ryzyko istnieje, ale jest też sposób jak mu przeciwdziałać. Czasem powiesz piłkarzowi: graj od piątego metra, a on odpowie, że to będzie zaraz śmierdziało stratą bramki. Właśnie, że nie, jak masz wiedzę, to ryzyko jest mniejsze niż przy stracie piłki na połowie boiska. Każdemu może się zdarzyć błąd czy bramkarz źle rozegra, ale to daje ci tyle możliwości, jak dobrze otworzysz grę, bo za plecami przeciwnika jest olbrzymia przestrzeń. Powstają tak większe odległości, otworzysz w ten sposób grę 2-3 razy, to przeciwnik z automatu się cofa, bo jest wystraszony. Nam pasuje jak przeciwnik do nas wysoko wychodzi. W Dubaju graliśmy tak z Dynamem Kijów czy innymi na super placu i piłka świetnie chodziła. Widziałeś, kiedyś tak Jędzę rozgrywającego? Bo ja jeszcze nie, piękna sprawa. Czasem jednak masz ten problem, jak w naszym pierwszym meczu wiosny z Podbeskidziem (0:1). Płyta straszna, piłka skacze, złe warunki. U nas podobnie – główna płyta była słaba, boisko treningowe nadmiernie eksploatowane również i to już zmienia uwarunkowania. Wtedy graliśmy świadomie trochę prostszy futbol, bo mówiłem: chłopcy, dopóki nie będzie ciepła i dobrych boisk, nie możemy ryzykować, żeby dawać same prezenty, bo w lidze jest tylko 30 kolejek.

Wtedy Fabio Micarelli bardzo otwarcie was przyjął. Nie dla wszystkich jest taki, ale ponoć zobaczył, że nie jesteście przypadkowymi gośćmi i rozumiecie, o co chodzi w tej zabawie.

On jest generalnie zamkniętym chłopakiem, takim zaufanym człowiekiem Marco Giampaolo. Strzeże wszystkich tajemnic, a dla nas był bardzo otwarty. Do teraz mamy z nim fantastyczny kontakt. I to że trafił do nas Alessio, jest zasługą właśnie Fabio. On nam go polecił. Szukaliśmy trenera, podałem określone parametry, co powinien reprezentować, jakim człowiekiem być i znalazł nam postać idealną.

Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa. Trening. 31.03.2021
FOT. MARCIN SZYMCZYK/ 400mm.pl

Jak tak widzę po stylu gry i analizach, to Inter Mediolan pod wodzą Antonio Conte wyrasta na największy wzór do naśladowania.

Nie, wiele zespołów: Inter, Chelsea, nie tylko liga włoska. Jako fan kibicuję jednemu klubowi – Liverpoolowi – ale bardziej jestem kibiców trenerów, niż zespołów. Kibicowałem Rafie Benitezowi w Liverpoolu, później Realowi Madryt, bo tam trafił, tak samo w Interze czy Chelsea. Jeździłem do niego na obozy, aby mu się przyglądać. Lubię trenerów modelujących skład, bo Conte teraz cały czas gra 3-5-2, ale wcześniej też wybierał inne ustawienia. Pojechałem do Patryka Dziczka spotkać się z Giampiero Venturą, który prowadził Salernitanę. Ktoś powie, że nie topowy trener, ale do Ventury przyjeżdżał sam Conte, aby uczyć się systemu 3-5-2. Z kolei Maurizio Sarri przyjeżdżał do Marco Giampaolo na lekcje uczyć się gry defensywnej. Mówił: umiem nauczyć atakować, ale nie umiem nauczyć bronić, więc potrzebuję twojej pomocy. Ci włoscy trenerzy bardzo się uzupełniają, to jest ich krąg, do którego nie wejdziesz, jeśli jesteś z zewnątrz. Fabio opowiadał nam, jak uczyli Sarriego defensywy, jak Ventura nauczał Conte, więc myślę sobie: kurczę, gdzie ja mogę to złapać najszybciej? Przez Patryka Dziczka najbliżej, od razu pojechałem i bardzo sympatycznie mnie przyjął. Pojechałem i uczyłem się ich 3-5-2. Wszystko mam nagrane i opisane.

