Eksperymentalny rap jest w Polsce obecny od lat 90. Wielu jego przedstawicieli skryło się pod kamieniami - unosimy je, by z zaciekawieniem spojrzeć w historię.
Oblicze polskiego rapu praktycznie od samego początku było różnorodne. Pod powierzchnią, na której harcowały znane projekty, a swoje imperia budowali twórcy aktywni i popularni do dzisiaj, buzował cały ruch mniejszych wydawnictw, które realizowały śmielsze pomysły i bardziej otwarte podejście do hip-hopowej materii. Dzisiaj tylko część z tych eksperymentów zachowała się w zbiorowej pamięci, a szkoda, bo bardzo często były to projekty jeśli nie wybitne, to przynajmniej inspirujące. Nietuzinkowe tematy utworów, odbiegające od zestawu przyjętego w gatunku za kanon, dziwaczne flow i głosy, ekscentryczne bity.
Współcześnie, kiedy na scenie funkcjonuje cała gama ikonoklastów, od Kozy począwszy, na Bartusiu 419 skończywszy, wiele z tych tytułów może wydawać się relatywnie zwykłych, lub wprost koślawych. Ale biorąc pod uwagę historyczny kontekst, w jakim funkcjonowały te projekty, były to błyski niezrównanej kreatywności i prawdziwe rarytasy. Prezentujemy wybiórczy przegląd eksperymentalnego rapu, o którym lekko zapomniał czas.
S.P. Records czuło pismo nosem - charakter pisma psycho rapu był może i rozedrgany, ale z pewnością oryginalny. Oczywiście, debiutancki Kaliber będzie tu na zawsze na pierwszym miejscu, ale realizacji tej efemerycznej stylistyki było więcej. Biorąc pod uwagę fakt, że jednym z założycieli 3xKlanu był Rahim, a sama grupa ma status kultowej, trudno mówić, że o składzie z Mikołowa zapomniał czas. Ale to wciąż niewielka kropka na radarze historii polskiego rapu. Dom pełen drzwi był odważny koncepcyjnie, stawiając na paletę brzmieniową i tematyczną, którą można przypisać zarówno do psycho rapu, jak i horrorcore’u. Nic dziwnego, że jeden utwór grupy trafił na znakomity mixtape DJ-a Ducha prezentujący polski horrocore. Intrygujące podejście do produkcji broni się dzisiaj lepiej niż rap, ale o 3xKlanie po prostu warto pamiętać.
Wrocławski artysta prezentował bardzo figlarną wizję hip-hopu, zarówno pod względem formy, jak i treści. Co prawda zdarza mu się rozjechać z bitem, a wysoki głos jest kwestią gustu, ale na tle ówczesnego rapowego krajobrazu Siny był bestią innego gatunku. W siną dal, krążka wydanego w 2002 roku nakładem Blend Records, słucha się bardzo przyjemnie, głównie dzięki dość radosnej produkcji o jazzowym posmaku. Wokalne odloty Sinego, miejscami drapiące w ucho, są bardzo kreatywne, w interesujący sposób komplementarne wobec treści. Ciekawi nas, jakby potoczyła się kariera Sinego, gdyby ją konsekwentnie kontynuował.
Wrocław miał szczęście do eksperymentalnych produkcji. To tutaj działał niezłomny wydawca Marek Gluziński, a niezależne środowisko artystyczne wyjątkowo otwarcie przyjęło hip-hop. Można wspomnieć o Kanale Audytywnym, ale przez dalsze poczynania L.U.C.-a wolelibyśmy tego nie robić. Za to o Roszji i Lu czy Sfondzie Sqnksa pogadamy zawsze. Przez ścianę, album duetu z 2008 roku, to wydawnictwo barwne pod względem produkcji i wciągające dzięki treści. Wstawki z filmów, kreatywny dobór sampli, przyjemne głosy - można długo wymieniać, ale warto po prostu posłuchać i zrozumieć, dlaczego to do dzisiaj jeden z największych diamentów wrocławskiego podziemia.
Wkład Qulturapu w polską scenę jest niedoceniany, a szkoda. Jednym z projektów spod skrzydeł wytwórni był Napszykłat, duet złożony z Roberta Piernikowskiego i Marka Karolczyka. NP łączyli hip-hop z elektroniką, operując kreatywnością i abstrakcją trochę na wzór amerykańskiego anticonu. Ale zespół nie był marnym odbiciem swoich inspiracji, a własnym tworem, o szczególnie inspirującej warstwie produkcyjnej. Niestety, Napszykłat nie podbili kraju, a Piernikowski odniósł dużo większy sukces z Synami. Warto wracać do muzyki duetu, choćby po to, żeby przekonać się, że udana kariera Piernika to nie przypadek.