Ma cztery tysiące albumów, prawie trzy miliony naklejek i system alarmowy, żeby ten skarb chronić. Kilka lat temu włoski szef Coca-Coli podsunął mu czek, mówiąc: Wpisz, ile za to chcesz. Biorę wszystko. Gianni Bellini zastanawiał się trzy sekundy. Po wzroku żony widział, że ta pasja nie ma ceny.
Artykuł pierwotnie opublikowany w 2021 roku
Z Giannim rozmawiam tuż przed meczem Włochów ze Szwajcarią. Śmieje się, że media średnio raz na dwa lata robią z niego celebrytę. Zawsze zadzwoni jakieś BBC. Wpadnie The Times albo kamery History Channel. Teraz zawraca mu głowę ktoś z Polski. Ale nic tak nie rozpala ludzi jak wspomnienia z dzieciństwa, zwłaszcza przy okazji wielkich turniejów. Jeden z największych napadów w Brazylii przed mundialem w 2014 roku nie dotyczył sztabek złota, tylko… paczek z podobiznami piłkarzy. Panini to historia piłki: jak Puchar Rimeta albo gole Diego Maradony z Anglią. Każdy z nas miał kiedyś jakiś album.
Ludzie widzą w tym zabawę dla dzieci, a dla mnie to jest część kultury futbolu – mówi Bellini w rozmowie z newonce.sport.
Możesz zobaczyć, jak zmieniały się koszulki, fryzury i fizyczność piłkarzy. Panini to opowieść o epokach – dodaje, śmiejąc się, że w tej chwili ma aż 700 tysięcy nierozpakowanych naklejek. Gdyby chciał je wszystkie umieścić w albumach, musiałby nie spać przez 524 dni. Nie ma już szans, żeby to wszystko nadgonić. San Felice sul Panaro, miasteczko na północy Włoch to od lat mekka kolekcjonerów. Zbiory są tak duże, że wchłonęły nawet pokój córki Belliniego.
Dwa domy w szafie
Gianni ma 58 lat. Jest emerytowanym drukarzem. Dzień zaczyna od wymiany maili z kolekcjonerami, po południu idzie na pocztę, w międzyczasie próbuje archiwizować zbiory w wersji cyfrowej. Jego szczęściem jest bliskość Modeny i dobre kontakty z właścicielami Panini. To tutaj po II wojnie światowej narodził się fenomen, który z czasem rozlał się po świecie. Czwórka braci genialnie to wymyśliła: skoro na Corso Duomo najlepiej sprzedawały się czasopisma z obrazkami świętych, to wystarczyło skopiować pomysł i to samo zrobić z piłkarzami. Tak powstał album Calciatori z podobizną główkującego Nilsa Liedholma z AC Milan. Był 1961 rok. Wkrótce w szkołach i na placach nie rozmawiało się o niczym innym niż o wymianie Dino Zoffa na Giacinto Facchettiego.
Mój pierwszy album to sezon 1970-71, do dziś pamiętam twarz Carantiniego z Vicenzy – uśmiecha się Bellini. Jako dziecko najbardziej uwielbiałem moment otwarcia paczki. Był w nim albo zachwyt, albo rozczarowanie. Musiałeś gorączkowo poszukiwać brakujących elementów, zagadywać do kolegów, szukać przyjaźni. W ogóle mam wrażenie, że ta cała zabawa ma ogromną zaletę edukacyjną. Umiejętność dogadania się i wymiany pomagała zapełniać albumy. Kiedyś wariowałem, ponieważ nie mogłem znaleźć Ivano Bordona, drugiego bramkarza Interu. Miał go mój kolega, ale zażądał 500 naklejek! Miałem tylko 495, więc poszedłem do kiosku i kupiłem brakującą paczkę. Kto tam był? Oczywiście, że Bordon. Te emocje do dziś we mnie siedzą – dodaje Bellini.
