Pytanie o to, czy gry wideo potrzebują swoich Oscarów, długo pozostawało otwarte albo ignorowane. Powolny rozkład E3 – do tej pory największych targów gier, a przy okazji świetnej okazji do ogłaszania nowych tytułów – sprzyjał budowaniu zdrowych alternatyw. The Game Awards, inicjatywa prowadzona przez weterana mediów Geoffa Keighley’go, pełni dwojaką funkcję.
Z jednej strony to gala nagród na wzór tych filmowych, z drugiej – festiwal ogłoszeń i trailerów. O ile ta pierwsza część zazwyczaj wywołuje jakieś dyskusje i kontrowersje (co jest zrozumiałe, w końcu grająca społeczność zaciekle broni swoich gustów), tak głównym daniem Game Awards są zapowiedzi nowych gier. Podobnie do Oscarów, gala doczekała się nawet wybitnie memicznych momentów. W tym roku Matan Even wbiegł na scenę i nominował… zreformowanego ortodoksyjnego rabina Billa Clintona. Młodociany troll ma długą historię podobnych wyskoków, np. na meczu Los Angeles Clippers i Blizzconie (przy obu okazjach pojawił się ze wsparciem dla Hongkongu). Wizytę na Game Awards przypłacił aresztowaniem. Nie był to może tak wielki moment, jak plaskacz wymierzony przez Willa Smitha, ale analogii z Osacarami jest więcej.
Na Game Awards pojawiają się aktorzy i gwiazdy muzyki (w tym roku choćby Al Pacino i Halsey), a w samych nagrodach faworytami są bezpieczne, wysokobudżetowe tytuły z dużych studiów, jak God Of War: Ragnarok. Branża gier rozrosła się ogromnie, ale wciąż zachowuje przynajmniej drobne elementy swojej pionierskiej, niezależnej młodości – wśród nominowanych odnajdziemy sporo pozycji z kategorii indie. Niemniej, sama impreza coraz bardziej zaczyna przypominać korporacyjny event z najgorszymi jego wyróżnikami, np. przeładowaniem sponsorami i reklamami. Co jest naturalne i martwić się będzie trzeba dopiero, kiedy wśród nominowanych znajdziemy cyniczne koszmary w rodzaju FIFY (czy jak tam teraz ten szwindel się nazywa). Zresztą, nietrudno odnieść wrażenie, że dla większej części grającej społeczności najważniejszym komponentem są ogłoszenia gier. Łykamy hajp jak pelikany, często z pełną świadomością tego, że ostateczny produkt może nie dorosnąć do oczekiwań. Ale oglądanie trailerów to przyjemność sama w sobie i pod tym względem Game Awards nie zawiodły.
Zacznijmy od zapowiedzi sequela do jednego z największych niezależnych sukcesów ostatnich lat, czyli gry Hades. Druga część wyprawy w greckie zaświaty jest o tyle zaskakująca, że studio Supergiant Games do tej pory nigdy nie robiło sequeli. W tym wypadku musiało się złamać, bo sukces Hadesa był astronomiczny, do tego podparty doskonałą formułą. To jeden z najlepszych i najbardziej uzależniających roguelike’ów na rynku, przy okazji z zadbaną stroną fabularną i dialogową. W dwójce zagramy nową bohaterką – Melinoe – i podobnie jak w przypadku jedynki, gra będzie miała czas na otrzaskanie w Early Access.
To niejedyny nieoczekiwany sequel, ogłoszony na Game Awards. Ze świata indie lądujemy na samym szczycie wysokobudżetowych produkcji, bo Death Stranding, napakowany filmowymi gwiazdami symulator chodzenia z paczkami z dzieckiem na brzuchu, również doczeka się kontynuacji. Hideo Kojima wkroczył na scenę przy ogłuszającej owacji, jak przystało na największą gwiazdę rocka w branży. Znowu zobaczymy Normana Reedusa w roli głównej, znowu będziemy pytać o co bardziej pokićkane aspekty świata i fabuły Death Stranding. Historia Kojimy i tego tytułu – wyjątkowo kosztownej, a przy tym dość radykalnej wizji artystycznej – jest inspirująca, bo oznacza, że świat AAA wciąż dopuszcza do tworzenia dziwactw za grube miliony.
Nie da się ukryć, że jednym z faworytów Game Awards, poniekąd słusznie, był Elden Ring od japońskiego studia FromSoftware. Ekipa pod dowództwem Hidetakiego Miyazakiego przez ostatnią dekadę szlifowała soulsbornową formułę, więc łatwo było zapomnieć, że w epoce pierwszego PlayStation również dostarczała dobrej rozrywki w formie serii Armored Core i King’s Field. Na tegorocznych Game Awards FromSoft zapowiedziało Armored Core VI: Fires of Rubicon i po trailerze można wnioskować, że czeka nas rozrywka z mechami na najwyższym poziomie.
