Przyzwyczajaliśmy się do tego, że jedzenia jest dużo i jest względnie tanie. Tymczasem to diabelski zakład, wpychający nas coraz mocniej w objęcia nadwyżek produkcji i marnowania ton jedzenia. W tle czai się katastrofa klimatyczna, która coraz mocniej wpływa na rolnictwo i podbija nie tylko ceny, ale również społeczne napięcia.
Trzeba zacząć od tego, że rolnictwo jest sektorem najbardziej narażonym na skutki zmiany klimatu – mówi profesor Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, ekspert Koalicji Klimatycznej. Większość czynników produkcji rolniczej jest modyfikowana przez globalne ocieplenie. Zmiana rozkładu opadów powoduje, że są częstsze susze, ale z drugiej strony, jeżeli mamy bardzo mokre lato to mogą wystąpić błyskawiczne powodzie czy ulewne deszcze – również niebezpieczne dla produkcji rolnej. Fale upałów to z kolei zagrożenie dla produkcji zwierzęcej, bowiem zwierzęta, podobnie jak ludzie, cierpią z powodu stresu ciepła. Ale rolnictwo także przyczynia się do zmiany klimatu, bo jest źródłem ogromnej emisji gazów cieplarnianych. Dlatego działalność rolnicza będzie podlegała naciskom, żeby uczestniczyć w ograniczaniu tej emisji. Sektor rolniczy zdaje sobie sprawę z tych wyzwań. Koalicja Klimatyczna przeprowadziła badania wśród sandomierskich sadowników i tam jest świadomość tych zagrożeń, a wiele producentów już ponosi straty, przez co wielu z nich odchodzi od produkcji.
Profesor Karaczun jako najbardziej prawdopodobne ofiary skutków katastrofy klimatycznej typuje symbole rodzimego rolnictwa i sadownictwa – ziemniaki i jabłka. Ziemniaki to najbardziej zagrożone uprawy. To rośliny zimnolubne, wymagające pod względem ilości wody w określonym czasie. Jeśli nie powstrzymamy zmian klimatu to ich plony mogą zmniejszyć się w Polsce w perspektywie kilkunastu lat nawet o 50-70%. Co przełoży się nie tylko na naszą dietę, ale i przetwórstwo. Będziemy mieli też problem z produkcją jabłek – przy obecnych kosztach energii, ich przetrzymywanie w chłodniach staje się nieopłacalne. Uprawy sadownicze są zagrożone przez przymrozki, bowiem wcześniejsze rozpoczęcie okresu wegetacyjnego sprawia, że są bardziej narażone na stres zimna. Dlatego niewykluczone, że Polska przestanie być jabłeczną potęgą.
Sygnały potencjalnych kryzysów żywnościowych już do nas docierają, ale niestety, często trafiają na mur obojętności. Profesor Karaczun: w Polsce panuje przekonanie, że jesteśmy bezpieczni żywnościowo, bo jesteśmy jej eksporterami, a nie importerami, więc brakuje świadomości. Są jakieś rezerwy produktów rolnych, ale nie z myślą o skutkach katastrofy klimatycznej. Powinniśmy o tym myśleć, chociażby patrząc na to, co się dzieje z nawozami, których brakuje. Nawet ten kryzys wywołany wojną nie przekonał urzędników do tego, że trzeba coś z tym robić. Nadziei można upatrywać w Unii Europejskiej, która ogłosiła agendę Food 2030, mającą na celu poprawę żywnościowego bezpieczeństwa kontynentu i ograniczenie szkodliwych aspektów obecnego modelu produkcji i konsumpcji żywności.
Komisja Unii Europejskiej widzi potrzebę zmian. Rolnictwo jest sektorem, który nie jest włączony do Europejskiego Systemu Handlu Emisjami Gazów Cieplarnianych, ale jest zobowiązane je redukować, zgodnie z planami osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Świadomość tych zmian w Polsce jest dużo mniejsza – część polskich polityków neguje europejską politykę klimatyczną, czy nawet wprost istnienie kryzysu klimatycznego. Nie ma świadomości, że w rolnictwie trzeba odejść od dopłat bezpośrednich do posiadanej powierzchni użytków rolnych, na rzecz dopłat za wspomaganie usług ekosystemowych, brakuje też szerokiego wsparcia dla działań na rzecz redukcji emisji podtlenku azotu z produkcji roślinnej i metanu z produkcji zwierzęcej. Z konieczności zmian zdają sobie sprawę niektórzy urzędnicy Ministerstwa Rolnictwa, ale już nie politycy odpowiedzialni za ten sektor. Przykładem może być mianowanie Janusza Kowalskiego, osoby negującej istnienie kryzysu klimatycznego, na stanowisko wiceministra rolnictwa. Ten polityk z pewnością nie będzie wspierał działań na rzecz ochrony klimatu – mówi profesor.
