Kuchenne rewolucje przyszłości. Przeglądamy menu z NASA, Doliny Krzemowej i 2030 roku

Zobacz również:Inne seriale możecie zostawić, ale oglądajcie „The Bear”!
jedzenie przyszłości
materiały newonce

Nie jest pewne, że w nieodległej przyszłości, mdła breja z Matriksa będzie jedynym posiłkiem. Choć może być tym głównym.

Moim pierwszym doświadczeniem – i raczej nie jestem w nim odosobniony – z jedzeniem przyszłości była kreskówka Jetsonowie. Animacja studia Hanna-Barbera stanowiła zaskakująco celne ćwiczenie z futuryzmu. Właśnie tam można było zobaczyć małe, sprzątające dom roboty, smartwatche, wideochat czy cyfrowe gazety. Ale głównym wynalazkiem, który robił wrażenie, był automat serwujący jedzenie. Wybieramy pozycję z menu i proszę – coś, co dzisiaj nazwalibyśmy drukarką 3D, generuje posiłek. Na podobnej zasadzie działają zresztą replikatory w serii Star Trek, gdzie molekuły energii, na której opiera się większość technologii statków kosmicznych w tym uniwersum, zmieniają się w jedzenie – wystarczy zaprogramować menu propozycjami z całej galaktyki.

Gdybym miał wymieniać wszystkie wizje jedzenia podsunięte przez science fiction, spędzilibyśmy tu czas do jutra. A jak przedstawiają się realne zmiany w tym, co i jak spożywamy? Z jednej strony – przynajmniej w części świata – jedzenie zostało docenione nie tylko jako środek do podtrzymywania życia i źródło energii, ale także wydarzenie towarzyskie, doświadczenie estetyczne i eksploracja smakowych możliwości. Po drugiej stronie spektrum od fine diningu leży świat posiłków w proszku; z paczki; nawet – zmniejszonych przez wyciągniecie z nich wody. I ten drugi trend wydaje się decydujący, jeśli chodzi o kształt naszej przyszłości. Fine dining jest w porządku, kiedy opiera się na lokalnych produktach, ekologicznych i empatycznych przepisach (wegetariańskich i wegańskich), ale najczęściej generuje ogromne emisje dwutlenku węgla. Bo luksusowe składniki trzeba wozić czasami nawet tysiące kilometrów. Wizja jedzenia przyszłości z Jetsonów czy Star Treka – bez negatywnych skutków transportu, generowania energii czy przemysłowej hodowli – jest dość utopijna. Bardziej realistyczny scenariusz to energetyczna papka z Matriksa czy proteinowe turbobatony, znane choćby ze Snowpiercera. Sądząc po rosnących cenach żywności czy problemach wywołanych przez katastrofę klimatyczną, pandemię i geopolityczne zawieruchy, przerywające łańcuchy dostaw – trzeba zacząć oswajać się z myślą, że (przynajmniej) część posiłków będziemy spożywać nieszablonowo.

Zacznijmy od kosmosu. Jak to często bywa, właśnie tam lokuje się sporo przyszłościowych technologii; również jeśli chodzi o żywność. Astronauci mają dostęp do najnowszych sposobów przechowywania i pakowania jedzenia. Oprócz standardowych puszek – to także pakunki z posiłkami, z których wyciągnięto wodę. Przy pomocy specjalnego urządzenia płyny wracają do produktu, a ten rozszerza się do bardziej znajomego kształtu i rozmiaru. Nietrudno wyobrazić sobie naziemną wersję takich posiłków.

W kosmosie płyny ustrojowe krążą po ciele w bardziej dziki sposób, często wywołując wrażenie podobne do przeziębienia czy zatkania zatok, co oczywiście zmniejsza doznania smakowe, więc ostrość przypraw może być większa niż zazwyczaj.