Lekkim zawodem był brak wieści o fabularnym DLC do Elden Ring (a wszyscy wiemy, że nadchodzi), ale za to dostaliśmy darmowe DLC, umożliwiające walkę PVP w arenach, do tej pory zamkniętych na cztery spusty. Fani i fanki japońszczyzny mogli cieszyć się jeszcze kilka razy. Trailer Final Fantasy XVI był po prostu imponujący, a nowe MMO w postapokaliptycznym świecie science fiction, Blue Protocol, może bardziej udanym wejściem Amazona (będzie wydawał tę grę) na ten rynek od New World. Gra produkowana przez Bandai Namco uruchamia tryb pełne anime, ale to chyba żaden powód do narzekań!
Ludzi, którzy lubią się prać po ryjach w grach jest naprawdę sporo i na Game Awards mogli zacierać ręcę. Tekken 8 i Street Fighter 6 wyglądają wybornie, a nie bez powodu te dwie serie wciąż trwają, mimo, że rynek bijatyk to konkurencyjna i dzika kraina. Na imprezie pojawiły się również dwie inne serie o bogatej historii. Wreszcie wiemy – przynajmniej mniej więcej – kiedy Baldur’s Gate 3 opuści czyściec Early Access. Sierpień przyszłego roku wydaje się realnym terminem, a oczekiwania są spore. Nie tylko przez historyczne dziedzictwo serii, nie bez powodu uważanej za jedno z najlepszych RPG w dziejach, ale także dzięki poprzednim produkcjom Larian Studios, z genialnym Divinity: Original Sin II na czele (serio, trudno o lepszego RPG-a, który powstał w XXI wieku). Diablo IV rozbudza apetyty estetyką ewidentnie odwołującą się do Diablo II, ale tu bym naprawdę uważał – Blizzard pokazał, że nawet najlepsze pomysły mogą spłonąć w piekle monetyzacji (ekhem, Diablo: Immortal). A jeśli mowa o wydawniczych demonach, to EA podzieliło się trailerem do Star Wars Jedi: Survivor, czyli kontynuacji świetnego Jedi: Fallen Order. Połączenie miecza świetlnego z soulsową rozgrywką było naturalnym mariażem, cieszy to, że dostaniemy sequel.
Blue Protocol to niejedyne interesujące MMO, które zostało zapowiedziane na Game Awards. Dune: Awakening to survival MMO, które rozgrywa się w fascynującym świecie z książek Franka Herberta, bodaj najbardziej rozbudowanym uniwersum science fiction w historii. Czy MMO to formuła, która odda sprawiedliwość głębokim namysłom nad naturą władzy i religii? Pewnie nie, ale filmowa adaptacja i gra tego typu mogą przyciągnąć nową publiczność na Arrakis. Ciekawie zapowiada się również Earthblade, czyli nowa produkcja ekipy stojącej za Celeste. Znowu mamy do czynienia z platformówką w pięknym stylu, a znając Maddy Thorson, która napisała i wyreżyserowała Celeste, możemy spodziewać się psychologicznej głębi w gatunku, który opiera się na prostym ruchu do przodu. Atomic Heart to z kolei pozycja, która rzuca wyzwanie Falloutom od Bethesdy i patrząc po trailerze, jest szansa, że wyjdzie z tego starcia zwycięsko.
Kto hajpem wojuje, ten od hajpu ginie – o czym zaświadczy Cyberpunk 2077, obecny na Game Awards w postaci zapowiedzi DLC z Idrisem Elbą w roli głównej. Ale jest coś uwodzącego w masowym zachwycie nad trailerami gier, swobodną ekscytacją efektownymi zapowiedziami i przyjmowniem miodu słodkich słów wydawców jako prawdy objawionej. Weryfikacja, czasami bolesna, nadchodzi później. Ale wydarzenia w rodzaju Game Awards są potrzebne, jak każde wydarzenie, które generuje dyskusje i branżowe wzmożenie, choć same nagrody są drugorzędne wobec zapowiedzi. Ale i im należy się kilka pozytywnych słów, bo zwracają uwagę na to, co często przechodzi obok nas, kiedy gramy. Na Game Awards docenia się osoby podkładające głosy, piszące scenariusze, czy tworzące udźwiękowienie gier. Hajp hajpem, ale na koniec i tak liczy się skończone dzieło. I bardzo fajnie, że doceniono Stray, bo bycie kotem w cyberpunkowym mieście jest warte czasu każdego człowieka!
Komentarze 0