Nikogo nie dziwi, że polski klub ląduje poza pucharami i w kuriozalnych okolicznościach żegna się w eliminacjach. Mieliśmy wystarczająco okazji, aby przywyknąć do tego jako kibice. Dziwi jednak, że przez większość czasu zawiesza poprzeczkę tak wysoko jak na ucznia, który stawia pierwsze kroki w Europie. Żałujemy Rakowa, bo zrobił więcej niż początkowo zakładano, ale kończy gigantycznym ciosem emocjonalnym. Pewnie na dziesięć takich rewanżów ze Slavią Praga w kilku przypadkach to wicemistrz cieszyłby się z Ligi Konferencji. A tak zostaje z doświadczeniem, które zaprocentuje, ale i ze zmarnowanym idealnym momentem, aby wykonać wielki krok do przodu jako organizacja.
Porażka Rakowa w dogrywce w 122. minucie boli polskich kibiców z bardzo wielu powodów. Bo Raków był tuż przed serią rzutów karnych decydujących o wejściu do Ligi Konferencji, bo wyłożył się na ostatniej prostej, gdy zwykle był wytrawnym graczem, bo nawiązał równą walkę z silniejszą i bardziej doświadczoną Slavią Praga, w końcu dlatego, że wyleczył polskiego kibica z kompleksów i pokazał, że nie trzeba się kajać przed rywalem. Źle to świadczy o stanie polskiego futbolu, gdy dochodzi do pochwały porażki, ale odkładając emocje na bok, Raków po prostu stał się wybitnie zdolnym uczniem, który maksymalnie zwiększył oczekiwania, by na końcu minimalnie im nie sprostać.
Niby można patrzeć na częstochowian jak na ekipę, która wyłożyła się na ostatniej prostej mistrzostwa Polski oraz eliminacji Ligi Konferencji. Ale w rzeczywistości rosną szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał i regularnie podnoszą standardy. Zaczynają dopiero czwarty sezon w ekstraklasie, a pokazują jak powinno wyglądać podejście polskiego klubu do europejskich pucharów – utrzymanie największych gwiazd, poważne inwestycje, ambitne cele i walka z lepszymi, dźwiganie emocjonalne trudnych meczów. O tym ostatnim mówilibyśmy odważniej, gdyby nie taka końcówka i niedowiezione rzuty karne przez ekipę Marka Papszuna.
„Tak po ludzku żal mi tej szatni, bo zrobiliśmy naprawdę dużo, aby awansować, a jednak się nie udało. Ci ludzie, piłkarze, sztab są ze mną długo i dlatego szkoda, bo wiem z jakim poświęceniem pracują i ile ich to kosztowało. Awansował zespół, który nie stworzył więcej sytuacji w Częstochowie ani w Pradze. Nie było oblężenia w polu karnym. Na boisku w kwestii poważnych szans bramkowych było wyrównanie. Mieliśmy duże momenty jak Iviego, Rundicia czy Wdowiaka. Boli mnie, że straciliśmy bramkę w tak banalny sposób. Ci chłopcy zasłużyli, aby awansować” – mówił Marek Papszun przed kamerami TVP Sport.
Oczywiście, że po godzinie gry i straconej bramce inicjatywę zupełnie przejęła Slavia, dyktując warunki. Ale to Raków nie zamknął dwumeczu wtedy, kiedy mógł, gdy Wdowiak powinien skierować piłkę do bramki, a Ivi Lopez trafił w słupek. Na takim poziomie niewykorzystane okazje zawsze się zemszczą, bo masz do czynienia z wytrawnym rywalem, który wyczuwa słabość i pozostawianą szansę. Marek Papszun patrzy na futbol przez pryzmat konkretów pod bramką – nie interesuje go posiadania piłki, sama sucha liczba strzałów, tylko właśnie jakość okazji podbramkowych. Jak blisko realnie było trafienia i zdobycia bramki. W tej kwestii Raków rzeczywiście nie może sobie wiele zarzucić, mimo że później już tylko prosił o jedenastki, osadzając się pod własną bramką.
