Ryan Gosling dla Kena może okazać się tym, kim był Heath Ledger dla Jokera

Zobacz również:Prosimy 10 biletów na „Barbie”! Skąd tyle memów na temat filmu, który wyjdzie za rok?
ryan gosling ken.jpg
fot. archiwum dystrybutora

To zemsta tak doskonała jak jego sztuczna opalenizna. Ryan Gosling, najbardziej uprzedmiatawiany ze współczesnych aktorów, zagrał lalkę bez znaczenia.

Jeśli atrakcyjny, biały, heteroseksualny, zamożny mężczyzna nic nie może, to znaczy, że masz do czynienia z naprawdę ekscentryczną literacką fikcją. Tylko w świecie Barbie facet prawie nic nie znaczy. Pierwsza lalka trafiła do sprzedaży późną zimą 1959 roku. Wymyśliła ją Ruth Handler, która wspólnie z mężem zarządzała produkującą zabawki kalifornijską firmą Mattel. Barbie była inspirowana popularną w tamtym czasie niemiecką lalką wymyśloną jako dowcipny prezent dla dorosłych mężczyzn, którą Handler wypatrzyła na rodzinnych wakacjach w Europie. Wpadła na pomysł, by stworzyć podobną zabawkę – lalkę o ciele dorosłej kobiety, idealnych proporcjach i nieskazitelnej urodzie – tyle że dla dzieci. Nie było jednej Barbie, na tym właśnie polegał biznesowy geniusz Ruth Handler. W różnorodności stylizacji i akcesoriów miała się manifestować różnorodność pasji i profesji. W zależności od ubrania Barbie mogła być odnoszącą sukcesy przedsiębiorczynią, gwiazdą telewizji albo prezydentką Stanów Zjednoczonych.

barbie.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Wyglądała jak Miss Świata, miała i mogła wszystko. Choć przez całe dekady wyrzucano twórcom lalki, że Barbie schlebia tendencyjnym apetytom mężczyzn hetero i wzmacnia fałszywe przekonania o tym, jak powinna wyglądać kobieta, intencje Ruth Handler, gdy wymyślała pierwszą Barbie, były inne. Lalka miała rozbudzać ambicje dziewczynek, pokazywać całe spektrum nieograniczonych możliwości i wielość dostępnych pomysłów na życie. Kobieta prezydentka to był w tamtym czasie bardzo przełomowy koncept. Od samego początku Barbie miała być niezależna, sprawcza i samodzielna. Nie potrzebowała faceta. Ale już ten pomysł w tamtym czasie był akurat zbyt przełomowy. Mamy początek lat 60., rewolucja seksualna jest blisko, ale jeszcze się nie wydarzyła, więc wartość kobiety określa mężczyzna stojący obok. Firma Mattel poddała się presji konsumentów zszokowanych, że jak to, taka ładna, a nie ma chłopaka, i tak powstał Ken, męski towarzysz najsłynniejszej lalki. Atletyczny, przystojny, ale – dosłownie – wykastrowany do roli kolejnego akcesorium, jak torebka, różowy samochód czy zestaw mebli ogrodowych. Potraktowany instrumentalnie Ken nie ma własnego domu, nie ma penisa i nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Czy Ryan Gosling, który gra Kena w filmie Barbie Grety Gerwig, sprawi, że lalka zyska wagę i tożsamość?

#MyKen

Nie takie cuda widziało się w kinie. Gosling dla Kena może okazać się tym, kim był Heath Ledger dla Jokera. Ledger w Mrocznym Rycerzu dodał warstw i głębi nieznośnie tendencyjnej postaci psychopatycznego błazna, a Gosling ma spore szanse tchnąć życie w kawałek plastiku. Piszę ma szanse, bo nie wiadomo, jaki będzie jego Ken. Nie tylko dlatego, że do premiery Barbie wciąż zostało trochę czasu. Przede wszystkim dlatego, że twórcom udało się zachować w tajemnicy szczegóły scenariusza, a obsada rozsyłana po mediach, by promować produkcję, trzymała się zapisów ze swoich kontraktów i nie ujawniała więcej, niż pozwoliła reżyserka. Wiadomo, że Greta Gerwig obsadziła Goslinga w tej roli z szacunku dla jego talentu komediowego. Nawet gdy scena jest niedorzeczna, nie patrzy na swoją postać z góry, nie ocenia jej – tłumaczyła na łamach GQ. Nie stara się dać ci do zrozumienia, że on Ryan Gosling wie, że to, co właśnie się dzieje, jest durne. Przyjmuje wszystkie upokorzenia swojego bohatera jak własne.

