Szybkie wyjaśnienie tytułu: nie potrzebuje ich nikt poza chciwymi menadżerami i zachłannymi wytwórniami. Pomimo tego, że pośmiertne płyty nie są na rynku wydawniczym żadną nowością, to w ostatnich latach przybrały na sile. Szczególnie w rapowym środowisku.
Tylko w przeciągu ubiegłej dekady z ziemskiego łez padołu odeszli m.in. Mac Miller, XXXtentacion, Fredo Santana, Pop Smoke, Nipsey Hussle, DMX, Juice WRLD, Lil Peep czy King Von. Oczywiście wszyscy z przyczyn nienaturalnych. Głównym powodem zgonu były uliczne porachunki lub zmieszanie wielu substancji psychoaktywnych.
Strata dla muzycznego środowiska jest niepowetowana. Przykład? Pionierstwo Lil Peepa, którego emo rap miał szansę przebić się z soundcloudowych zakamarków na czoło mainstreamowego peletonu. Mielibyśmy ambitniejszego Post Malone’a? Kto wie. Podobnie Juice WRLD, którego melodyjny trap był powiewem świeżości wśród generycznych kalek. Sytuacji Maca Millera nie trzeba specjalnie rozwijać. Mało było smutniejszych historii związanych z przedawkowaniem niż ta dotycząca autora The Divine Feminine i Swimming.
Last but not least, napad rabunkowy na posiadłość w Hollywood Hills, gdzie zatrzymał się Pop Smoke. Jeden z najbardziej perspektywicznych raperów generacji zginął w strzelaninie. Bashar Jackson miał być nadzieją amerykańskiego drillu i wprowadzić go na salony niczym Skepta grime. Po premierze dwóch mikstejpów Meet the Woo wszystko wskazywało na spektakularną karierę. Marzenia zostały rozwiane 19 lutego 2020 roku, a krótko po morderstwie rapera zaczęto spekulować na temat potencjalnych pośmiertnych albumów.
Niedługo później słowo ciałem się stało. Pięć miesięcy po śmierci Smoke’a na sklepowe półki wjechał Shoot for the Stars, Aim for the Moon. Niespełna godzinny materiał był co najwyżej poprawny. Większość numerów brzmiała jak kulawe odrzuty z sesji i mocno niedopracowane szkice. Ale prawdziwa klęska miała dopiero nadejść.
O wydanym kilka tygodni temu Faith nie da się powiedzieć niczego pozytywnego. To pozbawione uczuć i smaku handlowanie dziedzictwem Pop Smoke'a, w dodatku dokonane przez jego bliskich współpracowników. Oczywiście do spółki z bezwzględnymi biznesmenami z Republic Records, dla których liczył się czysty zysk, a nie jakiekolwiek upamiętnienie rapera. Biada tym, którzy przetrwali pierwszą połowę tej katastrofalnej płyty. Później jest tylko gorzej. Niesmaczny Woo Woo z Chrisem Brownem, absurdalny Demeanor, w którym udziela się Dua Lipa czy karykaturalny 8-Ball z Kid Cudim to autentyczny żal. Nie da się wyjaśnić powstania tych utworów niczym innym, jak koniunkturą i chęcią łatwego zarobku. Nikt nie potrzebuje perfidnej ekshumacji poza tymi, którzy chcą zbić kokosy na spuściźnie Jacksona. Finał tej historii nie zwiastuje jednak potrzebnych zmian. Faith dotarł na szczyt listy Billboardu 200, co stanowi dość jasny sygnał dla wytwórni. To się po prostu opłaca.
Ale bezczeszczenie pioniera brooklińskiego drillu to nie jedyny przykład fatalnej polityki wydawniczej. Tytuł pośmiertnego albumu zastrzelonego w 2018 roku XXXTentaciona doskonale oddaje jego zawartość. Bad Vibes Forever to asłuchalny materiał, gdzie znowu dominują głośne - i zwietrzałe - featuringi ponad jakąkolwiek wartością artystyczną. Nie żeby raper tworzył niesamowite dzieła za życia, ale publikację szkicowych kawałków można było odpuścić. Nie zachwycił również Exodus DMX-a. Ikona Nowego Jorku od lat zmagała się z wieloma problemami, które doprowadziły do tragicznego zakończenia. 9 kwietnia 2021 roku artysta zmarł na atak serca spowodowany przedawkowaniem kokainy. Warto jednak zaznaczyć, że materiał powstał jeszcze przed śmiercią twórcy ponadczasowego It’s Dark and Hell is Hot. Ale może nie warto było go publikować?
Wyjątkiem potwierdzającym regułę są płyty Circles Maca Millera oraz Legends Never Die Juice WRLD-a. Nagrane w większości za życia i zdecydowanie bardziej wiarygodne niż karykaturalne traktowanie Pop Smoke’a. Chociaż w sytuacji autora Blue Slide Park problem pojawił się przy powstającej właśnie książkowej biografii. Niezadowolona jest rodzina, która publicznie potępiła Most Dope: The Extraordinary Life of Mac Miller. Powód? Brak jakiejkolwiek relacji pomiędzy autorem Paulem Cantorem a zmarłym Millerem. Do tego brak autoryzacji ze strony najbliższych. Na całe szczęście planowana jest inna publikacja - The Book of Mac - która zdobyła uznanie krewnych. O książce Donny-Claire Chesman pisaliśmy zresztą jakiś czas temu.
Z kolei Juice WRLD pozostawił po sobie nie setki, a tysiące nagrań. Stanowi to jednocześnie świadectwo niesamowitego talentu i etosu pracy, jak i zwiastuje wyciskanie dziedzictwa do ostatniej kropli. Legends Never Die to przyzwoity album odebrany przez krytykę wyjątkowo pozytywnie. Ciekawe, czy stan rzeczy zmieni się w przypadku nadchodzących wydawnictw. Na początku lipca ujawniono bowiem, że kolejny pośmiertny materiał zostanie wypuszczony w formie trylogii. Pierwszą część zatytułowano The Party Never Ends, a na oficjalną datę premiery trzeba jeszcze poczekać. Szczerze? Takie rozwiązanie zalatuje chłodną kalkulacją i nastawieniem na biznesowy sukces. Jak będzie z tym artystycznym - przekonamy się niebawem. The party never ends... [edit 12.11.2021: właśnie zapowiedziano drugi pośmiertny album Juice WRLD, krążek 'Fighting Demons' ukaże się 10 grudnia nakładem Grade A Productions - red]
W kontekście miłości do hajsu kosztem spokoju zmarłego słowa non omnis moriar nabierają zupełnie innego znaczenia. To już nie piękny i potrzebny hołd, to nie celebrowanie dorobku zmarłych artystów. Pośmiertnym rapowym płytom znacznie bliżej do bezlitosnego rozkradania grobowców niż stawiania pomników trwalszych niż ze spiżu.