Dlaczego zastosowaliście trójkę obrońców dopiero z Rakowem?

Mieliśmy inny problem. Jadąc na pierwszy mecz do Bielska, Jędza pauzował za kartki, Wietes był kontuzjowany, nie mieliśmy trzech stoperów, zrobiliśmy go na siłę z Matiego Hołowni i zagrał Igor Lewczuk. Ćwiczyliśmy to, tylko nie było jak skompletować składu. Teraz też niezbędny będzie lewonożny stoper, bo bez niego się nie da. To bardzo ogranicza budowanie akcji, lewa noga jest konieczna w tym systemie. Mam tu pod ręką nagranie z meczu Polska – Litwa, gdzie rozgrywali Paweł Bochniewicz i Mateusz Wieteska. Bochen ma lewą nogę i to jest zupełnie inna gra. Obaj ryzykują, wprowadzają do środka. Gdyby Bochniewicz dalej dzisiaj był w Górniku, mówię teraz tylko za siebie, to byśmy się nad nim zastanawiali, bo lewonożnych stoperów jest bardzo niewiele.

Pokażę Ci jeszcze bramkę Joty, gdy graliśmy z Portugalią. Krystian Bielik popełnił błąd, bo powinien być ciut dalej od Joao Felixa, wtedy nie dałby się jednym ruchem ograć. Był za blisko i dlatego mu łatwo uciekł. Istotniejszy był jednak ruchy Joty, który wbiegł przed Gumnego. Urwał mu się, zrobił kilka kroków do boku i dostał piłkę w martwą strefę. My to bardzo długo badaliśmy, a później Dawid Kownacki zrobił to w rewanżowym meczu z Portugalią. Siedzieliśmy nad tym i złapał to. Teraz tak samo chcemy grać w Legii.

Pekhart jest przez trenera nie do zmienienia. Ale słyszałem, że to nie przez skuteczność, tylko defensywne stałe fragmenty gry.

Tak, tak, dokładnie. Tomas jest dryblasem, a my mamy generalnie niski zespół. Popatrzysz na Luquinhasa, Kapiego, Andre, to nie mamy tych centymetrów. Jak rywale mogą nas zaskoczyć? Stałymi fragmentami gry. Gdyby Pekhart zszedł, mielibyśmy problemy w pierwszej strefie przy bliższym słupku po dośrodkowaniu. A tak to on obstawia tę strefę i wszystko ściąga na głowę. Trzymamy go na boisku, aż nam się sprawa nie wyjaśni lub nie opadnie z sił, bo to wynika z ustawienia w defensywie. Zawsze jest pierwszym do wybicia piłki na bliższym słupku. Jak z magnesem łapie piłki. Bez niego każde dośrodkowanie śmierdzi w polu karnym, bo jednak mamy drużynę karakanów stworzoną do grania w piłkę. Mladen nie skacze do głowy, Kapi jest mały, Luqui to samo, Wszoła lub Jędrzejczyk jeszcze dają spokój, ale Pekhart rzeczywiście obstawia nam nie tylko ofensywę. Dużo mamy takich wariantów i naszych zagrywek. To jak w NBA: cały sejf pomysłów na zagrania i stałe fragmenty gry.

No właśnie, jakie inspiracje trener czerpie z innych dyscyplin? Pep Guardiola gry w martwą strefę uczył się z piłki ręcznej. Trener natomiast spotykał się z ekspertami od futsalu, aby poszerzać wiedzę.

