„Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”: film, który chce powiedzieć za dużo (RECENZJA)

Zobacz również:Kukon zamierza wydać w tym roku cztery albumy. Zaczął od bardzo mocnego (RECENZJA)
najszczęśliwsza.jpg
fot. Netflix

Film, który początkowo wyglądał jak każdy inny tytuł w bibliotece Netfliksa, stał się jednym z żywiej komentowanych obrazów platformy.

Piszemy każdy inny, bo trudno trafić na zasięgową promocję tego filmu. Kwestia doboru reżysera to żadna tam ekstraklasa. Mila Kunis – powiedzmy sobie szczerze – nie jest też najwybitniejszą aktorką i gwarantką oglądalności. Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie to przede wszystkim materiał źródłowy. Z jednej strony – bestseller przetłumaczony na kilkadziesiąt języków, który rozszedł się w milionowym nakładzie. Z drugiej, historia zanurzona w traumatycznych przeżyciach pisarki. Jessica Knoll nie kryje, że jej debiutancka książka była platformą, żeby w dużej mierze opowiedzieć o sobie.

Ani Fanelli, literackie alter ego autorki, to kobieta spełniona prywatnie i zawodowo. Planuje ślub swoich marzeń, realizuje się w redakcji kobiecego pisma – to wszystko pokrywa się z biografią Knoll, która sama robiła karierę w Cosmopolitanie. Jest jednak coś, co uporczywie snuje się po głowie bohaterki i nie daje jej spokoju. Jako piętnastolatka została zgwałcona na imprezie przez kolegów z klasy. Knoll napisała tę scenę tak dosadnie, że czytelnicy pytali ją, jak była w stanie to zrobić. Rok później w eseju opublikowanym na stronie Lenny Letter przyznała, że sama jest ofiarą zbiorowego gwałtu. Pierwszą osobą, która mi to uświadomiła była terapeutka, siedem lat po fakcie. Drugą była moja agentka, kolejnych pięć lat później – tak Knoll zaczęła swój tekst. Dalej pisała o tym, że nie mówiła otwarcie o tym, co się stało, bo nikt nie chciał jej uwierzyć. Jaki miało sens zabieranie głosu, gdy odpowiadało mi własne echo? Lekarze, przyjaciele, gwałciciele – wszyscy wokół mówili, że się mylę, że to nie był gwałt.

Po publikacji książki i eseju do Knoll zaczęły spływać wiadomości od kobiet z całego kraju – także ofiar gwałtu. Lektura zachęciła je do opowiadania o swoich przeżyciach, po latach zrozumiały, że nie mają czego się wstydzić. Tymczasem premierze serialu Netfliksa towarzyszy odwrotna dyskusja – widzowie apelują, że seans zamiast oswajać, może uwalniać traumy. Problem bierze się stąd, że serwis ponoć niedostatecznie ostrzega przed drastycznymi scenami gwałtu. Na początku w rogu ekranu wyświetla się kategoria wiekowa i info o obecnej przemocy seksualnej, ale według niektórych, to za mało. Niemniej jest to ciekawe, jak wiele pytań pojawia się przy okazji tego filmu. Jak pokazywać w kinie sceny przemocy seksualnej ze świadomością, jakie uczucia mogą wywoływać? Czy konieczne jest w tym przypadku zachowanie daleko idącej ostrożności? Czy filmy te powinny być poprzedzane planszą i jakoś specjalnie oznaczone?

Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie otwiera jeszcze jeden temat pod dyskusję, istotny z perspektywy recenzenta – to film jak najbardziej słuszny, trudny do przekreślenia, jeśli chodzi o poruszane tematy, a jednak mało strawny. Na Rotten Tomatoes ma 43%, co nie wzięło się znikąd. Variety wytyka kiepską konstrukcję postaci, koślawy scenariusz, uproszczone zakończenie, a recenzenci z Vanity Fair czy Guardiana piszą o naskórkowej i chaotycznej narracji. Ten chaos bierze się stąd, że film podejmuje wiele wątków mnożących się jeden za drugim, zamiast skoncentrować się na temacie przemocy seksualnej. Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie jest dziwną plątaniną tematów – twórcy chcą podjąć dyskusję o dostępie do broni palnej w Ameryce, masowych strzelaninach, nawiązać do masakry w Columbine i zobaczyć w sprawcach dręczonych przez rówieśników nastolatków. Jakby tego było mało, dochodzą jeszcze motywy klasowych kompleksów bohaterki, zyskiwania widzialności, zemsty i jeden, działający wyjątkowo średnio w tym wszystkim, wątek – awansu zawodowego.

najszczęśliwsza dziewczyna na świecie.jpg
fot. Netflix

To temat wyciągnięty z biografii Knoll, która przez lata pracowała w redakcji wspomnianego Cosmopolitana. Ekranowa Ani wymyśla tematy, na których zarabia pismo: tysiące sposobów na osiągnięcie szczęścia i podobne poradnikowe bzdury. Na koniec, wraz z publikacją wspomnień z dnia, kiedy została zgwałcona, dostaje ofertę przejścia do New York Timesa. Nie byłoby w tym nic złego (wręcz przeciwnie: portret kobiety odnoszącej zawodowy sukces to ekstra pomysł), gdyby nie to, że trochę niezgrabnie przysłania on meritum sprawy. Któryś z amerykańskich recenzentów zwrócił uwagę, że bohaterka ostatecznie odnajduje wartość nie tyle w uwolnieniu tłumionych traum i emocji, ile w osiągnięciu sławy. Nie ma co być tak ostrym w jej ocenie, co nie zmienia faktu, że taki wniosek też się da wysnuć. Twórcy nie bardzo poradzili sobie z selekcją problemów, tematów, kontekstów. Nie wiadomo, czy wypada narzekać i krytykować Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie, bo to film, którego intencje był słuszne, za którym kryją się ważne tematy. Na poziomie obrazu, nie odezwy, to jednak średnia półka.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.