Jeśli szukać prawdziwego fachowca od wygrywania mistrzostw Polski, zdecydowanie trzeba wskazać na Macieja Skorżę – dwukrotnie świętował z Wisłą Kraków, a teraz przyklepał drugi tytuł z Lechem Poznań. Ma ich więcej niż Orest Lenczyk, Franciszek Smuda czy Henryk Kasperczak, a brakuje mu tylko jednego do Ewalda Cebuli pracującego na Śląsku w latach 50. i 60. W tej nowoczesnej historii nie ma sobie równych. Wzbogacony o doświadczenia ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, z innym spojrzeniem na młodzież, zmieniające się czasy i zarządzanie ludźmi, przywrócił Lechowi chwałę. Poznań po Skorży musiał czekać na ponowne zejście się ich dróg, by znów poczuć się najlepszym.
– Panowie, na koniec jedno słówko ode mnie… – powiedział w szatni mokrej od piwa i szampana Maciej Skorża.
– Responsibility! – wtrącił mu ze śmiechem Dani Ramirez.
– Macie wolne. Widzimy się w środę o 10 – dorzucił trener, pozwalając na kontynuowanie mistrzowskiej fety.
Ile razy musieli słyszeć w tych rozgrywkach „panowie, odpowiedzialność”, że utknęło to w ich głowach jako swego rodzaju klasyk. Maciej Skorża za wszelką cenę chciał zachować balans i bezpieczeństwo na tym etapie sezonu, stąd duet Jesper Karlström – Radosław Murawski w środku pola zamiast innych, bardziej widowiskowych i ofensywniejszych opcji. Ale jak można byłoby zarzucać zachowawczość drużynie, która zdobyła 65 bramek w lidze, gwarantowała dwa gole na mecz i miała najskuteczniejszą ofensywę ligi?
Maciej Skorża ze średnią 2,15 punktów na mecz rozgrywał świetny sezon, ale potrzebował udokumentowania go mistrzostwem, by zostać docenionym za tak jakościowy powrót do Poznania. Dzisiaj w zasadzie można go stawiać w jednym rzędzie z największymi klubowymi legendami, bo zdobył 1/4 mistrzostw w historii Kolejorza. Głód wypełnienia gabloty narastał przy Bułgarskiej od 2015 roku i ustał dopiero po siedmiu latach wraz z powrotem Skorży, który łączy te dwa sukcesy.
NAJBARDZIEJ UTYTUŁOWANY W POLSCE
Tym samym to czwarte mistrzostwo Polski trenera z Radomia. W historii ustępuje już tylko Ewaldowi Cebuli, który ma ich pięć, przy czym jedno zdobywał jako grający trener. Trzy tytuły wygrał z Ruchem Chorzów w latach 50., a dwa w latach 60. z Górnikiem Zabrze, przy czym była to specyfika zupełnie innych czasów. W tej nowożytnej historii Maciej Skorża wyrósł na najbardziej utytułowanego trenera na krajowym podwórku. W mistrzostwach wyprzedził Oresta Lenczyka, Franciszka Smudę czy Huberta Kostkę (po 3), odjechał też Czesławowi Michniewiczowi, Dariuszowi Wdowczykowi czy Henrykowi Kasperczakowi (po 2).
Gdyby doliczyć do tego jeszcze trzy Puchary Polski zdobywane z Legią czy Grodziskiem, Skorża zdecydowanie jawi się jako najbardziej utytułowany trener w krajowych rozgrywkach. 4 mistrzostwa i 3 puchary na przestrzeni lat pewnie uprawniają go, by kiedyś myśleć jeszcze o pracy selekcjonera przy sprzyjających ku temu wiatrach. Chociaż samego Skorżę zdecydowanie bardziej ciągnie do codziennej pracy i coweekendowej adrenaliny, o czym opowiadał jeszcze w czasach prowadzenia olimpijskiej reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
NAUKI NA BLISKIM WSCHODZIE
Niewątpliwie dwa lata spędzone na Bliskim Wschodzie dały mu nieco inną perspektywę. Maciej Skorża nigdy nie będzie tak otwarty na media jak chociażby Czesław Michniewicz, ale sporo zyskał w zarządzaniu grupą i kontakcie z zagranicznymi piłkarzami, próbując odnaleźć się w arabskim społeczeństwie i obcując z piłkarzami z zupełnie innego kręgu kulturowego. To mimochodem otwiera głowę i uczy większego zrozumienia, co niekiedy bywało zarzutem do szkoleniowca z Radomia.