Tak, spotykałem się, jeszcze pracując w Podbeskidziu. Gerard Juszczak też trenował w futsalu. Ja chodziłem oglądać Rekord Bielsko-Biała. Imponuje mi, że oni mają tyle swoich manianek, zagrań z wyblokami, że to głowa mała. Taktycznie uczta. Moją sąsiadką jest Agnieszka Bibrzycka, najlepsza koszykarka Europy, i czasem przychodził do niej w odwiedziny taki trener Krzysztof Koziorowicz. On mi dużo opowiadał o koszykówce, na studiach też miałem świętej pamięci Tadeusza Hucińskiego, który opowiadał o taktyce, myśleniu, wyblokach, przygotowaniu pozycji. To że studiowałem dziennie, bardzo mi pomogło, bo spotykałem ludzi z innych dyscyplin, którzy otwierali mi głowę na różne tematy i spostrzeżenia.

A skąd pochodzą inspiracje do przemów i barwnych porównań?

To jakoś z życia i wiedzy płynie. Kiedyś robiliśmy tego więcej, ale to trzeba trafić na odpowiednią drużynę. Legia tego nie potrzebuje. W Legii nie potrzeba bajery, tylko konkretnych wskazówek, co trzeba zrobić na boisku, bo takich mamy piłkarzy. Samo bycie w tym miejscu jest dla nich ogromną motywacją. Staramy się coś dorzucać od siebie, ale ważniejsza będzie dla nich merytoryka. Słabsze drużyny trzeba motywować inaczej, lepsze inaczej, kruchych psychicznie piłkarzy inaczej. Ot, psychologia, jak w życiu.

Kogo wyróżniłby trener w Legii pod względem rozumienia gry?

Zawsze przychodzi mi na myśl Mateusz Bogusz pod tym hasłem. On jest fantastyczny pod względem myślenia na boisku. W Legii jest ich tak wielu, że nie będę nikogo wyróżniał, bo to byłoby nie fair w stosunku do reszty. Powiem o tych, z którymi pracowałem w innych zespołach: w Widzewie Mindaugas Panka, w Pogoni Rafał Murawski, w Lechu Piotr Reiss, mądrym piłkarzem był Michał Goliński, dużo widział na boisku i rozumiał grę, w Termalice Samuel Štefánik, ale nie odnajdował się na boisku, bo inni nie rozumieli jego gry. W każdym zespole znajdziemy takich. W reprezentacji było ich więcej: Patryk Dziczek, Filip Jagiełło, powiedziałeś im, czego szukasz, a oni to robili.

A czy trener jest w stałym kontakcie z polskimi fachowcami z branży?

Najlepszy kontakt mam z Michałem Probierzem, wiadomo, i dość często rozmawiamy. Też Krzysiek Brede czy Maciek Skorża, ale on na razie ma swoje problemy, więc nie będę mu głowy zawracał. Jest wielu trenerów zaczynających w podobnym czasie co ja i trzymamy się wspólnie. Była jeszcze taka jedna sytuacja z bardzo miłym telefonem od Adama Nawałki. Po Jagiellonii byliśmy podłamani, bo nie wygraliśmy, aura była dość ponura, a Adam zadzwonił i w swoim stylu nas zbudował: fantastyczna praca, chłopaki, super to wygląda etc. Jest ten kontakt z trenerami żywy. Ostatnio dostałem list od dawnego trenera ze Stoczniowca Gdańsk, jak mamy grać i co mamy robić. Muszę mu jeszcze odpisać. Sporo jest takich miłych gestów.

Życie trenera to jednak ciągłe napięcie. Niektórzy wprost opowiadają o przepracowaniu i wypaleniu. Jak utrzymać świeżą głowę i ciągle być głodnym inspiracji przy takiej presji wyniku?

