Każda moja płyta oddziela mnie od poprzedniej – mówi Denzel Curry, człowiek, który konsekwencją zapracował sobie na miano najbardziej wszechstronnego MC w grze.
Czy w 2022 roku próba wciśnięcia korony na głowę dowolnego rapera ma jakikolwiek sens? Żyjemy w dobie atomizacji, w której dyskurs na temat tak rozległego i dużego gatunku jest dużo bardziej zniuansowany niż w dobie konfliktu Biggiego i 2Paca. Complex, publikując swoje coroczne zestawienie Best Rapper Alive, bierze pod uwagę popularność oraz wagę wydawnictw dostarczonych przez konkretnego MC. Absolutną dominację w kwestiach jakości oraz wpływu na debatę publiczną prezentował przez lata Kendrick Lamar – za sprawą miksu odważnych stylistycznie rozwiązań, nieskazitelnej techniki, konceptualnego podejścia do budowy narracji oraz czujnej publicystyki, która splatała wątki personalne z mocnymi diagnozami społecznymi. W połowie maja Oklama przerwał 5-letnie milczenie za sprawą Mr. Morale & The Big Steppers – albumu świetnie przyjętego przez prasę, ale mocno polaryzującego fanów. Lamar zrezygnował z próby objęcia słowami całego świata i skupił się na sobie samym. Można więc się zastanawiać czy Kenny celowo nie położył na ziemi korony dla najlepszego MC. Od 2017 roku nikt nie doskoczył blisko poprzeczki zawieszonej przez K.Dota – przynajmniej z pomocą jednego wydawnictwa. Ale jeśli rozszerzymy nieco kadr, na horyzoncie dojrzymy zawodnika, który rozważnie stawia swoje kroki i tworzy z nich dyskografię, która jest spójnym portretem i eklektyczną muzyczną przejażdżką. Tym człowiekiem jest Denzel Curry.
Urodzony w Carol City – mieście na Florydzie liczącym 60 tysięcy mieszkańców w swoich trackach wielokrotnie mianuje się królem mieściny położonej w okolicach Miami. Nie ma co się jednak oszukiwać, położony na południu USA cypel nigdy nie był silnym ośrodkiem z perspektywy rapowej kartografii. Dobrze wiemy, że od czasu Andre 3000 mówiącego, że The South has something to say w kwestii tego układu zmieniło się sporo, a kulturotwórcza siła dolnych stanów, zwłaszcza Georgii, stała się dużo bardziej dostrzegalna. Przewrót ten nie dotyczył jednak regionu, który jest mekką dla emerytów poszukujących spokoju oraz kopalnią dla emo zespołów śpiewających o pragnieniu ucieczki z miejsca, w którym nic się nie dzieje. Ochrzczony imieniem aktora, który stał się jedną z największych ikon czarnoskórej społeczności, artysta międzyklasowe konflikty hiphopowych bastionów oglądał od zawsze z dystansu. Dystansu, który ostatecznie pozwolił mu wykuć własne brzmienie, którego podstawą są różne wpływy.
Słuchając Nostalgic 64 czy 32 Zel można usłyszeć zdolnego MC, który pluje ogniem na zawołanie. Idealny materiał na Freshmana XXL. W 2016 roku Curry pojawi się w tym zestawieniu i nawinie w słynnym cypherze, który przedstawi dużej części świata także Lila Uziego, 21 Savage’a, Kodaka Blacka i Lila Yachty’ego. Na ich tle, Zel będzie się prezentował jako pełnokrwisty raper, który nie jest zainteresowany dripem i ad-libami. Udowadnia to Imperial, które jest popisem skillsów i budowania atmosfery, ale prezentuje także zaskakujące pokłady melodyjności, która stanowi kontrapunkt dla żelaznego flow Denzela.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak poziomie TA13OO – koncept albumu, który stanowi podróż od światła tlącego się w duszy muzyka, poprzez najróżniejsze odcienie szarości po antracytowy mrok, który karmi się przemocą i agresją. Tę dychotomię odzwierciedlają introspektywne teksty oraz muzyczne rozwiązania, które – przechodząc ścieżkami pomiędzy neo-soulem i rozjuszonym trap metalem – korespondują z monochromatycznym konceptem całości. To moment, w którym o Denzelu zaczęło się mówić w superlatywach. Klarowne zaczęło się jednak także stawać to, że nie stanie się on mainstreamową gwiazdą wielkiego formatu, a problemy z przyporządkowaniem go do konkretnej kategorii raperów sprawiają, że prasa muzyczna nie wie do końca co z nim zrobić, a potencjalni fani wybierają bardziej oczywistych idoli.
