Pocztówka z Sewilli. Dlaczego tu w ogóle nie czuć klimatu Euro

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
UEFA Euro 2020 - Seville
Fot. Gari Garaialde - UEFA/UEFA via Getty Images

W mieście fanatycznie zakochanym w futbolu trudno zakochać się w mistrzostwach Europy. Turniej-wydmuszka nikogo nie porusza, na ulicach nie wypatrzysz śladu jakiegokolwiek Euro, a bilety w oficjalnej sprzedaży dostałbyś jeszcze w dniu meczu, mimo że na stadion La Cartuja wejdzie tylko 16 tysięcy kibiców. Sewilla nie jest tym samym miastem, co przed pandemią. Zwyczaje pozostały, ale jakby strach zajrzał głębiej w oczy. Najbardziej roztańczony region Hiszpanii, wieczne lekkoduchy i miłośnicy życia, przestrzegają restrykcji jak nikt inny. Pandemia zabrała im coś więcej, niż prawie dwa lata życia. Zabrała cząstkę serca Andaluzji.

Korespondencja z Sewilli

Gdyby tworzyć listę najbardziej klimatycznych, barwnych miejsc Starego Kontynentu, Sewilla miałaby tam obowiązkowe miejsce w czołówce rankingu. Tym miastem się oddycha. Uliczne życie porywa, a ludzka otwartość zostaje z tobą na długo. Andaluzyjczyk nie zadzwoni do ciebie następnego dnia ani nie wprowadzi do bliskiego grona znajomych, ale nie pozwoli, abyś stał samotnie przy barze i zaprosi do swojej grupy. Są mistrzami pierwszego kontaktu i pozornej otwartości. Przytulają cię przy pierwszym spotkaniu i sprawiają, że czujesz się jak tutejszy. Taka jest Sewilla po dziś dzień, ale nie jest taka sama jak dawniej.

Obraz zapamiętany sprzed kilku lat i kilku intensywnych wyjazdów do serca Andaluzji był inny. Zawsze powtarzam, że Sewilla jest jak pierwsza miłość: szalona, intensywna, prawdziwa, nieco naiwna i dziecięca, ale zostająca w pamięci. Poszukujesz życia z możliwościami, stabilniejszej, dojrzałej relacji, zamieszkaj w Walencji, Barcelonie albo Madrycie. Sewilla jest wieczną przygodą. Nie do życia na dłużej, jeśli myślisz kategoriami dobrej pracy i masy możliwości. Ale jej cząstka na pewno w tobie zostanie.

Przyjazd tu jednak był dość przygnębiający, tym bardziej znając już polską perspektywę. Maseczki na zewnątrz skrywające twarz i totalne przestrzeganie restrykcji. Nie ma mowy o jakimś zdjęciu maski z nosa. Nawet idąc pustą uliczką, nikt jej nie zdejmuje. A przecież mówimy o mieście, gdzie zwykle walczysz w dniu z 40-stopniowymi upałami, tylko tydzień przyjazdu Polaków był jakimś darem od niebios, kiedy nawet popadało. Mieszkańcy wychodzili na balkony, co najmniej jakby śnieg spadł w maju, ale to u nich podobna skala zaskoczenia, bo o tej porze deszcz jest rzadkością.

Najbardziej rozhulany region Hiszpanii pokazuje, czym jest jest trzymanie się przepisów. Pani na pasach prosi przyjezdnego o założenie maseczki, ludzie reagują, zdjąć możesz dopiero przy stoliku w knajpie, ale nawet jeśli poruszasz się między nimi, ludzie zakładają je ponownie. Szok kulturowy, znając beztroskiego podejście Andaluzji. A jednak.

Pandemia tąpnęła tutaj mocno. Oni dopiero wracają do starego życia, ale nadal ze strachem. Nie na całego. Wszystkie knajpy zamykają się o północy, a do tego nikt nie jest przyzwyczajony. Ale to i tak lepsze, niż chowanie się po domach, czego callejeros od urodzenia nie mogli znieść. Sewilla to ludzie ulicy, tu musi się toczyć życie. Nagle w domach zamknięto ludzi, którzy od kilku dekad śniadania i kolacje jadali na mieście w ulubionym barze. „Wy młodzi jeszcze jakoś dacie radę, ale mi zabrano dwa lata życia. To nie wróci, tego się nie odzyska” – mówi 60-letni Juan.

