Chociaż zdaniem niektórych na Euro 2020 obejrzeli najgorszą reprezentację Hiszpanii od lat, to ze Szwecją wykonała 917 podań – najwięcej ze wszystkich podczas mistrzostw – do tego oddała 17 strzałów i miała 85 procentowe posiadanie piłki. W Sewilli powinniśmy zobaczyć podobne spotkanie do tego młodzieżówki Czesława Michniewicza przegranego 0:5, lecz rezultat wcale nie musi być podobny. Hiszpanie nie oddadzą inicjatywy, ale naszą nadzieją może być agresywna defensywa i kontrataki.
Korespondencja z Sewilli. Autor nadaje z miasta-gospodarza Euro 2020
Narzekanie na własną reprezentację nie jest jedynie polskim sportem narodowym. Hiszpanie, zwłaszcza tacy przysiadający do futbolu w niedzielę, również załamują ręce: tej drużynie brakuje klasowego napastnika, nie ma skuteczności i cierpi na brak goli. Akurat klasowy snajper i autor 30 goli w tym sezonie siedzi na ławce, ale Luis Enrique uparł się, że będzie grał Alvaro Morata, a nie Gerard Moreno. I między innymi dlatego La Roja nie zdobyła jeszcze bramki na tym turnieju, bo dziewiątka Juventusu zmarnowała dwie-trzy dogodne okazje.
KLUCZEM AGRESJA
Szwedzi wywieźli punkt z Sewilli, co jest dowodem na to, że można urwać gospodarzom punkty, lecz bronili się z zaangażowaniem i poświęceniem całą jedenastką. Przez większość spotkania osiedli na 40 metrach od własnej bramki, tam najwyżej ustawieni byli Alexander Isak oraz Marcus Berg, a dwa bloki w żółtych koszulkach regularnie przesuwały się za piłką i doskakiwały do rywali, aby uprzykrzać im życie. Sama bierna defensywa i niski pressing nic nie dadzą. Kluczem do sukcesu Szwedów była asekuracja, ale nie taka jak Kamila Jóźwiaka z Bartkiem Bereszyńskim przy trafieniu Słowaków. Asekuracja trójką piłkarzy zamykających opcje zagrania do przodu i regularny agresywny wyskok do tego, kto akurat miał piłkę.
Efektem tego było 917 podań i 85 procent posiadania piłki. Absolutna dominacja. I chociaż Luis Enrique chciał zrobić wszystko, aby odejść od czasów tiki-taki oraz wymieniania podań dla samego wymieniania, to tym razem nie miał wyjścia. Został tak odebrany, bo jego reprezentacji zabrakło wykończenia. Sytuacji bramkowych już niekoniecznie, bo mogli skończyć to spotkanie nawet rezultatem 5:2, co byłoby bardzo uczciwym postawieniem sprawy. La Cartuja nie zobaczyła trafień w głównej mierze przez Alvaro Moratę i bramkarza Robina Olsena, co już każe nam zakładać, że bez genialnego meczu Wojtka Szczęsnego nie ma co myśleć o sukcesie. MVP tej rywalizacji został wybrany obrońca Manchesteru United Victor Lindelöf – król w powietrzu przy licznych wrzutkach Hiszpanów, zorganizowany w przecinaniu podań i wybijaniu piłek, w końcu spokojny w rozegraniu po przejęciu. Błędy jak z pierwszego meczu ze Słowacją powinny być boleśnie karcone. Szwedzi korzystali jeszcze na tym, że nie panikowali po przejęciu piłki, tylko próbowali dać sobie oddech. Czym dłużej udawało im się pozostać w jej posiadaniu, tym spokojniejszy czas mieli w kolejnych minutach.
GRA TYLKO NA NASZEJ POŁOWIE
Piłkarze Luisa Enrique zwykle wychodzą na boisko z dużym zdecydowaniem i jasnym celem. Nie mają kiepskich początków, bo chcą mocno zaznaczyć swoją obecność. Ze Szwedami do przerwy wymienili aż 303 podania na połowie rywala, co jest rekordem mistrzostw Europy w pierwszej połowie, odkąd w 1980 zaczęto liczyć takie statystyki. Szwedzi w tym czasie zagrali 38 razy na połowie Hiszpanów, zatem możemy spodziewać się, że wszystko będzie się działo z dala od bramki Unaia Simona.
