Pół mieszkania zaj***ne wędkami; najgorsze. Średnio raz w miesiącu ktoś wdepnie w – leżący na ziemi – haczyk czy kotwicę i trzeba wyciągać w szpitalu, bo mają zadziory na końcu?! Długo wędkowanie miało twarz psychopatycznego Janusza z popularnej pasty Malcolma XD, ale revival trwa, a neowędkarstwo staje się faktem. Dlaczego? Tłumaczą ambasadorowie moczenia kija.
Tekst pierwotnie ukazał się w lipcu 2022 r.
Jak spora część tego pokolenia, które dorastało w latach 90., sam jedną nogą tkwiłem w paście o fanatyku wędkarstwa. Ale nie był nim mój stary, tylko dziadek. Na co dzień choleryk, który – w przerwach od opier***ania mnie za byle co – uprawiał eskapizm nad Oderkę z tym całym wyposażeniem typu siedzisko albo podbierak. Ćmił czerwone Marsy, nęcił, zakładał rosówkę na haczyk, zarzucał i miał w tym swoją medytację.
Głośno ostatnio wokół serialu o Powodzi tysiąclecia, dlatego – chcąc nie chcąc – wracam myślami do tamtych dni, które upływały w granicznym napięciu, więc wentyla bezpieczeństwa szukało się w chodzeniu na karpie, spuszczane przez Czechów razem z wodą ze stawów hodowlanych. Ale to tak naprawdę jest tribute, bo oczy mi się świeciły i oblizywałem wargi podniecony na myśl o tym, żeby siedzieć w bezruchu i patrzeć na wodę jak w je*anym Guantanamo. Wspomnienia z wędkowania zapisały mi się w jasnych barwach, choć z odległości blisko trzech dekad długo widziałem w tym raczej relikt przeszłości, niezbyt przystający do – nie wiem – metawersów i neuralinków. Bo gnicie na pomoście o nieludzkich porach czy weird flex na gumofilce wydawałyby się na oko czymś przynależnym do minionej epoki. Co jednak, gdy wędkarstwo dawno opuściło sferę cringe'u i ma właśnie swój hype?
Liber: Wędkarstwo zaszczepił mi ojciec, więc od najmłodszych lat jeździłem na ryby. Tak naprawdę nie jestem w stanie przywołać dnia, kiedy stało się to po raz pierwszy. Byłem zajaranym dzieciakiem, który po prostu w tym dorastał. Od tego momentu, gdy cokolwiek się pamięta, zawsze jeździliśmy razem nad pobliskie jezioro; na pole namiotowe. Wakacje wyglądały w ten sposób, że rano widziałem ojca, który właśnie schodził z pomostu, gdzie spędzał nocki. Wtedy nie było dużego dostępu do sprzętu, więc on strugał sobie drewniane spławiki albo robił je z piór. Było w tym trochę polskiej kombinacji. Szybko złapałem bakcyla. Jak sam złowiłem pierwszego sandacza, to biegnąc przez pomost, zaliczyłem ze dwa upadki – ekscytacja była tak duża. Po moim powrocie już lata później, jadąc w trasę, zawsze miałem ze sobą wędki. Nawet, gdy do koncertu pozostawało kilka godzin, starałem się znaleźć czas, żeby ruszyć nad wodę, zamiast siedzieć w garderobie.
Młody Dzban: U mnie w rodzinie nie było zbytnio takiej tradycji. Może poza jednym wujkiem, ale on się nie palił do tego, żeby zapraszać na ryby. Z wędkarstwem mam taką historię, że od zawsze lubiłem śmignąć nad rzeczkę, ale w pewnym momencie zaczęło mi doskwierać siedzenie tam i nicnierobienie. Obczaiłem wodę; zobaczyłem, że tam ryby pływają; pomyślałem: wezmę sobie wędkę kupię. A jak już ją kupiłem, udało się złapać pierwszą rybę i to był taki rush; dopaminka, wręcz uzależniająca sytuacja. I wracasz, bo myślisz: a nuż widelec trafi się okaz.
Liber: Dłuższy rozbrat z wędkarstwem miałem w okresie studenckim i na początku przygody z muzyką. Nauka, koncerty i odpuściłem. Zaliczyłem jednak wielki powrót prawie dziesięć lat temu. W tym czasie na pewno zmienił się obraz wędkarstwa. Od ośmiopaku, rozkładanego krzesełka turystycznego i patrzenia niewyraźnym wzrokiem w spławik – w kierunku fajnego sportu. Znam wiele osób z mojego pokolenia i młodszych, dla których to jest wielka zajawka – tym, jak można się wyposażyć w sprzęt i jakie są techniki czy udogodnienia; echosondy, bajery. Bo dawniej było tak: idę na wodę, wezmę kawałek bambusa z przyczepioną żyłką, zardzewiały jeden haczyk i te ryby. Dzisiaj jest inaczej. Sam mocno wkręciłem się w spinning i troszeczkę też w łowienie muchowe, a to szczególnie techniczna konkurencja i charakterystyczne środowisko, jeżdżące choćby nad San. To jest cały lifestyle, który sprawia mnóstwo radości i odbiega od tego, jak kiedyś postrzegano wędkowanie. Od wielu lat obowiązuje też hasło „Złów i wypuść”; coraz więcej wędkarzy łowi wyłącznie hobbystycznie i od razu wypuszcza ryby.
