Peja jak wino - Black Album to jeden z najlepszych albumów w historii Rycha (RECENZJA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
peja.png
Kadr z klipu Peja/Slums Attack - "Mad Libs Rap"

Black Album już tu jest i trzeba przyznać, że było warto czekać, bo to jedna z lepszych rapowych płyt tego roku w Polsce.

Pisaliśmy już wiele razy, że ze wszystkich weteranów polskiego rapu, w ścisłej czołówce lokujemy Peję. Poznański weteran nie zmienił się w karykaturę samego siebie, pod względem muzyki i rozumienia świata trzyma rękę na pulsie, a do tego wciąż rozwija się artystycznie. W 2020 zaliczył już kapitalne wydawnictwo, EP-kę 2050, na której razem z Magierą zaoferowali hip-hop wysokiej jakości i w różnorodnej oprawie. Raper zapowiadał, że to dopiero przedsmak pełnego albumu, na którym rozwinie skrzydła. Ciekawe, że jego najnowszy krążek wyszedł obok Włodiego - obaj mają 44 lata i obaj wykazują pionową trajektorię artystycznej jakości.

Na początek oczywistość, czyli Magiera. Bez przesady można stwierdzić, że legendarny producent przechodzi drugą młodość. Bity na Black Albumie są różnorodne, kapitalnie zaaranżowane, o dobrym brzmieniu i własnym klimacie. Nawet jeśli sięgają po elementy nowych stylistyk, to robią to na własnych warunkach. Magiera od zawsze był najlepszy w kreowaniu atmosfery i stał się mistrzem w delikatnym balansowaniu między oszczędnością wpisaną w rolę podkładów, a budowaniem angażującej, czasem nawet obfitej aranżacji. Jak w “Pomnikach”, gdzie trapowe trąby ciągną całość do przodu, ale interesujące dźwiękowe detale przełamują rutynę, czy zalatującym początkiem wieku, bounce’ującym „Mroku”, który mimo względnej ascezy wciąż przemyca intrygujące niuanse. „Mad Libs Rap” może śmiało stawać w szranki o miano najlepszego podkładu Magiery w karierze, głównie dzięki atakującym znienacka jazzującym wstawkom. Na Black Albumie jest też pełno udanych podkładów klasycznych, których komplementować nie trzeba - Magiera robi je już tak długo, że w tym rzemiośle doszedł do klasy mistrzowskiej. Już na 2050 EP było słychać, że Peja i producent doskonale się rozumieją i uzupełniają, Black Album tylko pogłębia tę symbiozę.

Zanim przejdziemy do samego Ryśka, słowo o featuringach. Fajnie, że Peja zaprosił Big Shuga i Smoothe da Hustlera, to dobre podkreślenie bliskiego, emocjonalnego związku, jaki łączy rapera z amerykańskim hip-hopem. Świetnie wypadł także Ero, czego niestety nie można powiedzieć ani o Lukasyno, ani o Oxonie. Obaj niewiele wnoszą i o ile Rysiek radzi sobie znakomicie bez gości, tak więcej polskich featuringów o wyższej jakości mogłoby wzbogacić tę płytę. Byłoby to także dobre przełamanie monotonii flow, jaka wkrada się tu i ówdzie. Żeby nie było, Black Album to ostateczny argument przeciwko tym, którzy śmieszkują, że Rychu ma jedno flow. Tutaj raper naprawdę kombinuje, próbując różnych temp i kadencji. Słychać inspiracje południem USA (adliby w Mad Libs Rap to prawdziwy majstersztyk; jak i sam tekst, oparty na kapitalnych i czasami zabawnych porównaniach), a nawet chłopakami z Griseldy - Rychu jest rapowym erudytą, ale zamiast kopiować, woli przekuwać inspiracje w ramach własnego stylu. Na Black Albumie nie brakuje cytowalnych, sprytnych fragmentów, choćby ten z Cash Flow: twój komentarz nie zatrzyma potoku płynącej kasy / twoje słowa bezrobociem, moje to zakład pracy. Czy zdrowe bragga z Wracam z dalekiej podróży: kiedyś też zostanę Skaldem / już mówią, że legenda, jeszcze kilka spraw ogarnę. Peja na Black Albumie to człowiek pewien swojego rzemiosła i swojego dziedzictwa. Ponad branżowymi rozgrywkami, ponad krwawą walką o uwagę słuchacza, ponad presją na viral i wykręcanie liczb. Potrafi rozliczyć się gorzko ze sobą, kiedy mówi, że jest za krótko trzeźwy, żeby dawać życiowe porady, ale nie rezygnuje z w pełni zasłużonych przechwałek o udanej karierze. Czasami zza rogu nerwowo zerka monotematyczność, ale mimo kilkunastu utworów, czas z Black Albumem płynie bardzo przyjemnie.

Był taki czas, że Ryśka traktowano jak chodzący dowcip o polskim rapie. Od kilku lat takie krzywdzące śmieszkowanie jest po prostu niewykonalne, bo od beefu z Tede, na którym przegrali tak naprawdę wszyscy, wiele się zmieniło. Peja na przestrzeni czasu wykonał tytaniczną pracę nad swoim rzemiosłem i w pełni realizuje swój muzyczny potencjał, ba, popycha go dalej, na coraz to nowe obszary. Black Album to jedno z najlepszych wydawnictw w jego karierze, ale i list miłosny zarówno do hip-hopu, jak i do faktu bycia raperem. Rysiek nie musi nic udowadniać i to musi być wyzwalające uczucie. Owoce tej wolności słychać donośnie na Black Albumie, który polecamy ze wszystkich sił.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.