Wiadomo też, że nie wszystkim spodobała się decyzja, by w roli chłopaka Barbie obsadzić właśnie jego. Bo 42-letni aktor jest rzekomo za stary, by grać Kena. Niesmak przyjął formę hashtagu #NotMyKen, ale więcej entuzjazmu wzbudziła kontra Goslinga, który szydził z oburzonych, że nagle zainteresował ich los lalki, choć przez ponad pół wieku Kenem nie przejmował się nikt. Wszyscy mieli luz, że gość nie robił nic sensownego. Ale nagle krzyczą: O nie, przez cały ten czas zależało nam na Kenie. Nieprawda. Nigdy wam nie zależało. Gdyby wam zależało, wiedzielibyście, że nikomu na nim nie zależało. Właśnie dlatego należy opowiedzieć jego historię – ironizował w wywiadzie dla GQ i w paru innych miejscach. W tej samej rozmowie rzucił jeszcze, że: jeśli ludzie nie chcą bawić się moim Kenem, mają paru innych do wyboru. Bo wiadomo również, że w filmie Grety Gerwig pojawi się kilka różnych Barbie (główną gra Margot Robbie, ale będzie też Barbie w odsłonie Issy Rae i znanej z serialu Sex Education Emmy Mackey) i kilku Kenów (jednego gra John Cena). Gosling dostał Kena numer 1, to on idzie na wrotki z pierwszoplanową Barbie i stara się zrozumieć rozterki egzystencjalnego kryzysu, przez który przechodzi lalka rozczarowana powierzchownością swojego świata. I fakt, że to właśnie Gosling gra Kena numer 1, nie jest bez znaczenia. To wspaniały komentarz do kariery aktora, w którym wielokrotnie widziano przede wszystkim ładną buźkę pożądanego amanta. Nikt inny nie mógł zagrać typa wymyślonego tylko po to, by dobrze wyglądać i trzymać Barbie torebkę. Absolutnie #MyKen.

Ryan Gosling nie chce być ciachem miesiąca

Mężczyźni zdecydowanie rzadziej niż kobiety padają ofiarą tego stereotypowego założenia, że jeśli ładny, to głupi, ale to nie znaczy, że nie odbiera się im podmiotowości, seksualizując ich ciała. Co więcej, wciąż – mimo rosnącej świadomości – panuje większe społeczne przyzwolenie dla przedmiotowego traktowania facetów. Przykład pierwszy z brzegu – chwilę trwało, zanim ktoś zwrócił uwagę, że robienie gorącego tatuśka z Pedro Pascala nie jest OK. Różne są argumenty za tym, że niby można. Że tak wygląda dziejowa sprawiedliwość za lata bezkarnego seksualizowania kobiet. Że szkodliwość patrzenia na mężczyzn w sposób uprzedmiatawiający jest zdecydowanie mniejsza, bo to przecież seksualizacja kobiecego ciała wzmacnia kulturę gwałtu i normalizuje przemoc seksualną wobec kobiet. A co się takiego stanie, gdy okrzykniemy Ryana Goslinga ciachem miesiąca?

drive.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Od czasu do czasu pojawia się nawet głos, że female gaze jest dowodem seksualnej emancypacji kobiety. W skrócie: jestem tak wyzwolona, że patrzę na ciebie jak na kawałek mięsa i nie wstydzę się do tego przyznać, bo w ten sposób wygrywam z patriarchalną kontrolą kobiecego pożądania. Można dorabiać dowolną pozytywną ideologię do instrumentalnego traktowania mężczyzn, ale to kompletnie bezcelowa gimnastyka, bo fakty są takie, że seksualizacja jest zawsze zła – zawsze z podmiotu robi przedmiot, zawsze umniejsza wartość, zawsze pokazuje osobę w jednym wymiarze, a więc niekompletnie. Kilku regularnie uprzedmiatawianych głośno stawiało opór, np. Kit Harrington, który domagał się, by wreszcie uznać, że rolę w Grze o tron zawdzięcza talentowi, a nie ciału. Ryan Gosling co prawda nie odnosi się zbyt często do masowej fiksacji na punkcie jego urody, ale ewidentnie nie jest zainteresowany podkręcaniem obsesji, skoro – podobno – więcej niż raz nie przyjął od magazynu People tytułu Sexiest Man Alive, najseksowniejszego wśród żyjących mężczyzn. Nie chce być ciachem roku, ale został ulubionym chłopakiem Internetu, gdy posypały się słynne memy z cyklu Hey girl. Hej dziewczyno, czy na imię Ci Google? Bo masz wszystko, czego szukam. Hej dziewczyno, obcięli budżet, a ty i tak wyglądasz jak milion dolarów. Nie wszystkie były dobre, ale te najlepsze bardzo cieszyły urokiem słabego podrywu. I, taki był zresztą zamysł, celebrowały feminizm Goslinga.

Największy feminista w Hollywood?

