Nintendo i The Pokémon Company próbują nas nauczyć nowych sztuczek. Czy odwrót w stronę mechanik znanych z Legend of Zelda: Breath of the Wild oraz serii Monster Hunter to początek nowego kierunku rozwoju franczyzy?
Życie dorosłego Pokémaniaka do lekkich nie należy. Premiera Pokémon Sword & Shield pod koniec 2019 roku udowodniła, że zmiany są konieczne. Z wejściem core’u hitowej serii (najlepiej zarabiającej medialnej franczyzy na całym świecie) na Nintendo Switch wiązały się duże nadzieje. Ale większość pozostała niespełniona. Głównym problemem 8 generacji było bowiem kurczowe trzymanie się silnika, który został opatentowany 6 lat wcześniej przy okazji gier wydanych na Nintendo 3DS. Niskiej jakości tekstury oraz godne pożałowania animacje postaci pokazywały lenistwo i pychę The Pokémon Company. Zeszłoroczne remake’i Brilliant Diamond & Shining Pearl także zostały odebrane letnio. Przede wszystkim przez szatę graficzną, która w większości próbowała naśladować stylistykę chibi, która 15 lat temu była wymaganiem rzucanym przez handheldową aparaturę, a nie świadomym wyborem stylistycznym.
Celebrację ćwierćwiecza serii uświetniła m.in. zapowiedź właśnie Pokémon Legends: Arceus, które bardzo długo jawiło się projekt mocno enigmatyczny. Ale jak to tak? Łapanie poksów w stylistyce zainspirowanej Breath of the Wild? A i owszem, to mniej więcej przepis na odświeżenie serii, który w dużej mierze się udaje.
Długo nie było wiadomo czy wydany tydzień temu tytuł traktować jako część głównej serii czy spin-off pokroju Mystery Dungeon czy Rangers. Najlepiej podejść do Legends: Arceus jako do prequela, który z historii powstawania dobrze znanych nam mechanik czyni samą mechanikę gry. Przeniesieni w wyniku interwencji nieznanej siły (choć tytuł mocno podpowiada jej źródło) do regionu Hisui znajdujemy się w świecie mocno opartym o stylistykę feudalnej Japonii wzbogaconą o wybrane rozwiązania techniczne (czy to już poképunk?). Nasz awatar, siłą wyciągnięty ze swojego domu, szybko godzi się z losem i postanawia podjąć wyzwanie przetrwania w tym nowym, egzotycznym świecie. Pod skrzydłem Profesora Laventona zostajemy zrekrutowani do Galaxy Team – organizacji, której struktury wydają się nieco autorytarne i która strzeże porządku oddelegowując do ważnych zadań nastolatków. Jeśli nazwa tej jednostki brzmi znajomo, to oczywiście nie jest to przypadek. To pierwsze z wielu nawiązań do regionu Sinnoh i 4 generacji gier, która dumnie pręży się w świetle reflektorów od czasów wydania wspomnianych już Brilliant Diamond i Shining Pearl. Wśród sporej galerii postaci znajdziemy też takie, które w oczywisty sposób wykazują związki z dobrze znanymi twarzami z tamtych właśnie tytułów (i fabularnie są po prostu ich przodkami).
Miło też zobaczyć, że po 25 latach cała seria robi więcej, by rozjaśnić mitologię, którą sama budowała jedynie na potrzeby konkretnych odsłon, a nie całej franczyzy. Przez półtorej dekady nie zrobiono wiele, by lepiej zarysować sylwetkę Arceusa – Pokémona, którego pod wieloma względami można uznać za boga, stwórcę oraz najsilniejszą jednostkę w tym całym uniwersum.
Czy to oznacza, że mamy do czynienia z nad wyraz poważną historią? Nie do końca. Fabularnie nadal mnóstwo tu lekkości i niedorzeczności dobrze znanej ze wszystkich mainline’owych edycji tytułu.
Charakterystyka większości postaci także nie jest zbyt pogłębiona, a zaangażować się w ich los można głównie ze względu na pokrewieństwo i podobieństwo do znanych już bohaterów i bohaterek. Bolesność niektórych uproszczeń jest też spotęgowana przez czerstwe animacje postaci, które niestety nie różnią się wiele od tych ze Sword & Shield.