A przecież rolnictwo może wspierać te działania. Obszarem z dużym potencjałem skuteczności jest np. rolnictwo węglowe, zwane nawet uprawą węgla. Polega ono na pochłanianiu CO2 z atmosfery i przekształcaniu go w materiał roślinny i materię organiczną gleby. Dzięki procesowi sekwestracji węgla w glebie, dwutlenek węgla może być przechowywany przez dziesięciolecia – z korzyścią dla nas i klimatu.
Dużym problemem jest to, że marnujemy jedzenie. Kupujemy nieadekwatnie do potrzeb, czym generujemy coraz większą presję na sektor rolniczy. Profesor Karaczun: jeżeli bierzemy pod uwagę to, że marnujemy, w skali świata, około ⅓ żywności (9 milionów rocznie ton w Polsce, w całej Unii Europejskiej 170 milionów ton rocznie), to pokazuje, jaka jest skala możliwej rezerwy. Gdybyśmy ograniczyli marnotrawstwo, to nie potrzebowalibyśmy takich obszarów ziemi pod uprawy; nie niszczylibyśmy bioróżnorodności. Kolejnym sposobem jest zmiana diety: prawdopodobnie będzie trzeba zmniejszyć wielkość hodowli zwierzęcej, bo ta odpowiada za 50% produkcji gazów cieplarnianych, głównie metanu. Coś, co dostarcza nam 20% potrzebnych kalorii, zużywa 70% energii wykorzystywanej w produkcji rolnej. Nic dziwnego, że jedną z podstawowych recept na ograniczenie destrukcyjnego wpływu rolnictwa na klimat jest dieta wegańska lub wegetariańska.
Jak wskazuje profesor Karaczun, nie każdy może sobie na to pozwolić, ale ograniczenie mięsa w diecie jest dobrym pomysłem. Powinniśmy je traktować jako dodatek, a nie podstawę posiłków. Panuje mylne przekonanie, że potrawa bez mięsa to nie posiłek. Ograniczanie jego spożycia na pewno zmniejszyłoby ilość energii zużywanej w procesie produkcji. Ponadto podejmując decyzję o tym, co kupujemy, warto myśleć o tym w kontekście etycznym. Warto wybierać wyroby z certyfikatem ekologicznym: jeśli kupujemy jajka, to z wolnego wybiegu, jeśli mięso, to nie z hodowli przemysłowej, a z uboju pastwiskowego. Dokonując świadomych wyborów konsumenckich, możemy zmniejszyć presję na środowisko. To właśnie jeden z większych czynników kształtujących nasze wybory konsumenckie – współczesny model zakupów spożywczych. Marnowanie jedzenia na dużą skalę zaczęło się, kiedy weszły wielkie sieci handlowe i żywności zrobiło się bardzo dużo. Promocje w rodzaju kup dwa produkty, trzeci dostaniesz za połowę ceny, sprzedawanie żywności w dużych opakowaniach (szczególnie mięsa i owoców), a nie na wagę. W krajach rozwiniętych największe marnotrawstwo zachodzi na poziomie gospodarstw domowych. Mamy zatem do czynienia z zaklętym kręgiem: żywności produkuje się dużo, bo przyzwyczailiśmy się do jej dostępności, a że jest jej pod dostatkiem, to kupujemy więcej niż potrzebujemy, przez co rolnictwo musi działać na zwiększonych obrotach. Oczywiście, bez systemowych zmian nasze indywidualne decyzje mają mniejsze znaczenie, ale to nie zwalnia nas od świadomych zakupów. Decyzje polityczne są potrzebne, ale nie jest tak, że my nie mamy żadnej odpowiedzialności. Jeżeli nie będziemy podejmować działań na poziomie indywidualnym, to nie będzie presji na poziomie systemowym – kwituje profesor Karaczun.
Czy przyszłość musi stać pod znakiem głodu i konfliktów nim wywołanych? Niekoniecznie. Obecny model eksploatuje planetę ponad miarę, generuje nierówności i marnujące się nadwyżki. Tymczasem na podorędziu mamy coraz więcej strategii i technologii, które mogą temu zaradzić. Wszystko w rękach ospałej klasy politycznej i naszych, bo mamy w nich chociaż trochę siły do wywierania presji. A bez niej najczarniejsze scenariusze staną się rzeczywistością.
Komentarze 0