Wiadomo – nie ma jak ocenić sztuki obiektywnie, do jakichkolwiek rankingów najlepszych filmów świata należy podchodzić tylko jak do subiektywnej wizji ich autorów. Natomiast topka filmów wszech czasów bez Czasu apokalipsy to żart.
Egzystencjalny skowyt Francisa Forda Coppoli zawarty w obrazie wojny wietnamskiej jest tego rodzaju tekstem kultury, który obrósł mitami na każdym możliwym poziomie. Do legendy przeszło attitude Marlona Brando, który na planie pojawił się z potężną nadwagą i do samego końca zdjęć nie raczył nauczyć się kwestii. Za rolę pułkownika Waltera Kurtza otrzymał przy tym blisko cztery miliony dolarów, co skłoniło dramaturga Tennessee Williamsa do żartów, że płacono mu za zbędne kilogramy. Kulisy powstawania Czasu apokalipsy to jedno, ale przecież nawet zdjęcie afiszu nad kinem Moskwa, zrobione przez Chrisa Niedenthala, uchodzi za artefakt mroku i opresji lat osiemdziesiątych w Polsce.
Teraz arcydzieło Coppoli wraca do kin, ale jako Czas apokalipsy: wersja reżyserska. Za dystrybucję odpowiada firma Reset, która tylko w tym roku wpuściła do repertuaru m.in. klasyczne Opętanie Andrzeja Żuławskiego czy Rozmowę, również autorstwa Coppoli.
Kiedy do głowy przyszła mi Rozmowa, okazało się, że właśnie ukazuje się wersja po rekonstrukcji, więc tym bardziej byłem zdecydowany. A kiedy już było przesądzone, że wprowadzam ją do kin, zorganizowałem sobie w domu maraton z Coppolą i przy słynnej scenie nalotu helikopterów z muzyką Wagnera zdecydowałem się na dystrybucję Czasu apokalipsy: wersji reżyserskiej. To jest film, którego naturalnym miejscem jest kino, a jego wizualne atuty może podkreślić tylko kinowy ekran. A poza tym uznałem, że fantastycznie pokazać w jedne wakacje dwa filmy Coppoli – opowiada Patryk Tomiczek, założyciel Resetu.
Apokalipsa na ekranie, apokalipsa na planie
Czas apokalipsy powstał na kanwie Jądra ciemności Josepha Conrada. Pisarz polskiego pochodzenia zamienił wrażenia z podróży po Wolnym Kongo w rozliczenie z okropnościami kolonializmu, ale też szerzej – w metaforę fatalizmu wpisanego w człowieczy los. Ironia polega na tym, że Coppola początkowo chciał zrobić po prostu spektakularny film wojenny na miarę Dział Navarony, ale produkcja zaczęła żyć własnym życiem i skręciła w kierunku niepokojącego surrealizmu. Nastąpiło to pod wpływem Aguirre, gniew boży Wernera Herzoga oraz dokumentu A Face of War Eugene’a Jonesa, ale również dlatego, że Wietnam nie był typowym konfliktem zbrojnym, tylko – jak to określił sam reżyser – West Coast war z narkotykami, rock’n’rollem czy surfingiem.
Jego projekt prawdopodobnie nigdy nie zostałby zrealizowany, gdyby nie budżet oparty na sukcesie dwóch części Ojca chrzestnego, po których mógł sobie w Hollywood pozwolić na wszystko. Porwał się więc na to, żeby wywieźć całą ekipę na Filipiny, gdzie musiano stawić czoła tajfunowi, Dennis Hooper zmagał się z uzależnieniem od kokainy, Martin Sheen znajdował się w alkoholowym dołku i przeszedł atak serca, Marlona Brando trzeba było kręcić w półcieniu z uwagi na tuszę, a terminy i budżet zostały przekroczone do tego stopnia, że nad twórcami zawisło widmo ruiny. O tym wszystkim opowiada dokument Hearts of Darkness: A Filmmaker’s Apocalypse.
Zdjęcia przeciągnęły się ostatecznie do ponad 200 dni, a po ich zakończeniu rozpoczęło się piekło postprodukcji. Reżyser Ojców chrzestnych miał w tym przypadku do dyspozycji 230 godzin materiału, obejmujących także rozmaite improwizacje i eksperymenty. Wedle miejskiej legendy zdarzało mu się montować dzieło po pijaku i właśnie w tym stanie wpadł na klasyczną sekwencję otwierającą z utworem The End.
Generalnie – Czas apokalipsy nieskończenie długo funkcjonował jako work in progress. Na zasadach powtórzonych w 2016 roku przez Kanye Westa przy The Life of Pablo – amerykański filmowiec dokonywał kolejnych modyfikacji i edycji, szukając rozwiązania idealnego. Na festiwalu w Cannes ’79 zaprezentował wersję nieukończoną, przygotowaną na chybcika, co i tak wystarczyło na Złotą Palmę. Oficjalnie produkcja trafiła do kin w sierpniu tego samego roku, licząc dwie i pół godziny. Coppola uznawał ją jednak za zbyt okrojoną, więc w 2001 roku wjechał do Cannes z 200-minutowym behemotem pod szyldem Redux. Teraz do kin trafi nierozpowszechniana wcześniej w Polsce wersja reżyserska.
Moda na stare filmy
Będą widzowie? Na pewno, bo klasyka na dużym ekranie przeżywa nad Wisłą prawdziwy boom. Poza działaniami Resetu jest m.in. Timeless Film Festival, warszawska impreza poświęcona wyłącznie kinu klasycznemu. Tylko tej jesieni na ekrany trafią też Old-Boy Park Chan-Wooka i Funny Games Michaela Hanekego (oba dystrybuowane przez Velvet Spoon), będą też powtórne pokazy Gladiatora Ridleya Scotta i Interstellar Christophera Nolana. Firma Gutek Film kilka lat temu wpuściła do repertuaru najsłynniejsze produkcje Jima Jarmuscha i Wong Kar-Waia, które wciąż można złapać na pojedynczych seansach w kinach studyjnych. A przecież jest jeszcze cykliczny przegląd Krótka Historia Polskiego Kina (w tym roku drugi sezon), na ekrany Multikin w czwartki trafiają kultowe filmy pokroju Akiry czy Zagubionej autostrady, a dedykowany głównie starszym tytułom Spoiler Master Michała Oleszczyka to bodaj najpopularniejszy podcast filmowy w kraju.
To piękna moda, jeśli to w ogóle dobre słowo. Mam nadzieję, że nie przeminie. Myślę, że młodzi ludzie są po prostu bardziej otwarci, ciekawsi, mądrzejsi niż dwudziestolatkowie sprzed dwóch dekad. Myślę też, że dziś chronologia straciła na znaczeniu. Włącz np. Netflixa to zobaczysz obok siebie premierowy film z przedwczoraj, Pretty Woman z lat 90., czy Szczęki, które w młodości oglądali nasi rodzice. I nie ma znaczenia, czy coś powstało w tym roku, czy kilkadziesiąt lat temu. Jeśli dalej działa, to jest oglądane – uważa Tomiczek. Sam ma w planach wprowadzenie do krajowych kin szeregu innych klasyków, choć jego najbliższą premierą będzie nowość, kontrowersyjny polski Koński Ogon.
A tymczasem – Czas apokalipsy: wersja reżyserska. Nie zobaczycie nic lepszego w tym roku.
Zobacz także:
30 najważniejszych kinowych premier do końca 2024 roku
Komentarze 0