Ale to nie oznacza, że nie ma tu świeżości. Ta wynika przede wszystkim z rozwiązań gameplayowych. Na podstawowym poziomie mamy do czynienia ze znajomymi podstawami. Możemy mieć przy sobie do sześciu stworków, łapać nowe, ewoluować już zdobyte i walczyć z przygodnie napotkanymi specymenami. Walki z innymi trenerami są jednak rzadkością. I to dobra wiadomość. Zdobywanie odznak przez pokonywanie liderów i ostateczne starcie z szefem wrogiej organizacji oraz podbój Elite 4 to elementy, których tutaj nie uświadczymy. Wszystko przez to, że w Hisui koncept łapania Pokémonów oraz ich trenowania to totalna świeżynka. My z kolei dostajemy zadanie złapania jak największej ich ilości w świeżo wynalezione Pokéballe. Cały progres oraz większość RPG-owych mechanik związana jest właśnie z polowaniem na określony stworki oraz różne ich odmiany (różniące się np. wielkością), obserwowania ich określonych zachowań i pokonywanie ich w walce. To z kolei sprawia, że pierwszy raz od dawna kompletowanie Pokédexu (a tworzymy pierwszy taki almanach w historii) jest faktycznie wspierane przez fabułę i mechanikę gry i nie stanowi ambicjonalnej, opcjonalnej przygody.
W nawiązaniu do open worldowych RPG-ów możemy też podjąć szereg misji. Wiele z nich to jednak basicowe fetchquesty, które pojawiały się już w serii, ale nigdy w takiej ilości. Najważniejsze, konieczne dla progresu fabularnego, misje są bardziej wymagające i często wieńczone przez, także nawiązujące do serii Legend of Zelda, walki z bossami. Pierwszy raz w tej serii znajdujemy się w świecie, w którym faktycznie musimy uważać na własny tyłek oraz jako protagonista posługiwać się prostym combat systemem. Jeśli chodzi o same starcia naszych podopiecznych, tu także mamy nowości. Dwa nowe typy ruchów, agility i power, dodają nowej taktycznej warstwy do dobrze znanych schematów. Sama gra dość odważnie dobiera nam też adwersarzy, czasem na własne życzenie rzucając nas na pastwę przeciwnika, który jest w stanie zmieść nas z planszy w mgnieniu oka.
Dawno nie przegraliście grając w Pokémony? Przy okazji Legends: Arceus niemal na pewno się to zmieni. Gra bywa wymagająca, ale dzięki temu wzmaga poczucie przygody, które już dawno uleciało z serii.
No dobra, czy są też minusy? Owszem, wspomniane na samym początku artykułu bolączki dotyczące budowy świata znów powracają. Graficznie część tekstur naprawdę wygląda na nieskończone. Składają się one z kolei na świat, który ostatecznie jest dość goły, a poszczególne lokalizacje pozbawione są w dużej mierze charakterystycznych punktów, co z kolei prowadzi do możliwości zgubienia się w niezbyt przejrzyście zaprojektowanych przestrzeniach. Owszem, możliwość podziwiania z ukrycia poszczególnych Pokémonów bywa ekscytująca, a walki odbywające się bezpośrednio na samej mapie to długo wyczekiwana nowość, która winna była być oczywistością od dawna. Bez ciekawych postaci i fajnych punktów orientacyjnych krajobraz Hisui mocno traci.
Czy to oznacza, że Nintendo i The Pokémon Company badają grunt pod względem mechanik, ale w obawie przed finansową wtopą nie chciały inwestować aż tak dużo w warstwę produkcyjną? Możliwe. 6,5 sprzedanych egzemplarzy gry w pierwszym tygodniu to jednak fenomenalny wynik, który już umieszcza Legends: Arceus w topowej dwudziestce bestsellerów Switcha. Dla wspomnianych firm będzie to też sygnał, by być może zacząć trochę więcej eksperymentować i nie przegapić już absolutnie ostatniej okazji, by nie stracić dużej bazy swojego elektoratu, który śledzi całą serię od kilkunastu lat albo nawet od samego początku jej istnienia. Pokémon Legends: Arceus opowiada o początku wielu rzeczy i faktycznie może stać się początkiem nowej ery dla tytułu, który musi poszukiwać swojej tożsamości, by nadal mieć szansę na bycie liderem gamingowego rynku.
Komentarze 0