Mimo, że przy najnowszej płycie Kaza Bałagane wjeżdżamy z dwiema opiniami, w jednym zgadzamy się na pewno - to najlepszy album rapera od czasów Narkopopu.
Album Digital Scale Music wylądował w piątek na sklepowych półkach i w serwisach streamingowych, a my - w przerwie od protestów i ważniejszych obywatelskich spraw - wygospodarowaliśmy dłuższą chwilę na weekendowy odsłuch. Oto wrażenia naszych redaktorów, Marka Falla i Lecha Podhalicza.
Lech Podhalicz
Z twórczością Kaza Bałagane mam wyjątkową relację. Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy usłyszałem Chaczapuri, Żar, Mordziatego i inne numery z przełomowego instant klasyka - Radia Gruz, byłem jednocześnie skonsternowany i zachwycony. Te uczucia - towarzyszące mi przy każdej następnej płycie Bedogie - w zasadzie pozostały ze mną do dziś. Jest to rap najlepszej marki i ciężko z tym argumentem dyskutować.
Na Digital Scale Music Bałagane znowu odbezpiecza lirycznego glocka i wystrzeliwuje serię znakomitych linijek. Zapisuje kilka wyrazistych kart w leksykonie tekstów, które na stałe weszły do języka potocznego. Po pamiętnych wszystko fituje jak parma do rukoli, ja jestem zawodnikiem MDMA czy nawijam jej na uszy udon - przyszedł czas na ale po cichu pije herbe tak jak Kermit czy to mój fiut, to mój cock, to mój rooster. Większość numerów to wciąż utrzymane w obskurnym klimacie obserwacje społeczne. I nie umniejsza tym utworom nawet fakt, że Bałagane wyoutował się ostatnio ze swoim foliarstwem. Chcesz to siedź w domu w obawie przed ch*j wie czym/Ile kur*a głąbów, tyle będzie płonąć zniczy i ktoś dostanie becel za ten stream. Hm, no nie wiem.
Można polemizować, co jest większą wartością Digital Scale Music - teksty czy instrumentale, ale nie da się nie zauważyć znakomitego, różnorodnego beatmakingu, za który opowiada szerokie grono producentów. Chris Carson, @atutowy, Culten, 2K Beats, Faded Dollars, D3W i wielu innych dowożą tutaj bitowe crème de la crème. Ważne info - znaczna część z nich współpracowała z Kazem po raz pierwszy. Odsłuchom DSM towarzyszy przy tym nieodparte wrażenie, że płyty Bałagane - z godną podziwu konsekwencją - są w tym kraju wyprodukowane i zmiksowane w najlepszy możliwy sposób.
Ciężko o tak soczysty bass, o taką klarowność dźwięku, o taką muzyczną erudycję jak u Kazka. Hipnotyzujący trap w otwierającym 40 i 4, melodyjny future garage w Znałem typa 2 czy chłód ejtisowych synthów w Nic nie jest takie, na jakie wygląda. Zresztą, taneczny nastrój z UK udziela się też w Weź nie panikuj i tech-house’ująco-2stepowym Za Linią. W kilku numerach wyraźnie przebija się duch - wyznaczającego niegdyś trendy - OVO Sound. Rozlewające się po ciele bity Sildenafil Boy czy tytułowego Digital Scale Music, który brzmi, jakby wyszedł spod ręki Noah Shebiba oraz charakterystyczne wokalizy korespondujące z Drake’iem, PARTYNEXTDOOR czy dvsn - takiego Kazka mogę słuchać godzinami.
Żeby nie sypać tego cukru za wiele, słodko-gorzka refleksja nad gościnnymi występami. Największy zawód - zarówno liryczny, jak i techniczny - to Białas. Zaskakująco solidnie wypada Taco Hemingway, dość beznamiętnie Pezet, perspektywicznie Berson, a refren Amen Pacierzu to absolutny highlight płyty. Featuringi widzę tu raczej w opcji ciekawostek i miłego bonusu, aniżeli konkretnej wartości dodanej, bo Digital Scale Music jest podręcznikowym albumem od samowystarczalnego self-made mana.
Zupełnie na chłodno - Kazowi Bałagane nie przytrafiła się jeszcze słaba płyta. Okej, można kręcić nosem na nieco odstający poziomem od reszty Chleb i Miód, ale na kolejnych albumach warszawski raper szybko wrócił do topowej formy. Digital Scale Music to kanapka od drwala, ale z wyje*anym boczkiem, a Bałagane to obecnie Armand Duplantis polskiej rap sceny i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić. Elegancki Pan stolca nie ma na podeszwie i na tym zakończmy dywagacje.
