W naturze człowieka leży zbieractwo. U zarania cywilizacji zbieraliśmy jagody i grzyby. Potem łapaliśmy najróżniejsze istoty. Część z nich oswoiliśmy i wytrenowaliśmy. Z czasem zostaliśmy wręcz przyuczeni do gromadzenia - bądźmy szczerzy - w większości zbędnych rzeczy. I gdzieś w tej długiej historii kryje się jeden z elementów popularności marki Pokémon, która w tym roku świętuje ćwierćwiecze.
Zacznijmy od samych obchodów rocznicy. The Pokémon Company przygotowała cudowny i mocno kuriozalny koncert Post Malone’a. O dziwo - fragmenty soundtracków z gier wplecione w aranżacje utworów gwiazdora zadziałały wyśmienicie, a całości nie można odmówić kojących i radosnych przymiotów. Pod koniec kwietnia na Nintendo Switch pojawiła się także nowa gra, Pokémon Snap. Tytuł dość oryginalny. W Snap nie łapiemy i nie trenujemy małych stworków, a uczestniczymy w czymś na kształt pokémonowego safari. Staramy się zrobić jak najlepsze zdjęcia i uchwycić pocieszne istoty w najciekawszych pozach. Brzmi to nieszczególnie nonszalancko, ale wyprawa z wirtualnym aparatem w poszukiwaniu najfajniejszego ujęcia Togepiego po roku lockdownu to adekwatny relaks.
Można wiele mówić na temat najróżniejszych spin-offów i mediów, zrodzonych przez główną linię gier spod znaku Pokémon. Dla wielu ludzi to zresztą jedyny punkt zainteresowania marką. Warto jednak wrócić do korzeni. Pokémon Red i Pokémon Blue pojawiły się w Japonii 27 lutego 1996 roku i z miejsca podbiły Kraj Kwitnącej Wiśni. Kiedy powędrowały na Zachód, a wraz z nim hitowy serial anime - wybuchła pokémania niespodziewanych rozmiarów. Także w Polsce. Nic dziwnego. Nawet dzisiaj czuć niesamowitą elegancję designu gry, czystość mechaniki i potężny urok stworków. Nostalgia jest tu pewnie znaczącym czynnikiem, ale jednak dla wielu ludzi to właśnie pokémony pierwszej generacji wyglądają najlepiej. W późniejszych odsłonach znajdziemy mnóstwo fenomenalnych projektów, ale równie dużo dziwacznych, nietrafionych i przekombinowanych. Co innego mechanika, rozpięta między - klasyczną dla japońskiego RPG - formułą podróżowania między miastami, a łapaniem i trenowaniem istot różnego rodzaju. Jest tak dobra, że jej rdzeń przetrwał niemal nienaruszony do naszej ery.
Pokémon Sword & Shield - wydane na Nintendo Switch w 2019 roku - mocno podzieliły fanbase i krytykę. Wielu chwaliło klasyczny vibe, ale duża część publiki zwróciła uwagę na lenistwo, jakie uprawia The Pokémon Company. Gra rzeczywiście trąci myszką w wielu aspektach. Głównie pod względem niedopracowanej strony graficznej. Po 23 latach od pierwszej gry - wydanej na malutkiego Game Boya (!) - większość ruchów stworków wciąż nie doczekało się dedykowanych animacji. Sword & Shield razi pustymi miastami i doczytywaniem tekstur, które nie powinno mieć miejsca w systemie, który bez problemu radzi sobie z tak pięknymi grami, jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild. The Pokémon Company wciąż podtrzymuje wydawanie gier w dwóch różnych wersjach, a sporą część contentu zamknęła w dość drogich dodatkach. Duch świeżości z lat dziewięćdziesiątych i początku dwutysięcznych został w ten sposób zastąpiony przez fetor chciwości.
Sword & Shield to pierwsza główna gra z serii, która trafiła na stacjonarne konsole i tym boleśniej odczuwa się brak ewolucji. Zwłaszcza, że pojawiły się tytuły, które ideę Pokémona realizują lepiej i wykazują się większym stopniem innowacyjności. Choćby rewelacyjny Temtem. Fani i fanki serii od lat czują, że po stronie dewelopera brakuje iskry. Coraz więcej za to chłodnej kalkulacji.
Oprócz odnoszących sukcesy głównych gier i spin-offów, seriali i filmów anime oraz wielkiego hitu, jakim pod każdym względem był Detektyw Pikachu - marka Pokémon stała się języczkiem u wagi za sprawą pewnej mobilnej rozrywki. Stworzony przez Niantic i wypuszczony na świat latem 2016 roku, Pokémon GO niezmiennie pozostaje potężnym przedsięwzięciem. Trudno się dziwić. Obietnica łapania pokémonów w realnym świecie jest niesamowicie kusząca. Nawet, jeśli gra Niantica spełnia ją w ograniczonym stopniu. Kiedy się ukazała, oszaleli dosłownie wszyscy. Od dzieciaków z podwórek po milenialsów, eksplorujących miasta z nosem w telefonie w poszukiwaniu Pikachu. Pokémon GO nie traci na znaczeniu. I to pomimo drapieżnych taktyk monetyzacyjnych, stosowanych przez wydawcę czy pewnych technicznych niedoskonałości, trapiących tytuł od samego początku. Sukces Pokémon GO potwierdził siłę rażenia marki, jednocześnie jeszcze bardziej umacniając jej pozycję w zbiorowej świadomości. To też jeden z bardziej fascynujących aspektów pokémanii. Ona tak naprawdę nigdy się nie skończyła. Co i rusz jest rewitalizowana przez kolejne produkty. Trudno o równie silny popkulturowy brand, który przez prawie trzy dekady nie tylko nie tracił na wartości, ale jeszcze powiększał zasięgi. Gwiezdne Wojny? Być może, ale Disney robią wiele, żeby tę pozycję pogorszyć. Tymczasem Pokémon trwa niewzruszenie.
Pokémony są wszechobecne i odświeżają się w każdym kolejnym pokoleniu. Nawet, jeśli któraś odnoga marki - choćby gra z głównej linii na konsole - obniży loty, to na podorędziu jest cała masa produktów, które nie pozwolą na całkowite fiasko. Patrząc na sukces Detektywa Pikachu, przeglądając niezliczone spin-offy gier, biorąc pod uwagę wciąż bardzo popularne anime - trudno dopatrzyć się jakichkolwiek oznak kryzysu. Czy przed nami kolejne ćwierćwiecze z pokémonami? Wiele na to wskazuje.
AKTUALIZACJA: 26 lipca 2021 roku portal Variety podał informację o pracy nad nowymi Pokémonami. W planach aktorski serial, który powstanie dla Netfliksa. Współtwórcą został Joe Henderson - showrunner i producent wykonawczy Lucyfera. Wszystko w ramach japońskiej ofensywy streamingowego giganta. Oprócz nadchodzących anime opartych na dużych markach (Terminator, Splinter Cell, Wiedźmin, Far Cry) na platformie pojawią się aktorskie adaptacje klasyków z Kraju Kwitnącej Wiśni. Mowa m.in. o kultowych One Piece czy Cowboyu Bebopie.
