Wyrazy wsparcia czy tani chwyt marketingowy? Warto porozmawiać o queerbaitingu na scenie muzycznej. Także - albo: zwłaszcza - polskiej.
Na poziomie ogółu amerykańska scena długo mogła uchodzić za środowisko radykalnie zmaskulinizowane i homofobiczne. Wystarczy przypomnieć, że Beastie Boys planowali pierwotnie zatytułować debiutancki album Don’t Be A Faggot, a wiele lat później Eminem groził gejom śmiercią w utworze Criminal z The Marshall Mathers LP. Tyle tylko, że Beasties przepraszali później za ignorancję, a Marshall wystąpił z Eltonem Johnem podczas ceremonii rozdania nagród Grammy w 2001 roku - pisaliśmy w tekście pt. Czy polska scena hip-hopowa jest gotowa na rapera geja?
Kultura maczyzmu dominowała przez lata na rapowej scenie. Ale od dawna traci na sile. Spory udział w zaakceptowaniu nieheteronormatywnych artystów miało zastąpienie starej gwardii młodym pokoleniem, które ma gdzieś sztywne etykiety. Za aktualnych przedstawicieli zmiany na poziomie obyczajowym można uznać Franka Oceana i jego miłosne wyznania do drugiego mężczyzny, które opublikował w 2012 roku. I dla wielu był to szok. Kilka lat później dużym wydarzeniem był głośny coming out jednej z największych pop-rapowych gwiazd - Lil Nas X’a. Ten z kolei nawiązał do tradycyjnego przedstawienia kowboja jako synonimu męskości, by krótko po tym - w ostatni dzień Pride Month - obalić ten mit. Jego otwartość w mówieniu o swojej orientacji było jednym z ostatnich przełomów, które dokonały się na hip-hopowej scenie; zwłaszcza, że nie chodziło o niszowego zawodnika, ale gościa, który z Old Town Road wylądował aż 19 razy na szczycie singlowego zestawienia Billboardu, bijąc tym samym rekord wszech czasów. Jednak wraz z oswojeniem widowni, która owszem, nie ma nic przeciwko raperom gejom, pojawił się kolejny problem.
Queerbaiting to technika marketingowa polegająca na sugerowaniu, że dana osoba jest homoseksualna bez potwierdzenia jej orientacji. Zabieg ten ma przyciągnąć przedstawicieli społeczności LGBTQIA oraz osoby pozytywnie do nich nastawione, jednocześnie starając się uniknąć zrażania do siebie innych grup odbiorców. Termin przewijał się podczas tegorocznego Pride Month - padły oskarżenia między innymi pod adresem Billie Eilish, która w okolicach premiery teledysku do Lost Cause opublikowała kadr z klipu z podpisem I Love Girls. Choć część użytkowników uznała to za coming out, wiele zarzuciło nastoletniej piosenkarce użycie niejednoznacznego podpisu. Wszystko dla spekulacji dotyczących jej seksualności, co miało stać się elementem promocji najnowszego singla. W tym samym czasie internetowi detektywi dokopali się do dawnych wpisów jej chłopaka, Matthew Vorce’a, które były mocno rasistowskie.
Choć przyczepianie się do jednej z nielicznych artystek, zaangażowanych we wsparcie społeczności LGBTQIA oraz ruchy BLM i body positive brzmi jak spora nadinterpretacja, trafniejszych przykładów queerbaitingu na zagranicznej scenie muzycznej nie brakuje. Od pocałunku Madonny i Britney podczas rozdania nagród MTV, przez I Kissed A Girl Katy Perry aż po teledysk do You Need to Calm Down Taylor Swift, który wywołał mieszane reakcje. W cukierkowym klipie z kolorowego campingu wszyscy przedstawiciele społeczności LGBTQIA ubrani są w jaskrawe ciuchy - lesbijki robią tatuaże, a geje biorą śluby, urządzają spotkania na herbatkę i sprzedają lody. Jedni uznali to za karykaturalną wizję i cyniczną próbę zdobycia queerowej publiczności, inni okrzyknęli piosenkarkę ich prawdziwą sojuszniczką. Na rapowej scenie zarzuty dotyczące queerbaitingu usłyszeli z kolei chociażby Kevin Abstract, Jaden Smith czy Tyler, The Creator.