Marek Fall
Jeden z topowych producentów zwracał mi niedawno uwagę w kontekście drillowej zawieruchy, że formuła ulicznego rapu w Polsce będzie ulegała stopniowemu wyczerpaniu. Powodem takiego stanu rzeczy mają być coraz nudniejsze realia. To nie Hackney, tu nikt nikogo nie oblewa kwasem. Zamiast fatalistycznych depesz z osiedli - okres prosperity przeżywają spedytorzy truizmów i populizmu. Ostatnie lata pokazały, że sensowne kultywowanie charakternej słowiańszczyzny wymaga pewnego twistu lub picu, jak określiłaby to Małgorzata Domagalik. Obserwowaliśmy więc joyce'owskie dekonstrukcje sztuki marginesu, przemianę programów interwencyjnych w ekstatyczną Narnię czy redefinicję semantycznych mechanizmów przez naturszczyków, którzy dysponując street knowledge, weszli na taki poziom akademickiej rozkminy, jakby profesor Bralczyk oje*ał pigułę z filmu Limitless.
Do trzeciej z tych grup zalicza się Kaz Bałagane, którego dokonania archiwizujemy od dawna na łamach w takim tonie, że właściwie wjeżdża już hiperglikemia. I siedzi gdzieś w człowieku ten rodzaj przekory, że hossa nie może trwać w nieskończoność. Coś jak ze znurzeniem serią Golden State Warriors w sezonie 2015/16 czy trypletem Realu Madryt w Lidze Mistrzów z lat 2016-2018. W okresie poprzedzającym premierę Digital Scale Music towarzyszyła mi tego typu projekcja, co kocurowi z popularnego mema, że tym razem to je*nie. Ale nic z tych rzeczy. Jacky nie tylko dowozi najlepszy materiał ze swojego późnego okresu, ale też wydawnictwo, które można postawić na półce obok Radia Gruz i Narkopopu, i obejdzie się bez większego zgrzytu.
Chcesz mocnego scenariusza w doje*anym filmie, to mordo śmiało uderzaj do księcia - pada na wejście, ale Digital Scale Music nie zostało podporządkowane kinu akcji. Kalejdoskop kryminalnych powidoków wciąż się kręci, natomiast uderzający jest dystans, który pozwala Bedogie szkicować scenkę rodzajową z policyjnej obserwacji, spuentowaną kpiarskim Jaki kraj takie CSI. On napisał tę płytę wedle klasycznej zasady Rycha Pei jakie życie - taki rap, wystawiając sobie samemu świadectwo dojrzałości, co nie znaczy bynajmniej, że DSM jest - przywołując złotą myśl Franciszka Smudy - miękim ch*jem robione. Kaz to wciąż chamidło, buc i troll, który w pierwszych słowach rzuca Jeśli uraziłem ciebie kiedyś jednym z moich wersów, to uwierz, że zapewne był o tobie, prowokuje foliarstwem i m-wordem, szuka każdej możliwej okazji do wbicia szpileczki swojemu audytorium, więc dissuje nonszalancko Suburrę i Eminema (Nie wymienię dobrego numeru Eminema, bo go kur*a nie ma, he he), a także niezmiennie darzy pogardą znaczną część galerii postaci, które sam powołuje do życia. Weźmy choćby tego czarnoskórego piłkarza w Ona należy do podwórek, który raz trenował z Barcą, oblał testy w Legii i teraz robi w gastro.
Nadal ma przy tym ten writerski szósty zmysł, to trzecie oko, które pozwala mu kreślić gry słowne i spostrzeżenia, na które nie wpadłby nikt inny. Można by w tym momencie wjechać ze zbiorem aforyzmów, przywołać Torpedo Kutaisi czy kozackie nawiązanie do Conrada (i Nietzschego?) o spozieraniu w ciemność, ale niech każdy sobie bez spoilerów odkrywa to na własną rękę. Pewnym nowuum jest w przypadku Digital Scale Music wyjątkowe ciśnienie na konceptualność numerów. W ten sposób dostajemy m.in. follow-up do Quebonafide, który follow-upował Sido (Zapytania), praktyczny poradnik savoir – vivre w Eleganckim panu albo dalszą część Bloku ze Źródła.
Dominancie tych mikrokonceptów odpowiada selekcja beatów, które Kazek zebrał od szerokiego grona producentów (m.in. Chris Carson, Olek, Swizzy, Fryta Beatz, 2K i Hvll, @atutowy), by ułożyć z nich spójną narrację. I co najważniejsze - ta narracja jest kure*sko daleko od eksploatowania trapowych aspiracji. Raz po raz zaskakuje metrum bądź wykorzystaniem bębnów - tak jak i sam gospodarz zaskakuje rozbudową asortymentu flow i eksperymentami z głosem.
On nigdy dotąd nie był tak precyzyjny i przystępny. Nigdy dotąd nie przygotował też równie dopracowanego i uporządkowanego zestawu utworów. Wiadomo, że choćby na etapie Sos, ciuchy i borciuchy dysponował innego rodzaju atutami, ale porównywać na rympał te dwa tytuły - to jak porówywać Memento i Incepcję. Jedno i drugie to klasyk.