Problemem Hiszpanów będzie, jak z tej dominacji stworzyć realnie groźne sytuacje. Jeśli oddają celny strzał na bramkę, zwykle jest to już doskonała okazja. Takich bramkowych ze Szwedami mogliśmy naliczyć pięć, właśnie tyle co celnych strzałów. Razem nasi rywale mieli 17 uderzeń, ale tego dnia celowniki nie były właściwie skalibrowane. Hiszpanie będą nas tłamsić i dociskać, ale drużyna czująca się wygodnie w głębokiej defensywie może sobie z tym poradzić. Tym bardziej, że oni prawie w ogóle nie decydują się na uderzenia z dystansu. Ostatni raz na Euro trafili spoza pola karnego w 2000 roku. Oni pieszczą piłkę, dopóki nie będą mieć klarownej okazji. Na palcach jednej ręki policzymy graczy strzelających z daleka: Fabian Ruiz, Dani Olmo, Thiago czy Mikel Oyarzabal. O ile trzeba się obawiać rakiety ziemia-powietrze w wykonaniu lewonożnego pomocnika Napoli, tak gdy piłkę pod nogami mają Pedri, Koke albo Rodri, w ciemno możemy zakładać rozciąganie gry i poszukiwanie podań. Poza polem karnym Hiszpanie nie są bezpośrednio groźni, więc trzeba sprawić, aby nie wykorzystywali wolnych przestrzeni.
BOCZNI OBROŃCY NAJGROŹNIEJSI
Sposobem Hiszpanów na grę będzie cyrkulacja piłki, dopóki zmęczony rywal się nie pomyli i nie zostawi wolnej przestrzeni. Oni atakują w myśl zasady Pepa Guardioli, że zawsze na boisku jest jakiś wolny plac, trzeba go tylko odnaleźć albo stworzyć ruchem. Piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego są bardzo cierpliwi w konstrukcji – jak trzeba, wycofają do bramkarza albo zmienią stronę nawet kilkanaście razy. Tego elementu przyspieszenia zabrakło im po przerwie ze Szwedami.
Głównym motorem napędowym Hiszpanów będą boczni obrońcy – Jordi Alba i Marcos Llorente, de facto ofensywny pomocnik, ale przemianowany na defensora z racji doskonałego atakowania korytarzy po prawej stronie boiska. Tam oglądamy świetną, mechaniczną wręcz współpracę między zawodnikami klubowymi: po lewej stronie Pedriego z Albą, po prawej Koke z Llorente. Nominalni skrzydłowi schodzą do środka i szukają miejsca między liniami, aby otworzyć grę właśnie dla bocznych obrońców grających zupełnie jak skrajni skrzydłowi. U Alby będzie dominować szybkość, u Llorente siła fizyczna i przyspieszenie. Dużą pułapką może być próba zastawiania piłki przeciwko Marcosowi, bo bardzo często w takich akcjach przepycha rywala i zabiera mu futbolówkę. Jeśli Alba daje piłkę do środka, z automatu rusza do przodu na dobieg, więc na to również muszą być uczuleni gracze Paulo Sousy. Boczne sektory będą regularnie atakowane, a Llorente z Albą zamierzają być stałymi gośćmi w naszym polu karnym. Bocznymi obrońcami są wyłącznie z nazwy, bo grają wyżej w ataku pozycyjnym niż Pedri, Rodri czy Koke. Wyjściowo będziemy oglądać ich w klasycznym 4-3-3, ale ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością, kiedy zobaczymy w jakim sektorze biega choćby Dani Olmo. On ma stawać się jednym rozgrywającym więcej w środku, a Ferran Torres po drugiej stronie szukać wejścia w pojedynek.
KAPITAN BEZ OPASKI
Mózgiem operacji Hiszpanów pozostaje Koke i to przez niego przechodzą wszystkie piłki w każdej akcji. To on dyktuje, kiedy przyspieszają, a kiedy spokojnie szukają miejsca. Przy ruchliwych zespole La Roja zawodnik zawsze ma kilka opcji do zagrania: dążą do tego, aby tworzyć w bocznych sektorach trójkąty między bocznym obrońcą (Llorente), skrzydłowym (Ferran) a rozgrywającym (Koke). Z tej mieszanki pozycyjnej kilkukrotnie udało się wypuścić Marcosa Llorente na wolne pole. Tu szczególnie dużo roboty będą mieć Bereszyński oraz Rybus, ale bronić będą w znacznie bardziej zamkniętej przestrzeni niż ze Słowacją, co powinno im sprzyjać. Dopóki nie będą się dawać ogrywać 1 na 1, dopóki asekuracja będzie skuteczna, istnieje szansa, że czas będzie działał na korzyść Polaków.
MOMENT PO STRACIE PIŁKI
Kluczową fazą gry może być moment po stracie piłki Hiszpanów, dlatego że ich wysoki pressing jest naprawdę zabójczy. Dają sobie kilka sekund na odebranie futbolówki albo zmuszenie rywala do wybicia jej. To jest ten moment, kiedy szybki zawodnik może wykorzystać szansę do kontrataku, jak robił to Alexander Isak. 21-latek zapraszał rywali na pojedynki biegowe, mądrze utrzymywał się przy piłce w oczekiwaniu na partnerów, wiązał trzech Hiszpanów w polu karnym dryblingiem. Trudno wyobrazić sobie, aby Robert Lewandowski mógł się odnaleźć w podobnej roli, gdy będzie całkowicie osamotniony. Nie mamy też szybkich skrzydłowych jak w poprzednich latach, którzy mogliby ruszyć na przebój kilkadziesiąt metrów. Kamil Jóźwiak czy Przemysław Płacheta wydają się jedynymi graczami o takiej charakterystyce.
