Bez stopy daleko nie zajedziesz? A może właśnie wzniesiesz się w stratosferę.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w lipcu 2022 roku.
Czego potrzeba w rapowym numerze? Wiadomo – słów dostarczonych w określonym rytmie i porządku. A zaraz potem? Intuicyjna odpowiedź to beat. A jego podstawą jest zwykle bęben basowy, który w powtórzony w odpowiedniej regularności tworzy kolumnadę, podtrzymującą fasadę rymów splecionych przez danego MC. Ale czy stopa jest konieczna, żeby nagrać dobry rapowy kawałek? Fristajlowcy, lecący bez żadnego podkładu, znają odpowiedź na to pytanie. Od mniej więcej dekady wśród producentów, szukających nowych form wyrazu, alternatywne metody użycia perkusjonaliów stają się niemal częścią filozoficznej dysputy na temat tego, czym w zasadzie może być hip-hop. Ale po kolei.
Precedensowych przykładów kawałków, w których nie ma rytmu wyznaczonego przez huczącą perkusję nie brakuje. Na E.T. (Extraterrestial) OutKast swoje minimalistyczne podejście, które króluje na całym ATLiens, przeciągnęli do maksimum, nie rezygnując przy okazji z grama dramaturgii. Można się wykłócać, że oparte niemal wyłącznie na fortepianowym loopie, Queens Get the Money Nasa to najlepszy kawałek na Untitled. Alternatywnego podejścia do podkładu perkusyjnego szukał też przez lata RZA. Głównie na solowych albumach swoich ziomków z Wu-Tangu. Słychać to zarówno na, wspierającym się klapami i jazzującą sekcją, Sub Crazy Method Mana oraz Nutmeg Ghostface’a, który swoje skillsy demonstruje tutaj na rachitycznym niemal rytmie.
Ale wszystkie wymienione numery to eksperymenty w obrębie albumów, całościowo korzystających z tradycyjnych oraz sprawdzonych struktur i rytmów. To kontrapunkty, które chwilowo zmieniają dynamikę w określonym celu. Raperów i producentów skorych do konfrontacji z tą wymagającą formą zaczęło jednak pojawiać się coraz więcej. Prekursorstwa należy szukać na Act 1: Eternal Sunshine (The Pledge) Jaya Electronici z 2007 roku – 15-minutowej suicie, która bardziej zasługuje na miano onirycznego, dźwiękowego kolażu niż rapowego release’u. Nie jest jednak żadnym przypadkiem, że to właśnie Electronica wyprodukował wspomniane już Queens Get the Money. W tym samym roku ukazała się też EP-ka Midnight Pine abstract hiphopowego składu Kill the Vultures z Minneapolis. To przede wszystkim wersy kładzione na postbopowych podkładach. Nieregularne i stosunkowo nienarzucające się perkusjonalia sprawiają jednak, że można wpisać to wydawnictwo we wspomniany trend. Trzeba też oddać cesarzowi, co cesarskie. Lil B w 2010 roku wydał Rain in England; po dziś dzień jedno z jego najdziwniejszych wydawnictw. Oparty niemal w całości o kosmiczny ambient longplay to mistyczna twarz Basedgoda, która w poszukiwaniu nirwany łamie większość niepisanych zasad rapu.
Punkt zwrotny dla fali artystów, którzy zaczną eksplorować podobne terytoria nastąpił na całego w 2012 roku. Za kamień węgielny nurtu drumless należy uznać bowiem album The Alchemista Russian Roulette. Daniel Maman przy produkcji bitów korzystał niemal wyłącznie ze starych sowieckich nagrań. Postanowił jednak nie dodawać niepotrzebnych perkusjonaliów i kleić sampli w konwencjonalny sposób. Do przetestowania ekwilibrystycznych zdolności zaprosił z kolei raperów, którzy zwykle podejmują się zadań specjalnych – m.in. ScHoolboya Q, Danny’ego Browna, Evidence’a czy Action Bronsona. Powstały kolaż ma w sobie sporo madlibowskiego smaku. Dla Mamana będzie jednak stanowił azymut, według którego zacznie podążać przez następną dekadę. Kierunek ten będzie kontynuował m.in. za sprawą swoich kolabów z Boldym Jamesem – także obecnym na Russian Roulette. Przede wszystkim na The Price of Tea in China.