Panini we Włoszech w drugim roku istnienia sprzedało w sumie 29 milionów paczek. Sukces w kraju calcio i pizzy sprawił, że przy okazji mundialu w Meksyku w 1970 rok pomysł wypchnięto poza granice. Bellini album z tamtego turnieju nazywa Świętym Graalem. Jest rzadki i dużo bardziej pożądany przez globalną publikę niż kolekcje Calciatori. Brytyjscy maniacy oferują za niego nawet 3 tysięcy funtów. Bellini kilka razy dostawał oferty i za każdym razem odmawiał.
Żona śmieje się, że mamy większe aktywa w szafach niż na koncie. Mógłbym mieć pewnie za to dwa domy – mówi.
Dawniej najlepsze pieniądze można było zarobić za naklejkę Pier Luigiego Pizzaballego, jedynej niedostępnej we Włoszech w sezonie 1963/64. Dzisiaj nie ma już takich kwiatków. Wystarczy złożyć zamówienie u producenta.
Buffon w winorośli
Pizzaballa to przykład miejskiej legendy, która nakręcała kult Panini. Ludzie wymyślali tysiące teorii, dlaczego nikt nie może znaleźć tej naklejki. Nigdzie go nie było. Dopiero potem okazało się, że Luigi w dniu przyjazdu fotografa był chory. To dlatego przylgnęła do niego łatka pana „niedostępnego”. Dzisiaj więcej mówi się o nim w kontekście Panini niż o tym, że przez 20 lat grał w Serie A. Był też trzecim bramkarzem na mundialu w 1966 roku. Myślisz, że ktoś o tym pamięta? – opowiada Bellini.
Odkąd jako dziecko zaczął zbierać Panini, tylko raz zrobił sobie przerwę. Trwała dwa lata. Musiałem znaleźć żonę – śmieje się. Pewnego dnia wyjął z kartonów 50 starych albumów i zaczął od nowa. Wiedział już, że nie będzie piłkarzem po tym jak rozegrał kilka meczów w Serie D. Panini miało wypełnić tę pustkę. Zaraz na początku lat 90. mnóstwo albumów przyniosła mu likwidacja magazynów w Modenie. W międzyczasie pojawiły się też zagraniczne czasopisma i możliwość kontaktowania się z fanami innych lig.
Kolekcja Gianniego ma dzisiaj ok. 70 krajów, w tym nawet album z Afganistanu i Papui Nowej Gwinei wydany z okazji Pucharu Oceanii. Nie wszystkie są spod szyldu Panini. W Peru przykładowo powstał album… Banini. Kult naklejek w Ameryce Południowej jest tak mocny, że w Kolumbii 13-letni uczeń pozwał nauczyciela, bo ten skonfiskował mu skarby, rzekomo dla własnej kolekcji. Dwa lata temu w Argentynie ktoś włamał się do drukarni i nie zostawił niczego. Na czarny rynek trafiło 300 tysięcy naklejek.
Mam album z Wenezueli, gdzie podczas mundialu w 2006 roku w miejsce Chorwatów ktoś wstawił Węgrów – opowiada Bellini. Oczywiście nie było ich na tej imprezie. Cztery lata później w Chorwacji pojawiły się zdjęcia piłkarzy jako karykatury, w dodatku na tle jakiegoś lasu. Wygląda to groteskowo: Buffon wisi na winorośli, a Cannavaro bawi się wężem. Każdy kraj robi to inaczej. Hiszpanie mają np. zdjęcia graczy z akcji, co uważam za ciekawy pomysł. We Włoszech kiedyś zrobiono na temat ankietę i wygrały facjaty. Nie wiem, jak jest dziś, ale w przeszłości wielu graczy pilnowało, by jak najlepiej wypaść na fotkach Panini. Fryzjer przed sesją to była konieczność – dodaje.
Namiot po trzęsieniu Ziemi
Kiedy jeszcze pracował, na pasję przeznaczał pięć godzin dziennie. Codziennie od 18:30 brał się za wklejanie i konserwowanie albumów. Układa je poziomo, inaczej szybciej się niszczą. Temperatura w pokoju musi wynosić 23 stopnie Celsjusza. Co jakiś czas zmienia też układ kolekcji, dbając o to, by nie posklejały się kartki. Testem dla Gianniego było trzęsienie ziemi w 2012 roku. Dom w San Felice sul Panaro doznał zniszczeń. Widok przygniecionych regałów sprawił, że przez trzy miesiące nie był w stanie się do tego zabrać.