Wydane ledwie 10 miesięcy później ZUU jest z kolei zaskakująco bezpośrednie. W 12 utworach Curry, na tym etapie tęskniący za aurą rodzinnych okolic, z pomocą błyszczących się syntezatorowych brzmień wydestylował brzmieniowy ekstrakt z duszy ukochanego Miami. Ciężko było w tamtym roku znaleźć bardziej bujające numery niż RICKY czy 88 SHAKE. Unlocked, powstałe z kolei dzięki przyjaźni z Kennym Beatsem, to kolejna zmiana azymutu – tym razem w kierunku zmierzenia się z psychodelicznym kolażem dźwięków i narracji opatentowanym przez MF DOOM-a i Madliba na Madvillainy. Tu, dzięki wokalnym modyfikacjom, Denzel rozdziela swoją charyzmę pomiędzy tuzin różnych komiksowych wcieleń, a każde z nich jest równie przekonujące. To popis krwiożerczego i absurdalnego humoru, charyzmy i eksperymentatorskiej żyłki.
Wszechstronność i talent Zela poświadczają z kolei dwa zupełnie kontrastowe przykłady ekwilibrystyki artysty – jego cover Bulls on Parade Rage Against the Machine i Pig Feet zrealizowany z Kamasim Washingtonem i Terrace'em Martinem. Pierwszy zaskakuje wysokim poziomem energii i interpretacją, która pod wieloma względami dorównuje oryginałowi. Drugi z wymienionych numerów jest z kolei okrzykiem sprzeciwu wobec policyjnej przemocy wymierzonej w czarnoskórych Amerykanów – jazzowym wulkanem frustracji spowodowanej dekadami systemowej przemocy, która mimo wielu zmian społecznych w demografii USA nie zelżała.
Tu docieramy do najnowszego rozdziału demonstrującego artystyczny rozwój Denzela. Melt My Eyez See Your Future jest nazywany przez prasę muzyczną najdojrzalszym dokonaniem rapera. To jednak leniwy i mało kreatywny deskryptor, który wydaje się sporym uproszczeniem. Fakt, że Curry nie dostarcza tu żadnych typowych bangerów i skupia się na swoich czulszych, bardziej emocjonalnych instynktach, nie oznacza wcale, że jest to wydawnictwo poświadczające samoświadomość muzyka – ta powinna być dostrzegalna przez ostatnie pięć lat. Ale Zel faktycznie stosuje tutaj mniej bezpośrednie taktyki dotarcia do słuchacza, mimo że bardziej bezpośrednio prezentuje miękkie punkty swojej fizjonomii. Neosoulowe wycieczki nie stoją na drodze do prezentacji imponującego flow i dopracowanych punchy. Na poziomie produkcyjnym z kolei, zdecydowana większość zamieszczonych tu utworów, stanowi pokaz dbałości o detal i całościowe doświadczenie. Denzel jest z kolei na tyle wszechstronny, by nagrywać z gigantami nowoczesnego jazzu – Robertem Glasperem i Kariemem Rigginsem, oraz autotune’owym croonerem, który przez lata musiał walczyć z memiczną etykietką – T-Painem.
Kluczem w zrozumieniu Denzela jest zaakceptowanie czegoś, o czym w natłoku bodźców i w pędzie ku uproszczeniom, zapominamy – wielowarstwowości ludzkiej osobowości. Na przestrzeni tych wydawnictw, Curry prezentuje wszystkie odmęty swojej psychiki. Poszukuje światła oraz mroku, nie boi się skonfrontować ze stanami depresyjnymi, ale docenia też chwile lepszej dyspozycji. Niezależnie od tego czy aktywuje beast mode czy próbuje swoich sił w bardziej konwencjonalnej wokalistyce, Zel jest tytanem konsekwencji – artystą, który ma same mocne karty składające się na potężną talię, która ostatecznie stanowi jedno z najlepszych zbiorczych dokonań w muzyce jako takiej. Curry w zasadzie się nie myli – a to z tego względu, że z odpowiednim dystansem i skrupulatnością przygląda się samemu sobie i z tego czyni karb tej wielowarstwowej epopei. Rap dla wielu może być sztuką egoizmu. Nie powinno być więc zaskoczeniem, że obecnie najlepszy jest w niej twórca, który nie boi się otwarcie mówić o zmaganiach z jego ciężarem.
Na początku maja, sam zainteresowany w rozmowie z XXL sam zaadresował tezę powyższego tekstu: Nie obchodzi mnie, co myślą inni. Jestem najlepszym żyjącym raperem. Kategorycznie, kropka. Na horyzoncie jest okazja, by zweryfikować to stwierdzenie. Denzel zawita bowiem do Polski na dwa koncerty. 29 maja zagra w Warszawie na Letniej Scenie Progresji. Dwa dni później, 31 maja, podpali z kolei krakowskie Studio. Bilety na oba koncerty są jeszcze w sprzedaży. My na pewno wpadniemy zweryfikować formę jednego z najambitniejszych nawijaczy w grze.
Komentarze 0