Odczuwałem taki moment, gdy tu przyszedłem, bo zbiegło się z tym zgrupowanie reprezentacji, przegrane dwa mecze jednego dnia z Legią i kadrą, podobnie było w końcówce roku, kiedy już czułem zmęczenie, ale dwa tygodnie odpoczynku bardzo mi pomogły. Zrobiłem swoje, okres przygotowawczy był bardzo inspirujący, a w końcówce sezonu człowiek był spokojniejszy, bo graliśmy swoje. Siłą rzeczy trzeba szukać balansu i oczyszczenia dla głowy. Cały czas mieszkam w Legia Training Center, ale wkrótce się stąd wyprowadzam. Prezes Zahorski śmieje się, że niepotrzebnie, bo i tak tu będę mieszkał. Pewnie ma rację. Nie sposób stąd wyjść, bo ciągle coś się dzieje. Lubię chodzić na treningi tej młodzieży i obserwować, czasami z okna, czasami na żywo, to fantastyczne miejsce tętniące życiem. Cieszę się każdym dniem pobytu tutaj. Trzeba też szukać ruchu: ja lubię grać w tenisa, więc poszukuję rywalizacji. Przez covid człowiek był zamknięty i to też było bardzo przygnębiające, ale nawet wyjść i pograć z asystentami, to wspaniała sprawa. Tu jest masa pracy, siedzimy w LTC od rana do nocy, więc przyda się też oczyszczenie.

Inaczej dociera się do weteranów jak Jędza i nowej generacji nastolatków?

Młodemu zawodnikowi musisz wytłumaczyć konkretniej, po co to, dlaczego, jakie będą z tego korzyści. Jędza jest konkretnym gościem, on potrzebuje konkretu: mówisz, czego oczekujesz i on to zrobi. Bez zbędnej filozofii. Do każdego w zespole podchodzę indywidualnie według charakteru – nie patrzę czy młodszy, czy starszy.

Skoro trener nie kibicuje klubom, to w takim razie jakim menedżerom jeszcze? Z czyich meczów można najwięcej wyłapać?

Przez lata łapałem ulubieńców. Z Hiszpanów Rafa Benitez i Unai Emery. We Włoszech Carlo Ancelotti za to, co go w życiu spotkało w finale w Stambule. Sentymentalnie do niego podchodzę. Lubię Prandellego i obserwowałem go na obozie z Fiorentiną w Marbelli w 2008 roku. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z włoskim treningiem. Oglądałem jeszcze Borussię Dortmund, Bayer, ale na Fiorentinę najbardziej zwróciłem uwagę. Wtedy powiedziałem sobie: wow, kiedyś będę pracował jak włoscy trenerzy. Z tych nowych trenerów Giampaolo i Pioli, których poznałem. Mam fajne relacje ze Stefanem Kuntzem, piszemy do siebie, zaprosiłem go na obiad przed mundialem U20 w Łodzi, on mnie na obóz przed Euro. Z Aidym Boothroydem z Anglii tak samo. Byłem na Huddersfield, zaczepił mnie: ja to tu swojego piłkarza oglądam, ale ty co tu robisz? Poznaliśmy się przy okazji sparingu w Bristol z Anglikami. Podoba mi się, że na poziomie międzynarodowym trenerzy mają do siebie gigantyczny szacunek. Jest ich mniej niż klubowych, ale to są wybrani, dystyngowani ludzie. Czy jak miałem okazję porozmawiać z Mirceą Lucescu w Kijowie, to byłem pod wrażeniem. To trenerzy, którzy nie robią z siebie najmądrzejszych na świecie, są zdystansowani, wiedzą, że inni może wiedzą więcej, ale swoje już w piłce przeżyli. Ja też takim trenerem chcę być. Bazującym na własnych doświadczeniach, tym, co dotknąłem i widziałem, co się udało, co się nie udało i w tym kierunku podążam.

Lucescu to legenda i drugi najbardziej utytułowany menedżer w dziejach piłki. W samym środku pandemii jako 75-latek odzyskał mistrzostwo Ukrainy dla Dynama Kijów.

Zrobiłem sobie taki screen i mam na komputerze, jak Lucescu mówi: „Chcę umrzeć jako trener”. Moja żona często mówi: zadbaj o siebie, bo ty to w końcu umrzesz, pracując w taki sposób od rana do nocy. A ja powtarzam: moim marzeniem jest właśnie umrzeć na ławce jako trener.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.
Komentarze 0