Bo jest feministą, gdy mówi, że ciągnie go do scenariuszy pisanych przez kobiety, reżyserowanych przez kobiety i takich, w których kobiece postaci dostają wystarczająco dużo przestrzeni. Tak Gosling widzi Barbie, film napisany i wyreżyserowany przez Gretę Gerwig, obsadzony głównie kobietami i, jakby nie było, traktujący o bohaterce, która towarzyszyła w dorastaniu całych pokoleń kobiet. Jest feministą, gdy opowiada, że nauczył się, jak nie patrzeć na kobiety, widząc mężczyzn obleśnie wgapiających się w jego atrakcyjną matkę. Jednocześnie zaznacza w wywiadach, by nie pisać, że lata później sam doświadczył podobnego uprzedmiotowienia, bo dla niego to nie to samo. Gwizdy za matką idącą ulicą burzyły jego poczucie bezpieczeństwa, podczas gdy podjarka jego zdjęciami topless jest jedynie dezorientująca. Postać przyciągającej spojrzenia matki pojawia się zresztą w jego reżyserskim debiucie, mocno autobiograficznym i niestety średnio udanym filmie Lost River z 2014 r. Przede wszystkim jednak Gosling zyskał status największego feministy Hollywood, gdy dziękował swojej partnerce Evie Mendes, odbierając Złotego Globa za rolę w La La Land. Gdy ja śpiewałem, tańczyłem, grałem na fortepianie, doświadczałem jednej z największych przygód na planie zdjęciowym, moja pani wychowywała naszą córkę, będąc jednocześnie w ciąży z drugą i wspierając swojego brata w walce z rakiem – mówił wtedy. Gdyby nie wzięła tego wszystkiego na siebie, dziś na tej scenie na pewno stałby ktoś zupełnie inny. Wystąpienie Goslinga z satysfakcją cytowały lifestylowe i feministyczne media – jako cudowny przejaw zrozumienia dla benefitów płynących z tzw. niewidzialnej pracy kobiet.

Nieoczywista charyzma, oczywista wszechstronność

A potem Ryan Gosling sam przestał pracować, by poświęcić więcej czasu rodzinie. Cisza w premierach trwała cztery lata i mógł sobie na nią pozwolić, bo w 2018 roku, gdy do kin wchodził Pierwszy człowiek, filmowa biografia astronauty Neila Armstronga, Gosling był już gościem z dużych produkcji, a jego wysokim notowaniom w Hollywood niewiele mogło zagrozić. I te duże produkcje wybiera dziś bardzo świadomie, opowiadając w mediach, że kiedyś grał w filmach, których być może nikt nie obejrzy, a teraz robi kino dla publiczności. Zawsze chciałem, ale jakoś długo się nie składało. Sporo czasu zajęło mi, zanim zacząłem grać w dużych, komercyjnych filmach. Wszedłem do nich tylnymi drzwiami – mówił w rozmowie z GQ. Otwarcie przyznaje, że nie wychował się na Bergmanie, i choć sam długo był kojarzony raczej z kinem artystycznym, miłość do filmu rozbudziły w nim wysokobudżetowe przygodówki, które oglądał w dzieciństwie. Zresztą ten wniosek, że Gosling wyszedł z kina niezależnego do mainstreamu też jest nadużyciem. Jasne, przełomem w karierze aktora był Fanatyk (2001), opowieść o młodym żydowskim chłopaku, który ulega manipulacji neonazizmu.

blue valentine.jpeg
fot. archiwum dystrybutora

Tak, najpiękniejszym filmem, w jakim kiedykolwiek zagrał, pozostaje Blue Valentine (2010), poruszająca dekonstrukcja przywiązania i wręcz brutalnie realistyczne studium rozpadu związku. I oczywiście, że najbardziej ikoniczną rolą Goslinga pewnie już zawsze będzie postać kierowcy z Drive (2011) Nicolasa Windinga Refna. To jednak nieprawda, że w tamtym czasie grywał wyłącznie w intymnych psychodramach i błyskotliwych traktatach o przemocy. W 2005 roku do kin wszedł Notatnik, klasyka sentymentalnych romansów, a w 2011 – Kocha, lubi, szanuje, dobry romcom, w którym Gosling zagrał u boku Emmy Stone, Julianne Moore i Steve’a Carrella. Co ciekawe, reżyserzy pracujący z Goslingiem przyznają, że często obsadzali go nie po warunkach, a wbrew naturalnym predyspozycjom aktora. Henry Bean dał mu rolę w Fanatyku, bo Gosling, jak o nim mówią delikatny w obyciu, był absolutnym zaprzeczeniem głównego bohatera. Nick Cassavetes, reżyser Notatnika, zatrudnił go do głównej roli, bo nie widział w nim aktora stworzonego, by grać główne role. Można to tłumaczyć nieoczywistą charyzmą Goslinga, jakimś rodzajem nienachalnego magnetyzmu, przyciąganiem bez przytłaczania, ale portfolio aktora nie pozostawia wątpliwości, że jego największym atutem jest wszechstronność. Ryan Gosling z powodzeniem dźwignie dramat, komedię i musical. Zagra milczka, który odpala się w aktach intensywnej przemocy albo romantycznego jazzowego pianistę. Ryan Gosling zagra nawet lalkę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.
Komentarze 0