Na 12 meczów w Europie Marek Papszun przegrał tylko dwa – te decydujące z Gentem przed rokiem, gdy było czuć różnicę klas oraz ten w Pradze, gdy dało się przepchnąć awans i zabrakło już naprawdę niewiele. Raków rzeczywiście idzie do przodu i zbiera cenne doświadczenia. Chcielibyśmy, aby każdy polski klub czynił takie szybkie postępy i gwarantował takie standardy gry w europejskich pucharach. 8 z 12 starć w eliminacjach europejskich pucharów zakończyło się czystym kontem Rakowa. 8 z 12 to również zwycięstwa. Fundamenty gry przez większość czasu były zachowane, a organizacja i dojrzałość imponowały. Aż trafili na lepszego od siebie.
W polskich warunkach Raków potrafi zabiegać rywali i zamęczyć ich zachowaniem bez piłki, na co bardzo zwraca uwagę Marek Papszun. Slavia Praga to jednak jeden z lepiej i mądrzej biegających zespołów w naszej szerokości geograficznej i o tym przekonały się Medaliki w Pradze. Gdy czas rewanżu upływał, Slavia łapała swoje momentum nie tylko przez własne boisko i chęć dobicia przeciwnika, ale też przyzwyczajenie do gry na takiej intensywności i w takich warunkach emocjonalnych, gdy wszystko może się rozstrzygnąć jedną akcją.
Przygoda w eliminacjach Rakowa boli, bo ta drużyna dawała poważne nadzieje, że do grupy wejdzie z nadziejami nawet na walkę o awans, a nie tylko przywitanie się i grzeczne uczestnictwo. Raków był drużyną, która mierzyła bardzo wysoko i miała ku temu argumenty. „Musimy się pozbierać. To kolosalne doświadczenie dla wszystkich. Wnioski powinniśmy wyciągnąć nie tylko my, ale cały klub. To zaprocentuje i Raków w przyszłości będzie stać, aby z grupy europejskich pucharów wyjść” – mówił Papszun. I chociaż kończy na tym samym etapie co przed rokiem, trudno nie odnieść wrażenia, że jest o wiele bliżej.
To póki co mrówcza, przodownicza praca, aby przechodzić kolejne rundy, polepszać rankingi i doczołgać się do łatwiejszych eliminacji. Ale podejście Rakowa do samych pucharów jest jak najbardziej słuszne. Innego dnia przyniosłoby upragniony sukces. Standardy jednak cały czas idą w górę. Odkładając emocje na bok, to były naprawdę dobre eliminacje Ligi Konferencji. Patrząc jednak chwilę po tej porażce, niezwykle boli zmarnowana szansa, bo to mógł być szczytowy moment Rakowa. Kiedy udało się utrzymać Iviego Lopeza, kiedy został Vladan Kovacević, kiedy przychodził czas zbierania owoców rocznej, wyciskającej pracy.
Co chwilę powtarza się, że z Markiem Papszunem nie jest łatwo, zawodnicy są wyciskani jak cytryny, a przemiał ludzki jest naprawdę spory. I dlatego tu rodzi się znak zapytania, czy tak samo dobry skład ludzki będzie dostępny na kolejne eliminacje pucharów i czy Raków będzie czuł się tak silny jak w ostatnich tygodniach, gdy zapracował na znacznie lepszą prasę niż Lech Poznań, który ostatecznie udźwignął wyzwanie i będzie jedynym reprezentantem Polski w Europie. Być może Ivi i Kovacević nie dotrwają do kolejnej europejskiej próby, być może wiele się zmieni w samym Rakowie, ale to lato pokazało kierunek dla polskich klubów. Nawet jeśli efekt był taki sam jak zwykly i nie przyniósł niczego nowego, Raków może się czuć moralnym zwycięzcą. Podniósł swoje i krajowe standardy, a samym planowaniem kadry udowodnił, że można podejść do eliminacji bez wstydu. Efektu końcowego zabrakło, ale to przykład jaki można wywiesić jako naukę dla całego środowiska polskiej piłki.