Identycznie jak w niedawnym finale Pucharu Polski, Marek Papszun taktycznie rozczytał i załatwił Lecha Poznań. Nie bez znaczenia jest wyjście mistrza kraju zmiennikami czy nadanie priorytetu europejskim pucharom, ale po latach nikt nie będzie pamiętał o didaskaliach. Raków zdobył Superpuchar drugi raz z rzędu, udowadniając że jest ekspertem od spotkań w takiej formule, gdy wszystko rozstrzyga bezpośrednia rywalizacja. Może powiedzenie, że finałów się nie gra, tylko wygrywa, jest banalne, ale Marek Papszun może się pod nim podpisać, skoro triumfował w czwartym tego typu meczu w ciągu ponad roku.
W ostatnich dwóch latach ekipa z Częstochowy zmonopolizowała polskie puchary: zgarnęła dwa Puchary Polski, pokonując Lecha oraz Arkę, a także dwa Superpuchary, gdy okazała się lepsza od Legii i Lecha. Nic dziwnego, że połączenie na tej ostatniej linii robi się coraz bardziej napięte i czuć to zarówno na boisku, jak i na trybunach. „Byliśmy dobrze zmotywowani przez kibiców Lecha. Cieszy nas to, że wywołujemy takie emocje w Poznaniu i odbieram to jako znak szacunku, bo jesteśmy dla nich godnym rywalem. Przyjechaliśmy tutaj wygrać i to osiągnęliśmy. Jest u nas mobilizacja na Lecha” – uważa Papszun.
Było to czuć na samym boisku, kiedy doszło do kilku konkretnych spięć i emocje buzowały bardziej niż jak na rangę spotkania, o jakiej opowiadano w Poznaniu. Po porażce zaczęło się masowe deprecjonowanie tych rozgrywek. I choć prawdą jest, że Superpuchar w polskim środowisku nie wywołuje nie wiadomo jakich emocji, to jednak zawsze dobrze dorzucić coś do gabloty. Tym bardziej po tylu latach napinania się na brak sukcesów i pucharów. Papszun może słuchać, że nie jest mistrzem Polski, ale w odpowiedzi może wyłożyć historię, skąd wyniósł tę drużynę i pokazać cztery trofea w ostatnich dwóch latach. Może Raków nie celebrował z takim rozmachem jak Lech, ale na pewno robi to częściej i to dla niego większy chleb powszedni w ostatnich sezonach.
Co by nie mówić o Papszunie, który ma łatkę w pierwszej kolejności motywatora, jest zarazem świetnym taktykiem. Nie przegrał jeszcze żadnego finału, jego bilans to 4 wygrane w 4 decydujących meczach, a zarazem potrafi przygotować drużynę pod konkretnego przeciwnika. Na dłuższym dystansie nie był aż tak efektywny jak Kolejorz, ale w historii bezpośredniej rywalizacji to on zdecydowanie może się uśmiechnąć.
Weźmy najsilniejsze drużyny w Polsce: z ostatnich 7 spotkań z Lechem Poznań Papszun nie przegrał ani jednego, a wręcz wygrał pięć z nich, więc jednoznacznie ma metodę na drużynę ze stolicy Wielkopolski. W Warszawie w finale Pucharu Polski taktycznie załatwił konkurenta i powtórzył to przy Bułgarskiej, gdy ten wyszedł w bardziej okrojonym składzie. Z Legią początkowo miał problemy, ale nie przegrał ani jednej z ostatnich 4 rywalizacji, a wręcz w trzech wychodził zwycięsko. Z Pogonią nie inaczej – nie przegrał ani jednego z ostatnich 6 meczów.
W polskich warunkach Papszuna śmiało trzeba nazwać specjalistą od bezpośrednich rywalizacji w warunkach pucharowych albo na przestrzeni jednego spotkania. Odkąd przejął Raków, w Pucharze Polski wygrał 20 z 24 meczów, gdy porażka zwykle oznacza pożegnanie z rozgrywkami. Dwukrotnie triumfował, raz zatrzymał się na półfinale. Jeśli wyłączymy stare czasy, gdy jeszcze jako ekipa z niższej ligi przegrywał z Wisłą Puławy czy KSZO Ostrowiec, tylko Cracovia oraz Lechia znalazły na niego sposób w 2019 roku. Od końcówki 2019 roku trener z Warszawy w Pucharze Polski nie przegrał.
I to daje wielką nadzieję, że nie tylko Lech da emocje w walce o europejskie puchary. Raków również może zaskoczyć z takim podejściem, trzymaniem ciśnienia, mentalnością zwycięzców i umiejętnością gry w pucharowych potyczkach. Na razie głównie widzieliśmy to na polskim rynku, ale przecież przed rokiem również wyeliminowali sposobem znacznie silniejszy Rubin Kazań w eliminacjach Ligi Konferencji. Może częstochowianie nie wygrywają tak często i widowiskowo jak Lech, ale za to są trudniejszym przeciwnikiem do ogrania.
Wicemistrzowie Polski wygrali 2:0, ale mieli znacznie więcej sytuacji bramkowych (9-4) i po prostu byli konkretniejsi. Lech chciał wejść do bramki, brakowało u niego uderzeń w klarownych sytuacjach i grał zbyt schematycznie, co przy strefowej, zorganizowanej defensywie Rakowa było do przeczytania. Zresztą ten sam błąd popełnił Karabach przy Bułgarskiej – nie strzelał, gdy miał klarowne okazje. Przekonaliśmy się, że głębia składu Kolejorza pozostawia jeszcze trochę do życzenia oraz ile brakuje jej do najwyższego poziomu w Polsce. Można zakładać, że gdyby Lech wszedł do pucharów, spotkają go podobne koszmary jak ostatnio Legię, gdy rezerwowi nie dawali rady podtrzymać wcześniejszego poziomu w lidze.
Co może cieszyć postronnego widza, to widoczne napięcie na linii Lech - Raków. Na ławkach trenerskich, trybunach przede wszystkim, ale również wśród piłkarzy. Dla Rakowa to o tyle cenne, że zaczyna wywoływać większe emocje w najważniejszych ośrodkach kraju. Nie są obojętni, mimo mniejszego kapitału fanowskiego. A nigdy słabym drużynom nie poświęca się aż tyle uwagi. Papszun puścił oko do całego lechowego środowiska, wskazując że zadziałali na niego jak płachta na byka i pomogli mu w mowie motywacyjnej przed samym spotkaniem. W zasadzie to był samograj, widząc negatywne nastawienie lechitów do Rakowa i całą dyskusję o przekładaniu Superpucharu.
Kolejne epizody tej rywalizacji zobaczymy w kolejnych miesiącach. Bo nie chodzi tylko o skradziony Superpuchar, wejście kibiców na finał Pucharu Polski, bilbordy pod stadionem czy emocjonujący wyścig o mistrzostwo. Dzisiaj więcej dzieje się na linii Poznań - Częstochowa, niż Poznań - Warszawa. I to już jest miarą sukcesu Marka Papszuna i spółki. Jego drużyna irytuje nie tylko powtarzalnością, ale również tym, że we większości bezpośrednich rywalizacji jest lepiej przygotowana. I to nadzieja dla polskiej piłki na nadchodzące letnie eliminacje do pucharów.