Bez Roberta Lewandowskiego reprezentacja nie wygrała od 2015 roku, a w meczu o punkty już od siedmiu lat. Nadal uczymy się samodzielności bez najlepszego naszego piłkarza. Wrześniowe zgrupowanie będzie ważnym czasem z perspektywy Arkadiusza Milika oraz Krzysztofa Piątka, jego potencjalnych partnerów i następców.
Ledwie kilka dni temu kapitan drużyny narodowej wypowiedział ważne słowa nadziei, ale również diagnozy: „Chciałbym też spełnić marzenie związane z reprezentacją, ale tam trzeba przyjąć większy margines błędu. [...] Ja nadal mam wiele siły, by jej pomóc. Ale to pytanie - co jeszcze mogę zrobić dla reprezentacji? - trzeba też odwrócić. Ja bardzo chciałbym być nie człowiekiem, który pociągnie reprezentację do sukcesów, tylko jednym z elementów. Takim dodatkiem, który na pograniczu remisu czy zwycięstwa zrobi różnicę i przesądzi o wyniku. Być jednym z tych jedenastu ciągnących drużynę w dobrą stronę” (za sport.pl).
I dużo w tym mądrości, bo zbyt często oglądamy się wyłącznie na Roberta Lewandowskiego. A w rzeczywistości kiedy on nie zdobywa bramek, wina niekoniecznie stoi po jego stronie. Kiedy nie potrafimy skonstruować płynnej akcji, niekoniecznie kapitan powinien wypinać pierś po krytykę. W Bayernie jest mu tak dobrze, bo jest centralnym punktem doskonale funkcjonującej machiny. Niekoniecznie samotnym indywiduum gwarantującym sukces. To człowiek kolektywu, a nie egoizmu, mimo że każdy kolejny gol popycha go do łamania barier.
Mamy dziś w kadrze najlepszego piłkarza sezonu, zapewne zdobywcę Złotej Piłki, gdyby nie została odwołana, ale to niekoniecznie wznosi naszą reprezentację poziom wyżej. Kapitan tej kadry zawsze był kilka półek ponad nią, sam tej drużyny nie dźwignie już dalej, nawet jako zwycięzca Ligi Mistrzów. Może być jednak elementem, który niemalże siłą woli wepchnie piłkę do bramki, kiedy w końcówce spotkanie będzie na styku, a na tablicy wyników widniał remis. Jak w 94. minucie meczu eliminacyjnego ze Szkocją (2:2) – to metafora idealna, bo tam więcej było tego „muszę” niż realnego planu na ukucie przeciwnika.
Dlatego to wrześniowe zgrupowanie może być tak ważne w kontekście przyszłości kadry Jerzego Brzęczka. Nie będzie oglądania się za Lewandowskim, ktoś będzie musiał wyjść przed szereg, zrobić krok do przodu i wziąć większą odpowiedzialność niż zwykle. To dobry moment, aby zwiększyć swój status i wejść w buty dowódcy. Być odważniejszym niż zwykle, bo przecież nie wystarczy już oddać piłkę, wiedząc że RL9 i tak przepchnie się, i przy niej utrzyma.
Niech ten wrzesień będzie jak rzucanie nałogu. Rywale naprawdę zawieszają poprzeczkę wysoko – Holandia oraz Bośnia i Hercegowina to bardzo poważne drużyny, więc na ich tle można już wysnuwać poważne wnioski bez tego dzielenia na pół jak w eliminacjach EURO 2020. Recepta na papierze wydaje się prosta: aby funkcjonować zdrowo, potrzebujemy Mateusza Klicha na poziomie z Leeds United, zmotywowanego Kamila Grosickiego w rytmie meczowym, Karola Linettego grającego jak wtedy, gdy zakładał opaskę kapitana Sampdorii, liderującego Piotra Zielińskiego, Grzegorza Krychowiaka z najlepszych sezonów czy Sebastiana Szymańskiego będącego najlepszym asystentem ligi rosyjskiej. Tradycyjnie to kwestia wykorzystywania potencjału zawodników, którzy od wielu sezonów w Europie coś znaczą.
Zazwyczaj nasze narzekania sprowadzały się do tego, że brakowało tych mikropołączeń na boisku. Ten pomocnik miał jeszcze rezerwy, tamten w niczym nie przypominał wersji klubowej, a składnej akcji jak nie dało się zawiązać, tak się nie da. Nie postraszymy Miralema Pjanicia ani Virgila van Dijka naszymi nazwiskami, lecz siłą kolektywu możemy już budzić respekt tak jak na ostatnich mistrzostwach Europy. Wtedy mało kogo obchodziło, gdzie występuje Krzysztof Mączyński, skoro swoją ruchliwością i mobilnością gwarantował idealne połączenie z bocznymi pomocnikami, obrońcami oraz partnerami w środku pomocy.