Krzysiek Wasiljew (Wild Fish Stories): Staramy się zmienić wizerunek wędkarstwa; odczarować go trochę. Bo dotąd funkcjonował stereotyp starszego pana, który siedzi na krzesełku, robi wokół siebie bałagan, nosi przechodzoną kamizelkę, a złowione ryby – zabija i zabiera ze sobą. My inspirujemy się zagranicą; Ameryką czy Australią. A tam to jest lifestyle. Chcemy pokazać, że wędkarstwo jest też dla fajnych, młodych ludzi, którzy mają poczucie estetyki. I dbają o ryby. Jak jesteśmy na dalekiej wyprawie i płyniemy kolejny tydzień, to zdarza się czasem zjeść, co złowimy, ale większość wypuszczamy. Pokazujemy, że ryby to żywe istoty; zależy nam, żeby do minimum ograniczyć ich krzywdę. Dla nas wędkarstwo nie jest tożsame z polowaniem. Nie użyję terminu ichtiologia, ale pogłębiamy wiedzę o gatunkach, populacjach czy akwenach. Nie chodzi o poszukiwanie posiłku, tylko o pasję.
Młody Dzban: Jest taki stereotyp wędkarza, że kiedyś to był zawsze dziad w moro, który siedział w kaloszach nad rzeką. A teraz to – wiesz – wszyscy nawet mają dedykowane fullcapy z firm wędkarskich. Nieraz, jak idziesz nad rzekę, widzisz wręcz snobów, którzy mają sprzęty po dziesięć koła i próbują swoich sił. I każdy jest vlogerem. Sam zamierzam zresztą do tego wrócić, ale będzie chodziło raczej o format satyryczny.
Liber: Wróciłem do wędkarstwa przypadkiem. Ale wróciłem silniejszy, bo wcześniej moje metody i wiedza był raczej marne. Jeśli chodzi o technikę czy nowinki miałem spore zaległości. Powrót nastąpił niejako przez muzykę. Zadzwonił do mnie gość z „Wędkarskiego Świata”, świetny zawodnik spławikowy – Adam Niemiec, żeby przeprowadzić wywiad. I zabrał mnie na ryby. Pojechaliśmy nad Zalew Zegrzyński. Miałem za sobą imprezę, było przeraźliwie zimno, ale nastąpił ten pozytywny skok ciśnienia. Potem przez Adama poznałem 10 lat młodszego chłopaka z okolic Poznania i późniejszego redaktora „Wędkarskiego Świata” – Rafała Mleczaka, który wciągnął mnie w spinning. I tak zostałem. Zacząłem patrzeć na to w inny sposób; sportowy i sprzętowy. Myślę, że obecnie ludzie szukają w wędkarstwie spokoju; wyciszenia. Istnieją różne patenty, ale sam właśnie tak odcinam się od wszystkiego; od pędu i mediów społecznościowych. Bo na rybach nie ma czasu na takie rzeczy. Jak człowiek się wkręci, myślenie staje się jednokierunkowe. Kiedy jestem nad wodą, znajduję się w innym świecie. Chodzi o eksplorowanie przyrody i te zastrzyki adrenaliny, których doświadczył każdy, kto zna to uczucie, jak ryba bierze.
Młody Dzban: Wydaje mi się, że wszystkich zaczyna męczyć miasto i zaraz będzie hype na wieś. Ale nie taki, jaki próbował zaserwować Donatan; tylko bardziej legit. Nie bez znaczenia pozostaje to, gdzie mieszkasz. Przez Wrocław płynie kilka różnych rzek, więc co innego tu robić. Tylko ich stan jest opłakany, jeśli chodzi o rybę. Jak złowisz ładnego szczupaka, to jest rzadkość. To nie wygląda tak, jak na filmach ze Szwecji, że wyciągają szczupaki po metr dwadzieścia. Odra jest przeorana i ryby to same mikrusy.
Krzysiek Wasiljew (Wild Fish Stories): Dużo dla wędkarstwa zrobiła pandemia, która wzbudziła we wszystkich potrzebę, żeby wyjść z domu. Bo ile można siedzieć? Nawet tacy, których by się o to nie podejrzewało, zdecydowali się spróbować połowić. I zrobił się z tego styl życia; element outdooru. Akurat wtedy wypuściliśmy nasz film z Laponii, gdzie pływaliśmy rzeką przez miesiąc i odbiór był super. Widzowie zobaczyli w tym przygodę; walkę o przetrwanie w przepięknych krajobrazach. Właśnie w takie miejsca jest cię w stanie zaprowadzić wędkarstwo. Przecież inaczej nigdy nie wynająłbym hydroplanu, żeby wylądować gdzieś u źródła rzeki na północy Szwecji; gdzie nie ma nic – ani zasięgu, ani mieszkańców.
Komentarze 0