Na Ziemi grawitacja trzyma ją solidnie, a nasze kubki smakowe domagają się doznań. Kosmiczne jedzenie jest wytrzymałe i suplementowane preparatami z witaminami. Tym sposobem otrzymujemy komplet wartości odżywczych i unikamy konsekwencji braku witamin. W zasadzie to nic nowego, bo działa tu podobna technologia, co w zupkach instant. Ale inspiracja kosmicznymi technologiami wkroczyła również na rynek konsumenckich posiłków w paczkach, oferowanych szczególnie pod kątem campingów i wypraw do miejsc, gdzie tradycyjne gotowanie może być uciążliwe. Dzisiaj można wybierać z naprawdę solidnej selekcji posiłków pozbawionych wody; od curry i pad thaia po stroganowa. Oczywiście – w kontekście wyzwań przyszłości, potrzeba wody do przygotowania jedzenia może być problematyczna. Ale tego typu technologia nie potrzebuje jej dużo, a przy okazji ma wiele zalet, w których można upatrywać receptę na dietę mniej szkodliwą dla środowiska. Mniejsza waga i mniej wody mogą okazać się remedium na emisje, wynikające z transportu. Ergonomia tej formy nakazuje jak najefektywniejsze napakowanie posiłku substancjami odżywczymi, a mniejsze porcje są równie sycące, co duże posiłki z wodą. To prosta droga do ograniczenia koszmarnego marnowania żywności, które trapi rozwinięte kraje. Wiele mówi się o perspektywie częstych przerw w dostawie energii w przyszłości, więc warto dodać, że pozbawione wody produkty mogą pozostawać poza lodówką wiele miesięcy.

W przyszłość spoglądają również firmy z Doliny Krzemowej i wiele innych start-upów z całego świata. W 2021 roku inwestycje w nowoczesne technologie żywnościowe wyniosły prawie 13 miliardów dolarów. W trakcie konferencji Future Food-Tech 2022 członek wiodącej grupy inwestycyjnej Matt Spencer, podkreślał rolę takich inwestycji w kształtowaniu przyszłości. W technologiach żywności jest ogromna okazja do tego, żeby wyjść naprzeciw dużym zagrożeniom dla bezpieczeństwa narodowego: zmianom klimatu, zabezpieczeniu żywności, ogromnych kosztów prób wyżywienia rosnącej populacji globalnej, gdy zaczyna brakować wody, a ziemia staje się coraz trudniejsza do uprawy. I jasne – przy okazji takich wydarzeń dostajemy przeciążenie buzz wordów w rodzaju machine learning, AI-driven tech czy cloud computing. Ale nie da się ukryć, że dla wielu technologicznych firm i inwestujących podmiotów, sprawa wyżywienia ludzkości w przyszłości jest nie tylko okazją do zarobku czy napompowania wartości akcji, ale także ambitnym wyzwaniem, którego chcą się podjąć.

Z różnym skutkiem, bo Dolina Krzemowa ma tendencję do wymyślania okrężnych rozwiązań z użyciem modnej technologii (teraz to głównie sztuczna inteligencja), czy gubienia perspektywy społecznej w omłocie megalomańskich obietnic. Na wydarzeniach w rodzaju Future Food-Tech, jak bumerang wraca kwestia państwowych regulacji, które mają rzekomo ograniczać rozwój. To stara śpiewka technologicznych korporacji, które rozpasane amerykańskim brakiem ograniczeń, wołają o podobną bonanzę na całym świecie. Co jest o tyle niebezpieczne, że rozmawiamy o żywności; chodzi więc o ludzkie życie. A żeby zobaczyć do czego prowadzi brak regulacji, wystarczy spojrzeć na karierę zabójczego syropu kukurydzianego, który za Oceanem jest dodawany do wstrząsającej liczby produktów.