O to, dlaczego reprezentacja na scenie muzycznej, w filmach czy serialach jest tak ważna dla osób LGBTQIA, zapytaliśmy aktywistkę społeczności LGBT+ i współautorkę poradnika Jak mówić i pisać o osobach LGBT+?, Ygę Kostrzewę. Po prostu osoby LGBT+ są wszędzie, tylko nie wszystkie miejsca na publicznej scenie są przyjazne. Wciąż czekamy na ujawnione osoby LGBT+ w sporcie np. w piłce nożnej mężczyzn. Wiele takich miejsc jest stereotypowo „maczystowskich”, gdzie za ujawnienie swojej tożsamości/orientacji osoby mogą zostać zbanowane czy też może zostać przerwana ich kariera. Albo boją się, że tak się może stać - mówi działaczka.
Czy jest zatem tak, że w środowisku, na którym reprezentacja LGBTQIA jest tak mała, jak właśnie na scenie rapowej, każde nawiązanie do queerowości - nawet jeżeli jest podszyte chęcią wybicia się na nośnym temacie - jest czymś godnym pochwały?
Sam fakt, że ktoś dokonuje coming outu jest wart zauważenia i docenienia. To jest trudne przejście życiowe, szczególnie w tak homofobicznym kraju, jakim jest teraz Polska. Oczywiście nie każda twórczość może zostać uznana za wartościową, ale o tym decydują już odbiorczynie i odbiorcy, rynek, krytyczki i krytycy, słuchaczki i słuchacze - odpowiada Yga.
Jak wygląda to na polskiej scenie muzycznej i czy możemy już mówić o zjawisku queerbaitingu? Spokojnie, nie będziemy poruszać tu kwestii niedawnego coming outu Andrzeja Piasecznego, a dużo bliższej nam sceny rapowej. W ciągu ostatniego miesiąca miały tu miejsce dwa wydarzenia, które choć same w sobie nie odbiły się szerokim echem w mediach, mogą być początkiem dyskusji na temat sytuacji nieheteronormatywnych artystów w polskim hip-hopie.
Pierwszym z nich był wydany 18 czerwca singiel Tacy sami rapera o pseudonimie Drinu. Kawałek ten promował jego debiutancki album Projekt Gej x Rap, który miał swoją premierę w ostatni dzień zeszłego miesiąca. Cały „Projekt Gej x Rap” to cegiełka, którą dokładam do walki o równość wszędzie tam, gdzie jej wciąż brakuje. To też przechadzka geja po świecie hip-hopu, podczas której nawijam sobie o różnych ważnych dla mnie sprawach. Czy aż tak bardzo się od siebie różnimy? - czytamy w opisie na YouTube. I choć kilka portali (w tym strona, która jeszcze do niedawna stawiała na newsy z kategorii seksowna sesja raperki, zobacz zdjęcia) starało się zrobić wokół tej premiery większe zamieszanie, to nieskutecznie. Kawałek zdobył niecałe 15 tysięcy wyświetleń, a w komentarzach pojawiły się uwagi, że coming out miał na celu promocję premiery jego płyty.
Drinu to najprawdopodobniej pierwszy w Polsce raper, który ujawnił się jako gej, ale czy był to celowy, marketingowy zabieg? Zapytaliśmy go o to.