Sewilla jest inna, bo jakby niepewna i lekko stłamszona. Nadal na ulicach zobaczysz masę ludzi wieczorami, życie rzecz jasna wróciło do normy, ludzie szczepią się w świetnym tempie, jednak pozostał w nich jakichś strach. Dla najbiedniejszego regionu kraju to był też potężny cios ekonomiczny. Tu zawsze bezrobocie było najczęściej odmienianym tematem, a wyobraźcie sobie, co się stało w trakcie pandemii. Wiele ludzkich żyć runęło. „To w nas siedzi, to boli, nie wiem, czy będzie jak dawniej, ale ten trudny czas nie pójdzie w zapomnienie” – tłumaczy mój gospodarz.

Jeśli największych entuzjastów życia dało się tak poskromić, to mówimy o bardzo poważnej skali wydarzenia. Euro nie stało się żadnym powiewem radości, dopiero tu przekonałem się, jak bardzo jest to impreza telewizyjna. Lokalnie absolutnie nikt nią nie żyje. To kilkanaście różnych turniejów, ale chociażby na ulicach Sewilli nie zobaczymy śladu po mistrzostwach Europy. Jeśli dzieje się tu coś pozytywnego, to mimo Euro, a nie dzięki niemu. A przecież mowa o mieście oddychającym futbolem, gdzie każdy musi się zadeklarować za Sevillą lub Betisem. Nie ma innej opcji, nie oglądasz, ale jesteś za kimś. Dlatego andaluzyjscy politycy nigdy nie odpowiadają na pytanie, komu kibicują – zwyczajnie straciliby połowę dotychczasowych głosów.

Po Euro nie ma śladu. Reakcje w rozmowach to „ach, rzeczywiście grają”. Może gdyby to odbywało się na obiektach Betisu lub Sevilli, zainteresowanie byłoby większe. Zapomniany stadion olimpijski w nikim nie wzbudza emocji. Zresztą prowizorka na nim doskonale oddaje klimat turnieju. Wjazd na trybunę prasową trzęsącą się windą towarową lub jeszcze głośniejszymi schodami, fatalna murawa, organizacja, w której nikt nic nie wie i tylko dzwoni oraz przeprasza. Jak masz się ekscytować, to w telewizji. Kilkanaście tysięcy biletów nie mogło się wyprzedać w komplecie na mecz reprezentacji Hiszpanii na mistrzostwach Europy. Szok. Ale ceny nie sprzyjają biednemu regionowi, a i trudno poczuć tak rozwarstwiony turniej.

Gdyby organizatorem był jeden-dwa kraje, byłoby zupełnie inaczej. A tak to trudno zbudować jakieś poczucie tożsamości. Kibice przyjeżdżają i wyjeżdżają, normalnie byliby tu przez trzy tygodnie, teraz robią testy PCR, badają bezpieczne przesiadki w Europie i wpadają na błyskawiczne 2-3 dni. Zameldować się, zagrać, zobaczyć, przeżyć. Ten turniej nie daje spokoju, kiedy na każdym kroku rozważasz, że zaraz mogą wsadzić cię na kwarantannę albo gdzieś popełniłeś błąd organizacyjny.

Ale o czym tu opowiadać, skoro wszystko jest za pleksą. Na przedmeczowej konferencji prasowej Hiszpanów, rzecz jasna online, rzecznik powiedział: „Mamy problemy techniczne, nic nie słychać, jak przy następnym pytaniu się nie poprawi, to kończymy”, a to był dopiero sam początek. Nie szkodzi, że w tym samym czasie organizowali swoje spotkania w centrum treningowym, dziennikarze mieli normalną styczność z piłkarzami, oficjalnie musi być online. Zabiera to całkowicie smak i bliskość tych mistrzostw. Na każdym kroku utrudnienie. Tak jak przy odbiorze akredytacji, w dokumencie jest drugie imię, we wniosku go brakuje, więc procedura odbioru przedłuża się o trzy godziny. Aktualizacja musi iść przez Szwajcarię.

Trudne to mistrzostwa i wybitnie telewizyjne. Skoro nawet Sewilla, dość przygnębiona i wstająca z kolan, nie pomogła uratować tego klimatu, to nie można spodziewać się cudów. Na miejscu ktoś, gdzieś słyszał o jakimś meczu, ale nawet nie przyszło mu do głowy, by się na niego wybrać. To raczej zabawa dla przyjezdnych. Dlatego Hiszpanie mocno walczyli o łatwiejsze warunki przyjazdu dla Polaków, bo chcieli wnieść trochę życia do miasta-organizatora Euro. Z ich inicjatywy testy na wjeździe zmieniono z „obowiązkowych” na „rekomendowane”. Ukłon w kierunku naszych kibiców wykonany, pytanie, czy boisko zostawi stąd jakiekolwiek pozytywne wspomnienia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.