There's a hundred-thousand streets in this city. You don't need to know the route. You give me a time and a place. I give you a five minute window. Skórzana kurtka ze skorpionem. Panorama Los Angeles po zmroku. Stylowe wnętrze Chevroleta Malibu. Pościg i pierwsze takty 80sowych reminiscencji Kavinsky'ego w utworze Nightcall. Drive zachwyciło najpierw canneńską publiczność. Jak wtedy, gdy na nobliwym festiwalu pokazano Pulp Fiction. Kilka miesięcy później szaleństwo było już powszechne.
Bezimienny kaskader (Ryan Gosling) nocami romansuje ze światem przestępczym jako kierowca gangsterów. Za dnia z kolei zbliża się do swojej sąsiadki (Carey Mulligan), która samotnie wychowuje syna. Kiedy mąż Irene wyjdzie z więzienia i okaże się, że ma dług u niewłaściwych ludzi, co stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa jego rodziny, Driver zaoferuje pomoc. Ale ich skok na lombard to scam jak Sakawa...
W pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych Marc Platt kupił prawa do powieści Jamesa Sallisa, ponieważ dostrzegł na jej kartach protagonistę w podobie Steve'a McQueena czy Clinta Eastwooda. Niosło to za sobą ryzyko tasowania zgranych kart maczystowskiego Hollywood; kino noir, heist movies, prywatne śledztwo Franka Bullitta, wygibasy Jean-Claude'a Van Damme'a w Uciec, ale dokąd? Zagrożenie zostało jednak całkowicie oddalone dzięki hazardowej zagrywce producentów.
- Powiedzieli mi, że chcą zrobić komercyjny film o mistrzu kierownicy, który po godzinach obrabia banki i mogę mieć dowolnego reżysera, jeśli zgodzę się zaangażować. Po raz pierwszy w karierze wraz ze scenariuszem dostałem taki wybór - wspominał Gosling w jednym z wywiadów. I od razu miał pomyśleć, że to musi być Nicolas Winding Refn. Jak celnie odnotowywał Paweł Mossakowski w depeszy z Lazurowego Wybrzeża doszło w ten sposób do brawurowego zderzenia amerykańskiego kina akcji klasy B z europejską wrażliwością i nieukrywanymi ambicjami artystycznymi. Duńczyk dał się poznań jako autor trylogii Pusher i Bronsona, ale z buta do fabryki snów przyszło mu wjechać dopiero po finansowym flopie Valhalla Rising, które zarobiło zaledwie siedemset tysięcy dolarów przy budżecie na poziomie sześciu milionów.
Refn miał unikatową ideę. Kiedy Drive trafiło na ekrany, a dziennikarz Slant Magazine wypytywał o anologie do sensacji Waltera Hilla i Michaela Manna z lat osiemdziesiątych, on odbijał piłeczkę, twierdząc że wykładnikiem są dla niego raczej baśnie braci Grimm. Opowiadał swój instant klasyk językiem kina pulpowego i rozwijał go w kierunku tarantinowskiej jatki, ale to przecież wciąż bajka; love story pisane krwią i etyliną.
Może nawet ważniejszy od samej fabuły okazał się wyjątkowy kod wizualny Drive. Reżyser cierpi na ślepotę barw, która - jak sam twierdzi - zmusza go do wyjścia poza konwencje i ćwiczenie części mózgu, które w normalnych warunkach pozostawałyby niewykorzystane. Stąd intensywna, radykalnie wykręcona paleta kolorów i wysoki kontrast. Przy Neon Demon Refn zdradził w Den Of Geek, że ten flagowy blask nadawany jest na etapie postprodukcji i rzeczowa ocena obrazu następuje zawsze dopiero po digital gradingu. Dużą rolę odgrywa tu jego wieloletni współpracownik, montażysta Matthew Newman. Kiedy jesteś daltonistą, nie do końca potrafisz wyjaśnić, czego oczekujesz. Ale on dobrze mnie zna, więc wie, jak przetłumaczyć to wszystkim w taki sposób, żebym mógł utożsamić się z efektem finalnym. Wydaje się to więc równie paradoksalne jak fakt, że za wybitną produkcją samochodową stoi gość, który ośmiokrotnie zawalił egzamin na prawko.
Nieudolna jazda po łuku w wykonaniu duńskiego filmowca schodzi jednak na dalszy plan w obliczu potężnego cultural impactu jego neonowo-onirycznej wizji. Stanowiła ona przecież jeden z tych kamieni, które poruszyły lawinę nostalgii za latami osiemdziesiątymi. Czy pięć lat później wydarzyłoby się Stranger Things, gdyby nie Drive?
Na temat odniesień do 80sów Refn obszernie wypowiadał się po premierze w Wonderland Magazine. Przyznał się tam choćby do zapożyczenia stylu napisów początkowych z Ryzykownego interesu (1983), gdzie pierwsze skrzypce grał młody Tom Cruise. Zapytany o ścieżkę dźwiękową - pewnie pół żartem, pół serio - odpowiedział, że w sumie widziałby na niej Take My Breath Away z Top Guna (1986).
Bo Drive to nie tylko zjawiskowa feeria barw, ale też jeden z najbardziej wpływowych i kulturotwórczych soundtracków w historii. I tak jak Gosling może przypisać sobie zasługi za angaż Refna - tak Refn może przypisać sobie zasługi za angaż Johnny'ego Jewela, stojącego za projektami Chromatics, Desire i Glass Candy. To skądinąd niezły ekscentryk, który zniszczył cały nakład fizyczny albumu Dear Tommy (ponad dwadzieścia tysięcy kompaktów i winyli) po tym, jak przeżył near-death experience. Chromatics niedawno się rozwiązali, a materiał dotąd nie ujrzał światła dziennego.
W przygotowaniu oprawy muzycznej wziął udział także Cliff Martinez - kompozytor, który podobną rolę pełnił przy Seks, kłamstwa i kasety wideo. Nieoceniona okazała się przy tym sugestia wspomnianego Matthew Newmana, żeby wciągnąć na tracklistę Nightcall i wykorzystać ten utwór także w otwierającej sekwencji. I o ile retrowave'owa rewolucja rozpoczęła się znacznie wcześniej, to Drive okazało się kamieniem milowym dla powrotu staroszkolnych syntezatorów i 80sowego revivalu, który nie słabnie pomimo upływu dekady.
Rocznicowo siadamy więc głęboko w (samochodowych) fotelach, zapinamy pasy i startujemy...