Pierwszy miesiąc mieszkałem w namiocie w ogrodzie. Nie miałem odwagi wrócić do domu i sprawdzić, co tam się stało. Musiałem odczekać, aż na nowo zacząłem to układać – przyznaje Gianni. Dzisiaj w jego pasji pomaga mu 9-letni wnuczek. Zaangażowana jest również żona, która o pasji męża mówi wprost: Przynajmniej ma zajęcie i nie siedzi w barach.
On sam nazywa się dziadkiem z namiętnością szkolnego chłopca. Zaczynał w czasach, gdy do wklejania Panini był potrzebny klej, a żeby kupić paczki trzeba było jako dziecko samemu na to zapracować. Dzisiaj rocznie wydaje 5000 euro na naklejki. Kupuje całe albumy. Czasem je traci, gdy wysyła do tłumaczenia i nie dostaje zwrotu. Tak było z kolekcją z… mistrzostw Egiptu w 1986 roku.
Piękne jest to, że dzięki Panini poznałem mnóstwo osób. Takich maniaków jak ja we Włoszech jest dwudziestu, a na świecie stu. Jesteśmy w stałym kontakcie. Często prowadzę też wystawy albo jestem zapraszany na eventy piłkarskie. Dzięki temu mogłem poznać świetnych zawodników, m.in. Gianniego Riverę albo Beppe Signoriego, wicemistrza świata z 1994 roku. Fabrizio Frizzi, legenda włoskiej telewizji, zaprosił mnie kiedyś od programu. Jest jeszcze jeden plus bycia freakiem Panini: na mundialu w 2006 roku udzieliłem wywiadu niemieckiej telewizji i w zamian dostałem trzy bilety na finał! Niestety było to na początku turnieju. Nie wierzyłem, że dojedziemy do końca, wróciłem do Włoch, a potem plułem sobie w brodę – opowiada Bellini.
Jesteś w ogóle w Księdze Rekordów Guinessa? – pytam z ciekawości. Nie ma mnie – słyszę odpowiedź. Kilka lat temu o tym myślałem, ale musiałbym sfotografować i udokumentować kolekcję. Zrobiłem szybką kalkulację i powiedziałem: „Dziękuję”. To zajęłoby mi cztery miesiące bez spania. Nie potrzebuję stempla jakiejś organizacji. Nie potrzebuję, żeby ktoś certyfikował moją pasję. Dużo bardziej cieszą mnie pozytywne głosy kibiców, zaproszenia na wystawy albo propozycje wywiadów. Przyjeżdżał do mnie CNN i BBC, byłem też w Washington Post i Bildzie – mówi 58-latek.
Jego marzeniem jest stworzeniem muzeum Panini. Rok temu wydawało się, że powstanie w Szwajcarii, ale biurokracja plus pandemia zamknęły temat. Bellini mówi, że rozważa inne kraje, ostatnio choćby odezwali się do niego ludzie z Japonii – na razie po to, by zrobić wystawę przy okazji kolejnego mundialu. Wcześniej w planach ma wydarzenie poświęcone Paolo Rossiemu. Gianni już kiedyś na łamach jednej z gazet opowiedział jego historię budując narrację tylko wokół naklejek Panini.
Włoscy piłkarze też się na tym wychowali i też kochają do tego wracać. Jak to powiedział kiedyś Buffon: Nigdy nie czułem większej dumy niż wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem swoją twarz w Panini.
Sprawdź także:
Piłkarscy komuniści, anarchiści i socjaliści. O lewackich klubach w Europie
Bayer Leverkusen: Netflix zrobi kiedyś serial o tej drużynie
Dlaczego Arsenal „przepraszał” za brak czarnoskórych piłkarek w drużynie?