Za nami dwa weekendy, w czasie których Blizzard udostępnił wersję beta swojego flagowego tytułu. Wrażenia? Na kwartał przed premierą Diablo IV można być spokojnym.
Nie zgadzam się z tymi, którzy narzekają, że to wciąż to samo. Mówią, że czwórka to de facto dwójka, ale w ładniejszej oprawie wizualnej. Tylko mroczniejszej niż cukierkowa, na którą wylewano pomyje przy okazji trzeciej części klasycznego hack’n’slasha. No nie do końca. Nadchodzące Diablo to nowa jakość, nawet jeśli nie dokonuje się tu żaden przewrót.
Słowiańskie złego początki
Może inaczej: ciężko oczekiwać od tej serii, żeby kompletnie rewolucjonizowała gamingowy przemysł. To nie utopijny projekt w rodzaju Star Citizena; ani nie kreatywna oaza Nintendo, którzy dzięki Breath of the Wild zamknęli temat progresu w RPG-ach na kilka dobrych lat. Niezależnie od tego miałem poczucie, że te kilka/kilkanaście godzin spędzonych w świecie Diablo nie były zmarnowanym czasem. Wręcz przeciwnie – bawiłem się przednio i już czuję smutek wynikający z przymusowej przerwy.
Po pierwsze zaskoczyło mnie uniwersum i krainy, w których tym razem została osadzona historia. W zasadzie od razu czuć wyraźnie słowiański, momentami wiedźminowy klimat. Szczególnie po przejściu prologu: kiedy dostajemy się do początkowych osad oraz głównego miasta pierwszego aktu, Kyovashadu, wszystko staje się jasne. Nie tylko wargi, upiory czy wielkie drzewce stanowią o wschodnioeuropejskim wajbie. Nazwiska NPC-ów, czy właśnie nazwy miast dobitnie podkreślają słowiańszczyznę bliską Polsce, Słowacji czy Ukrainie. Może to za daleki odlot, ale w kontekście wojny za naszą wschodnią granicą, postawienie na takie rozwiązanie budzi jednoznaczne skojarzenia. Wiecie, Rosja jako zagrażająca światu demonica i tak dalej.
Chociaż dopiero liznąłem tematu, bankowo trzeba pochwalić fabułę. Wydaje się być bardziej szczegółowa i rozbudowana niż poprzednio. Storyline jest bardziej złożony i przemyślany; dialogi może nie znajdują się na poziomie klasycznego RPG-a, ale oferują więcej niż skipowalne linijki większości tego typu gier. Na plus również cut scenki, a pierwszy cinematic to już robota najwyższych lotów; tu wszystko się zgadza.
Jeśli chodzi o gameplay: z grubsza same same but different. Walka jak zwykle na maksa satysfakcjonująca i to już od samego startu; nawet przy miernych statach i dosłownie kilku dostępnych umiejętnościach. Wybrałem czarodziejkę, która ma potencjał stać się jedną z mocniejszych dostępnych klas. Poza nią, Blizzard postawił na klasykę: barbarzyńca, druid, łotrzyk i nekromanta. Miło, że można sobie stworzyć własną postać i zcustomizować jej wygląd. Co prawda do możliwości Cyberpunka daleko, ale oferta i tak jest zadowalająca.
Poza tym, wjeżdża klasyczne lootowanie skrzyń i ciemnych zakamarków; bezlitosne naparzanie piekielnych kreatur i odhaczanie licznych questów. Przyznam, że skupiłem się na głównym wątku, ale poboczne zadania też nie odbiegały znacząco od tego, co oferuje nam uniwersum action-RPG. Jak już wspominałem, nie oczekuję skrajnej innowacji od tego rodzaju gier. Ma być niezobowiązujący, czysty fun i gwarantowana odklejka od rzeczywistości. I dokładnie to dostarczono w ramach wersji beta.
To są te detale
Nie da się nie zauważyć, że wizualnie Diablo IV zaliczyło ogromny progres. Poprzednia część serii miała premierę dekadę temu, co przy obecnym rozwoju grafiki – jak i gamingu ogólnie – jest przepaścią. Najnowsza odsłona wygląda naprawdę przepięknie. Zaczynając od samych renderów postaci przez projektowanie lokalizacji po doskonale prezentujące się światło. Twórcy postawili na sporo szczegółów; solidnie wypadają efekty czarów czy... ślady pozostawione na śniegu. Wiadomo, że daleko do poziomu Horizon: Forbidden West, God of War: Ragnarok czy Ghost of Tsushima, ale trzeba pamiętać, że to zupełnie inny rodzaj gry. Docelowo nie inwestuje się w hack’n’slasha dla wyprzedzającej czasy oprawy wizualnej.
Co dalej?
Do premiery Diablo IV zostało jeszcze trochę czasu: gra pojawi się w sklepach 6 czerwca. Deweloperzy mają jeszcze chwilę na dociśnięcie tematu. Wyciągnięte wnioski po kilkudniowej becie; ostatnie szlify i lecimy. Bankowo nie będzie to start idealny, a malkontenci szukający dziury w całym będą krzyczeć najgłośniej. Z perspektywy casualowego gracza/-czki nadchodząca premiera będzie jedną z ważniejszych w 2023 roku. Wraca nie tylko żądna zemsty Lilith, ale też jedna z najbardziej ikonicznych gamingowych serii ever. Czwarte Diablo będzie świętem, a kwestią czasu będzie załatanie wszystkich bugów. Na Cyberpunka też narzekano, a koniec końców wyszło, że to zwyczajnie znakomita gra. Powiedzenie czekam jak zły jeszcze nigdy nie było bardziej aktualne, amen.
Komentarze 0