Uśmiecham się jak słyszę, że mój singiel czy płyta to próba zwrócenia uwagi na siebie. Czy jest to przysłowiowy „kij w mrowisko” - bo jednak „gej + rap + Polska = bomba”? Jasne, że tak. Niech się dzieje, za mało w Polsce wciąż mówimy o pewnych tematach - na przykład o otwartości w byciu sobą i o tym, czy jest ona w pełni możliwa, bez strachu, lęku o lincz i hejt. Ja jestem gejem odkąd pamiętam, czy to w muzyce, czy to poza nią. To nie jest kaprys, ani widzi-mi-się (choć w 2021 roku dalej trzeba to powtarzać i tłumaczyć). Cały mój album jest o mnie, o sprawach, które są dla mnie ważne. A że jestem gejem, to i z tej perspektywy napisany jest każdy tekst. Kiedy dorastałem, w muzyce, brakowało mi ludzi, którzy mówiliby w piosenkach otwarcie - „jestem facetem i kocham faceta” czy „jestem kobietą i idę przez życie z ukochaną”. Naprawdę czekam, aż w polskim radiu będzie taki hit, który odmieni jednolitą perspektywę narracji, którą mamy.
Po latach obserwowania tego, jak dalej kiepsko jest w Polsce z szacunkiem, z równością - czułem się w obowiązku, by zabrać głos. A że słucham rapu i lubię bawić się słowem - obrałem tę ścieżkę. Nie wiążę przyszłości stricte z muzyką czy sceną hip-hopową. „Pierwszy raper-gej” to oczywiście super clickbait, którym portale mogą karmić się do woli. Ale liczę na to, że coś, co dziś jest chwytliwym tytułem, za jakiś czas stanie się normalnością. Że za tydzień, dwa, rok czy pięć lat pojawi się pięciu albo stu pięciu raperów-gejów, którzy będą nawijać o sobie otwarcie. Moim celem było to, by ten album dodał otuchy wszystkim osobom, które jej potrzebują; wszystkim, którzy nie mają oparcia - bo w ich otoczeniu króluje homofobia, bo boją się że coś z nimi jest nie tak. To jest manifest, a nie kalkulacja. Kto będzie chciał doszukać się w tym dziury w całym - i tak to zrobi. Ale mi wystarczy, że dostałem feedback od osób, którym moja muzyka coś dała - mówi w rozmowie z newonce.
Krótko po tym, bo 8 lipca na YouTube wpadł kolejny - ale już zupełnie inny - kawałek nawiązujący do społeczności nieheteronormatywnej. To singiel LGBT rapera o ksywie Szczupak LPG, który w innych numerach występuje pod pseudonimem młodszy brat. W teledysku, który ma prawie 50 tysięcy wyświetleń, pojawia się dwóch chłopaków, z których jeden ma na sobie kominiarkę i koszulkę z motywem Polski Walczącej, a refren brzmi: LGBT, LGBT, niech każdy k*rwa robi sobie tutaj co chce, szanuj tu brata i szanuj siostrę. Prowokacja czy celowy przekaz dla ulicznego środowiska?
Każdy mój kawałek, którego nie podpisuję ksywą młodszy brat jest pewnego rodzaju widowiskiem dla poprawy humoru lub czasami po prostu dla zabawy - bez konieczności większego namysłu nad przekazem, ponieważ czasami zupełnie go nie ma. Jeśli jednak kawałek miałby być traktowany jako wsparcie tej społeczności, nie miałbym nic przeciwko temu - tłumaczy nam raper.
Rapowe środowisko w Polsce, choć nadal mocno ujednolicone pod względem orientacji seksualnej, na ten moment ma zaledwie kilku przedstawicieli, którzy otwarcie opowiadają się za równością i tolerancją wobec osób LGBTQIA. I jasne, jeszcze 5-10 lat temu nawet najmniejsze i całkowicie neutralne odniesienie do społeczności LGBTQIA w kulturze popularnej byłoby uznane za wyraz solidarności i wsparcia. Dziś jesteśmy już na zupełnie innym etapie. Etapie czerpania korzyści z popularności tematu praw osób LGBTQIA, co w wielu przypadkach prowadzi do utowarowienia kultury queer. Wykorzystania taniego narzędzia marketingowego na osobach poszukujących szerszej reprezentacji osób, które mają orientację odmienną od heteroseksualnej. Nadal jednak zjawisko to dużo częściej ma miejsce na zagranicznej - już znacznie bardziej zaznajomionej z tematem osób nieheteronormatywnych - scenie muzycznej.