W ten sposób Alchemist wpłynął na swojego mentora – człowieka, który wedle apokryfów nauczył go korzystać z samplera – DJ-a Muggsa. Filar Cypress Hill w drumlessowym środowisku testował się na wspólnych wydawnictwach z Crimeapple, The God Fahimem i Rociem Marciano. Ten ostatni zasługuje na najwięcej uwagi. Reprezentant Long Island przez lata pałętał się wśród drugiego szeregu podopiecznych Busta Rhymesa. Swoją tożsamość odnalazł w drugiej dekadzie XXI wieku na solowym Marcberg. Ale to jego drugi LP, Reloaded, zwróci uwagę backpackerów, słuchających unikalnych stylistyk. Zimny, mantryczny styl Marciano, który sam jest swoim głównym beatmakerem, chociaż chętnie korzysta ze wsparcia Alchemista i Q-Tipa, okaże się wpływowy dla dalszej fali zainteresowanych swoistą mistyką nawijaczy i producentów. Byłem katalizatorem. To nie tylko moje poczucie, to prawda i fakty. Dekadę temu, gdy wydawałem „Marcberg” i „Reloaded”, nikt nie robił czegoś takiego. To brzmienie było porzucone. Czuję, że byłem prekursorem tego podejścia do tworzenia muzyki – mówił Marciano w podcaście Rap Radar z 2020 roku.
Ciężko mówić o Marciano bez wspomnienia jego regularnego współpracownika, czyli Ka. Nowojorczykowi i jego unikalnemu brzmieniu poświęciliśmy jakiś czas temu cały tekst. Były strażak opatentował swoje własne rozwiązania – powolne flow z pogranicza performatywnej poezji i rapu oraz beaty, odwołujące się do egzotycznych (przynajmniej z amerykańskiej perspektywy) tradycji muzycznych. Z całej wspomnianej paki Ka najbardziej zasłużył na tytuł mędrca i mentora. W swojej karierze jest jednak powściągliwy. Poza sporadycznymi kolabami z Marciano w zasadzie nie udziela się gościnnie i prowadzi stateczny żywot.
Metrykalnie wszyscy wymienieni artyści są już dobrze po czterdziestce. Ich stylówka znajduje się jednak w dobrych rękach. Oczywistym kontynuatorem świeżo wykutej tradycji jest Earl Sweatshirt. W przypadku byłego członka Odd Future na specjalną uwagę zasługuje Solace – 10-minutowy kawałek oparty o zakwaszone, jazzowe sample. Słowa Earla stoją tu na równi z dźwiękowymi fakturami, opowiadającymi własną historię. Zawarte tu bębny są z kolei równorzędnym audialnym dodatkiem. Nie wyznaczają rytmu, ale stanowią didaskalia dla monologu Sweatshirta.
Wokół Earla wyrosło grono raperów, którzy pogłębiają niszę introwertycznego, zamglonego hip-hopu. Żaden z nich nie jest jednak takim pracusiem, jak Navy Blue. W niecałe dwadzieścia miesięcy, pomiędzy początkiem 2020 i końcem 2021 roku, raper i producent wydał sześć albumów. Na Song of Sage: Post Panic! i Navy’s Reprise prezentuje uduchowioną wizję hip-hopu, który stanowi formę komunikacji z całym wszechświatem, ale nie popada równocześnie w naiwność. W całości odpowiada też za oprawę muzyczną Half God Wikiego – wychowanka nieodżałowanego Ratking. Wykuł też, niemal uniwersalnie pozbawione stopy, beaty dla Mach-Hommy’ego, Armand Hammer, MIKE’a, Medhane’a, Moor Mother i, oczywiście, Earla. Gdziekolwiek dzieje się coś ciekawego w alternatywnym rapie, tam zapewne znajdziemy odciski palców Navy Blue.
Tak właśnie wygląda dekada, w której underground zerwał gatunkowe okowy basowych dźwięków, bez których wcześniej nikt nie był w stanie sobie poradzić. Czy to trend, który będzie narastał? Nawijka bez oczywistej rytmicznej podstawy jest zabawą dla tych, którzy posiadają odpowiednie skillsy. Próg wejścia do nurtu jest więc wysoki. Ale dla opisanej tutaj fali beatmakerów i nawijaczy jest to przede wszystkim gra we własnej lidze; porzucenie monotonnego konserwatyzmu na rzecz poszukiwania nowych zasad lub korzystania z ich braku.
Komentarze 0