Zresztą – kwota 13 miliardów na inwestycje żywnościowe nie oddaje całej prawdy. Ponad połowa z niej idzie na badania nad alternatywnymi proteinami, czyli tylko nad jednym, choć dosyć ważnym, aspektem zagadnienia. Tutaj przoduje choćby bioinformatyczna firma Shiru, która do badań nad efektywnością alternatywnych protein i składników odżywczych włącza uczenie maszynowe i sztuczną inteligencję, co na pewno pomaga w pozyskiwaniu inwestorów z Doliny Krzemowej. W jedzenie przyszłości inwestują nie tylko start-upy i korporacje z USA, ale także europejskie firmy; często przy wsparciu funduszy i instytucji unijnych.

Agenda Food 2030 to jeden z najważniejszych projektów Unii Europejskiej, skupiony na odpowiedzi na wyzwania przyszłości. W myśl Food 2030 mamy dążyć do zrównoważonego przemysłu żywnościowego, który będzie miał jak najmniejszy wpływ na środowisko i bioróżnorodność; będzie zeroemisyjny i odporny na skutki katastrofy klimatycznej. Program skupia się nie tylko na wprowadzaniu rozwiązań prawnych sprzyjających tej wizji, ale także zmniejszaniu luki w innowacjach w poszczególnych krajach, a także ma ograniczyć problemy otyłości i niedożywienia. To wszystko brzmi dobrze, chociaż na razie jesteśmy na etapie planów i deklaracji. Jak to często bywa z unijnymi programami – efekty poznamy po przetrawieniu przez kraje członkowskie.

Natomiast już teraz widać skutki innowacji w obrębie sektora prywatnego. Jeden z większych sukcesów odniosła Mana – marka, która zamyka pełnoprawne posiłki w płynnej formie i relatywnie przystępnej cenie. Firma ma już wielu naśladowców, a sama prowadzi program wsparcia najbiedniejszych rejonów świata, gdzie jej produkty stanowią oręż w walce z głodem. Mana i podobne twory to rzeczywiście odpowiedź na wyzwania przyszłości. Produkcja jest niskoemisyjna i oparta na roślinach, w dużej części korzysta także z recyklowanych opakowań i materiałów, a dystrybucja bierze pod uwagę obciążenia dla środowiska i negatywne skutki transportu dla klimatu. Oczywiście, jak jest naprawdę, wiedzą tylko ludzie u góry korporacji. Nie da się ukryć jednak, że to na razie najbardziej obiecujące i egalitarne rozwiązanie w kontekście niepewnej przyszłości. Co ciekawe – Mana była na początku reklamowana jako dobre wyjście dla osób z branży IT czy innych straconych jednostek w trybie ciągłej pracy. Dzisiaj coś, co miało być rozwiązaniem dla nielicznych, może zrewolucjonizować masowe strategie żywnościowe.

Przy tym całym dystopijnym tonie, łatwo popaść w konsternację. Niepotrzebnie – tradycyjna żywność nie zniknie. Poza dostarczaniem kalorii, jedzenie ma również funkcję socjalną (trudno o przyjemniejszy pretekst do interakcji towarzyskich), estetyczną, czy kulturową. Nawet NASA daje trochę świeżych produktów śmiałkom w kosmosie – dorodny owoc ma wpłynąć na morale załogi (pod warunkiem szybkiego spożycia). Wraz z rozwojem domowych i społecznych ogrodów – coś, co sugeruje również UE w ramach Food 2030 – potencjalnie możemy uratować się przed wizją jedzenia wyłącznie sprytnych pastylek odżywczych i koktajli proteinowych. Niestety, niektóre branże – szczególnie mięsna i mleczarska, mocne w takich krajach, jak Polska – mocno ograniczają tempo koniecznych zmian, bojąc się o swoją przyszłość i stawiając opór przed innowacjami. Ale czasy owoców i warzyw z drugiego końca świata czy przysłowiowej argentyńskiej wołowiny, mogą zacząć odchodzić w zapomnienie.

Jeśli to cena przetrwania naszego gatunku i samej planety, to warto ją zapłacić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.