Pressing Hiszpanów jest bardzo zorganizowany i jest jedną z największych ich broni. W oczach Luisa Enrique ma definiować tożsamość tej drużyny, więc pewnie będziemy szczególnie narażeni na straty – tak jak Piotr Zieliński z Anglikami na Wembley. Nasi rywale upodobali sobie atakowanie bocznych obrońców, bo w tamtych sektorach łatwiej o zabawę i próbę wyjścia spod presji. Kamil Glik zapewne z automatu wyekspediuje piłkę czym dalej, a na bokach próby podjęcia ryzyka są większe, co tylko może służyć Hiszpanom przy dobrej współpracy kilku nazwisk.
ŚWIEŻOŚĆ HISZPANÓW
Ze Szwedami po przerwie kilku ofensywnych graczy zupełnie odłączyło się od gry, ale nie ma co w tym upatrywać szansy, skoro jakość zmienników pozwala na rozruszanie meczu na nowo. Każdy z nich ma inny styl atakowania, bo Pablo Sarabia będzie szukał dośrodkowań z lewej nogi, Mikel Oyarzabal gry kombinacyjnej i krótkiego prowadzenia, Dani Olmo krótkich klepek z zejściem do środka, a Ferran Torres wzięcia przeciwnika na szybkość i zmiany kierunku tuż przy nim. W ofensywie trzeba się nastawiać na różnorodność i różne charakterystyki. Poznanie samej wyjściowej jedenastki nic nie da, bo niemal na pewno Luis Enrique dokona 3-4 zmian w składzie w porównaniu z meczem ze Szwecją. Nawet nie tyle z niezadowolenia bezbramkowym remisem, co z założenia – selekcjoner wyznaje, że aby pressing był jakościowy, żywy i skuteczny, potrzeba świeżej krwi co mecz na takim turnieju.
MURAWA NAM POMOŻE?
Logicznych pobudek i merytorycznych argumentów jest dla nas niewiele. W Sewilli nie będzie upału, wręcz będzie o 7 stopni chłodniej niż w Warszawie, więc warunki do gry będą idealne. Spektakl może popsuć murawa na La Cartuja, która jest zupełnie nieprzygotowana i Hiszpanie bardzo na nią narzekali. Mieli problemy z kontrolą piłki, trawa zwalniała dynamikę ich akcji, więc to jakaś nadzieja dla biało-czerwonych. Trwają pracę na specjalne życzenie Luisa Enrique, aby poprawić jej jakość, ale trudno dokonać cudów w trzy dni. Akurat słaba jakość murawa powinna nam sprzyjać, a przeszkadzać tym chcącym grać w piłkę.
LOGICZNYCH PRZESŁANEK BRAK
Jeśli gdzieś szukać szansy, to przede wszystkim w kontratakach, głębokiej defensywie, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni w takich meczach czy – jakkolwiek to nie zabrzmi po ostatnich błędach – w stałych fragmentach gry, gdzie przewaga centymetrów jest po naszej stronie. Jordi Alba i Marcos Llorente zostawiają mnóstwo przestrzeni za plecami, a zwykle to Rodri ma ich asekurować po odważnych wyjściach do przodu. Robert Lewandowski będzie miał trochę ścigania się z bardzo silnym Aymerikiem Laporte i Pau Torresem, więc musi mieć jakieś dodatkowe opcje zagrania, aby skrzywdzić Hiszpanów. Samemu pewnie nic nie zdziała.
Rozczarowanie pierwszym meczem Hiszpanów wynika bardziej z rezultatu, niż samej gry, bo akurat pierwsza połowa mogła się bardzo podobać. Oni są w znacznie lepszym momencie i znacznie lepszej formie niż reprezentacja Polski. Wygrywają czystymi umiejętnościami. W liczbie podań, posiadania piłki czy efekcie dominacji zapewne wrócimy do najgorszych meczów z Italią czy Holandią, gdy nie mogliśmy w żaden sposób odpowiedzieć. W Sewilli może być podobnie – przynajmniej na logikę. Kluczowe oprócz samych momentów bronienia będą fazy przejęcia piłki, które zdefiniują, jak bardzo damy się zepchnąć. Piłka często lubi śmiać się z logiki i zdaje się to jest największa nadzieja, że piłkarze Paulo Sousy pokuszą się w sercu Andaluzji o zwycięski remis.