Dwa mecze, które przed nami, z wypoczywającym kapitanem reprezentacji, to naprawdę dobry sprawdzian. Testy, które powinniśmy przechodzić i zdawać. Wyciągać z nich więcej w kontekście gry niż samych rezultatów. Ale zwykle bywa tak, że skoro można nacieszyć oko, to i nie trzeba się wstydzić później, jaki wynik pójdzie w świat. To naczynia połączone. Przyzwyczailiśmy się jednak, że kiedy ktoś zabierze nam Lewandowskiego z ataku, pozostają rozłożone ręce i niewiedza jak znaleźć nowy punkt odniesienia.
Nie kłamią przecież poprzednie spotkania, gdy reprezentacja została pozbawiona najlepszego piłkarza. Z tym ostatnim jeszcze nie było tak dramatycznie, bo 1:1 z Portugalią w Lidze Narodów dawało pewne powody do optymizmu. Zwykle raczej bywało ciężko, a my nie pławiliśmy się sytuacjami bramkowymi. Zajrzymy głębiej do ostatnich meczów bez kapitana kadry:
– Irlandia (1:1)
– Meksyk (0:1)
– Urugwaj (0:0)
– Słowenia (1:1)
– Litwa (0:0)
Rezultaty nie nakazują się wstydzić, ale ewidentnie nie bombardowaliśmy bramki rywali. Dopiero listopad 2015 roku i mecz towarzyski z Czechami (3:1) dał nam ostatnie zwycięstwo reprezentacji bez Roberta Lewandowskiego na boisku. Ale to jeszcze czasy, gdy w bramce stał Artur Boruc, a w środku pomocy biegał Tomasz Jodłowiec, zresztą jeden ze zdobywców bramek. Gdyby jednak wspomnieć taką sytuację w meczach o punkty, musielibyśmy wrócić pamięcią do 2013 roku. Wrzesień, San Marino, obowiązkowe zwycięstwo 5:1 i dwa gole Piotra Zielińskiego. Wydaje się jednak, że to prehistoria.
Umówmy się, że na tak długi czas oczekiwania ma wpływ również dostępność napastnika Bayernu Monachium. Rzadko kiedy doznaje urazów, rzadko kiedy potrzebuje odpoczynku, raczej jest na każde zawołanie. I teraz pewnie też byłby, gdyby nie logika nakazująca priorytetowo potraktować nadchodzący sezon oraz kolejne wyzwania. Nie ma co kosztem takich spotkań narażać się na problemy za kilka miesięcy, gdyby organizm nie był właściwie przygotowany do dalszego, wielomiesięcznego wysiłku. Nieczęsto zostajemy bez Lewego, ale w takich momentach ewidentnie się gubimy.
Toteż to naprawdę dobry czas, aby nauczyć się żyć w innych konfiguracjach – z Arkadiuszem Milikiem, Krzysztofem Piątkiem albo wspólnie ze wspomnianym duetem, bo przecież obaj mocno pracują nad tym, by nie kojarzyć się jedynie z polem karnym. Napastnik Napoli zawsze uchodził za jednego z najlepiej funkcjonujących w roli drugiego snajpera, mogący zaskoczyć zza pola karnego albo wchodzący w drugie tempo. Tymczasem nowa przygoda w Berlinie wymaga od Piątka, by stał się zawodnikiem jeszcze bardziej mogącym przysłużyć się pomocnikom. Swego czasu mógł podglądać przez moment Vedada Ibiševicia albo zapytać o parę wskazówek z jego prime time'u.
Stajemy przed obowiązkiem, aby poszukać połączenia między Piątkiem i Milikiem a linią pomocy, by zwiększyć płynność w ich współpracy oraz odnajdywaniu siebie na boisku. Zwykle problemy naszej reprezentacji wynikały z tego, że środkowy napastnik był zupełnie odcięty od gry. Jakby był organizmem obcym poruszającym się między stoperami przeciwnika, ale niekoniecznie zdolnym do oderwania się. Zaadresowanie mu piłki na wolną pozycję też wszystkim przychodziło z trudem. Brakowało chemii. W tej materii zawsze mieliśmy wiele pracy do wykonania, bo jednak jesteśmy drużyną żyjącą z kontrataku, stałego fragmentu gry czy dośrodkowania z bocznego sektora.
Dwa pierwsze spotkania Ligi Narodów będą dobrym materiał badawczym, aby ocenić, jak w 2020 roku funkcjonujemy bez najlepszego napastnika Europy. Mamy w swoich szeregach istny skarb, co w wielu momentach było dla reprezentacji błogosławieństwem. Nie można jednak dopuścić do momentu, w którym stanie się pewną blokadą dla ludzi za jego plecami. Jak mówił sam Lewandowski: on może pomóc w sukcesie jako element i ważny dodatek, a nie jednoosobowy bohater.