To tam Skorża mógł z bliska dotknąć innego spojrzenia. Współpracował z Bertem van Marwijkem, czyli Holendrem stojącym za wygranym Pucharem UEFA Feyenoordu w 2002 roku czy Włochem Alberto Zaccheronim, który prowadził Milan, Lazio, Inter czy Juventus, a także reprezentację Japonii. Skorżę ciągnęło do powrotu, bo miał poczucie niezałatwionych rachunków i chęć odwrócenia karty po nieudanym epizodzie w Pogoni Szczecin, lecz zbierał doświadczenia w otoczeniu, gdzie szczególnie potrzebne było wdrożenie dyscypliny, fundamentów taktycznych i gry bardziej głową, niż sercem. Chociaż niektórzy piłkarze Lecha śmieją się, że trener Skorża nic się nie zmienił, to on sam widzi u siebie sporo przemian w odstępie tych siedmiu lat i dwóch mistrzostw.
MENTAL STARYCH TWARZY
Jeszcze rok temu Skorża musiał przeboleć porażki z Podbeskidziem (0:1) czy ze Stalą Mielec (1:2) po rzutach z autu w doliczonym czasie gry. To był gen wieloletniej porażki lechitów, jaki musiał oderwać, zmieniając mentalność w szatni. Sześć kolejek poprzedniego sezonu, mimo że nie były jakimś wielkim sukcesem, posłużyły mu za mini-okres przygotowawczy. Już wcześniej mógł przejrzeć szeregi i zebrać pierwsze wnioski, zanim rozpocznie się bieganie i wykuwanie formy. Chociaż nie on jest temu winny, poprzedni rok kończył na 11. miejscu z myślą, że musi z tej paczki uczynić mistrza na stulecie.
Niewątpliwie Maciej Skorża dostał najlepszą kadrę w lidze, a szefowie klubu zmienili podejście do tematu i zagrali va banque. Nawet jeśli milionowe inwestycje w Kristoffera Velde czy Adriela Ba Louę dzisiaj nie wyglądają na strzały w dziesiątkę, były potrzebne, aby dać trenerowi szerszy wachlarz możliwości i wysłać w świat sygnał – zrywamy ze starymi czasami, teraz aspiracje naprawdę są mistrzowskie. Lech bardzo powoli, ale wyciągał wnioski z poprzednich porażek, czego metaforą mogła być również reakcja po przegranym Pucharze Polski z Rakowem. To miało lechitów zgnieść mentalnie, a tylko napędziło ich, aby na finiszu być nieomylnym i trzymać ciśnienie.
Chociaż ktoś może odbierać to jako ciekawostkę, naprawdę ważna była powtarzalność nazwisk i ruchy szefostwa klubu wiosną. Możemy odkopywać fotografie z 2015 roku, jak tytuł świętują Barry Douglas, Tomasz Kędziora oraz Dawid Kownacki, bo siedem lat później również byli bohaterami tego sukcesu. Kownacki przede wszystkim na boisku, dając ważne impulsy z przodu i odciążając Mikaela Ishaka. Pozostali przede wszystkim w sferze mentalnej, budowania szatni i trzymania ciśnienia w ważnych momentach. Taktycznie Skorża nawet bardziej cenił Joela Pereirę niż reprezentanta Polski, ale jego wkład w ten sukces też był niezwykle istotny. Wystarczy zobaczyć pierwszy plan obrazków z szatni i celebracji, by dowiedzieć się, ile dla tego środowiska znaczy Kędziora. Wypożyczenie go z Dynama Kijów dało znacznie więcej niż 244 minuty rozegrane w ekstraklasie. W reagowaniu na porażki czy wytrzymywaniu trudnych chwil to nieoceniona pomoc dawnych mistrzów.
SUKCES MA KRÓTKĄ PAMIĘĆ
To sztuka powrócić w takim stylu i nawiązać w jeszcze lepszy sposób do dawnych sukcesów. Problemem Macieja Skorży byli silni rywale, bo Pogoń i Raków naprawdę punktowały na imponującym poziomie. Pułapką Kolejorza mogło być to, że nie zdobyłby tytułu, mimo naprawdę godnej podziwu średniej punktów. To powinno bardziej świadczyć o tym sezonie, niż kolejka czy okoliczności wygrania tytułu. Przez te miesiące Skorża mógł słuchać różnych zarzutów, lecz fakty mówią same za siebie: dowiózł do mistrzostwa drużynę z najlepszą ofensywą ligi i najlepszą defensywą ligi. Do tego ze średnią 2,15 oczek na spotkanie.
To czas, aby świętować, bo jak to się mówi: trenerów różni tylko data zwolnienia, a kryzysy nie omijają nikogo. Tym bardziej, że pamięć kibica podczas europejskich pucharów nie pamięta tego, jak radośnie było ledwie kilka miesięcy temu. Maciej Skorża doskonale o tym wie, bo po poprzednim mistrzostwie pracę stracił po jedenastu kolejkach. Teraz ma bagaż doświadczeń, aby to zmienić i podejść do tematu zupełnie inaczej. W Lechu też uczą się, aby nie powtórzyć zeszłorocznej Legii. Cokolwiek nie będzie się mówiło o Skorży za kilka miesięcy, nie zmieni to faktu, że w naszych warunkach jest specjalistą od robienia sukcesu. I póki co bardziej utytułowanego trenera na polskim rynku nie ma.
Komentarze 0