Czy za parę lat kina w Polsce przestaną istnieć?

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
listy-do-m.---backdrop-w1280.jpg
fot. archiwum dystrybutora

Czy to już last dance dla oglądających filmy w kinach? Jeśli jesteście jednymi z nich, ten tekst powinien podnieść was na duchu.

Tekst pierwotnie ukazał się w październiku 2022 roku.

Wszystko szło tak pięknie. Rok 2019 był rekordowy w historii globalnego box office'u; filmy dystrybuowane w kinach na całym świecie zarobiły łącznie 42,5 mld dolarów. Po 21 latach Titanic za sprawą Avengers spadł z pierwszego miejsca na liście najbardziej kasowych tytułów wszech czasów. Endgame zarobił 2,79 mld dolarów, poprawiając rekord obrazu Jamesa Camerona. Co prawda o jedyne osiem milionów dolarów, ale zawsze. Nawet w Polsce było lepiej niż dotąd; starczy wspomnieć, że aż 15 filmowych premier 2019 roku przekroczyło pułap miliona widzów w kinach.

avengers endgame.jpg
kadr z "Avengers. Endgame"

A potem lockdown zamknął widzów w domach i wszystko stanęło na głowie.

Streamingowa rewolucja, która miała dziać się powoli, momentalnie przyspieszyła; ludzie nie mogli wychodzić, więc na potęgę oglądali filmy i seriale. W zależności od konkretnego kraju i obowiązujących w nim restrykcji, kina na przemian otwierały się i zamykały; w Polsce na seanse można było chodzić od czerwca do października 2020 roku, potem na moment zimą i już bez przerw od maja 2021. Równocześnie platformy streamingowe zaczęły przejmować głośne produkcje, które nie miały szans na dużą frekwencję w kinach. Słynna stała się sprawa pechowego W lesie dziś nie zaśnie nikt, który do kin miał wejść 13 marca 2020 roku, ale od tego dnia sale były już zamknięte. Dystrybucja horroru została kilkanaście dni później przejęta przez Netfliksa. A na przykład takie Listy do M. 4 trafiły od razu do sieci.

Skazani na streaming

Wtedy zadawaliśmy sobie pytania o to, czy w ogóle będzie nam się chciało chodzić do kin tak często, jak przed pandemią. Szło przede wszystkim o przyzwyczajenie się do domowego ekranu i dużego wyboru filmów na platformach streamingowych, ale i lęku przed przebywaniem w zamkniętej sali pośród innych widzów, bo wiadomo – koronawirus. Dzisiaj, dwa i pół roku po wybuchu pandemii, można z całą pewnością wykluczyć tę drugą opcję. Ale miłość do streamingów nie mija. Czy to znaczy, że trzeba spieszyć się kochać kina, bo tak szybko odchodzą?

Wręcz przeciwnie – uważa Marek Pilarski, prowadzący stronę Box Office'owy Zawrót Głowy. Kino powraca, choć jest to powolny powrót. Po raz pierwszy od trzech lat większość kin na całym świecie funkcjonuje w miarę normalnie, bez dłuższych zamknięć spowodowanych kolejnymi falami zakażeń, więc najbardziej miarodajne wydaje się porównanie właśnie do sytuacji sprzed 2020 roku. I tak na przykład w Ameryce ogólne przychody w pierwszych ośmiu miesiącach roku były o 30% niższe niż w tym samym okresie przed trzema laty, z kolei w sezonie letnim (od pierwszego weekendu maja do Labor Day, który jest obchodzony w pierwszy poniedziałek września) różnica wynosiła już tylko 20%. Generalnie obserwujemy cały czas tendencję wzrostową, nawet jeżeli w tym roku występują także okresy z box office'owego punktu widzenia słabsze. W porównaniu do 2021 roku wzrost przychodów ze sprzedaży biletów w północnoamerykańskich kinach od początku roku do końca sezonu letniego wyniósł prawie 160%. Także u nas jest widoczna tendencja wzrostowa, mimo rozczarowujących wyników wielu krajowych filmów, które w latach przed pandemią w dużym stopniu napędzały frekwencję w polskich kinach.

Top_Gun_Maverick_Tom_Cruise_Porsche_Design_2022a_foto_paramount_copyright.jpg
kadr z "Top Gun. Maverick"

Jeszcze przez jakiś czas kina będą się popandemicznie podnosić – dodaje krytyk Radosław Pisula, autor fanpage'a i kanału Full Frontal Pisula. Dostaliśmy kilka solidnych premier, pojawiły się znowu tytuły przebijające miliard w box office (przewidywany i pewny sukces „Spider-Man: Bez drogi do domu”), czy absolutne kasowe zaskoczenia, które na streamingach by się pewnie zakisiły, bo są czystym wielkoekranowym doznaniem („Top Gun: Maverick”). Tylko kina, żeby wzmocnić nadwyrężone mięśnie, potrzebują takich pewnych hitów więcej i w stałych dawkach. Streamingi medialnie wygrały najwięcej na pandemii, jakby to źle nie brzmiało, tworząc zupełnie nową kulturę oglądania. Widzowie zmuszeni do siedzenia w domu, pozbawieni w sporym stopniu bodźców towarzyskich (które są konkretnym wyznacznikiem korzystania z kina), nagle uświadomili sobie, że „hej, mam ogromny wybór, odpalam sobie nowiutki film, kiedy chcę, mam przerwę na łazienkę, nie stracę kasy, jeśli seans jest lipny – całkiem fajnie”. Ten wymuszony komfort wyrobił w widzach nowe przyzwyczajenia, zredukował stare, a dochodząca do tego recesja, oszczędzanie na przyjemnościach, sprawiły, że streamingi stały się czymś dostępnym dla każdego i po prostu bezpiecznym.

Mame, chcę Batmana w domu

Przy nowym dystrybucyjnym rozdaniu szczególnie ciekawy jest case blockbusterów. Filmów wręcz stworzonych na wielkie ekrany, ale oswajanych stopniowo z kinem domowym. Monumentalna, czterogodzinna reżyserska wersja Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera weszła od razu na HBO GO, zaś Netflix zaszokował świat kina, wydając 200 milionów dolarów na The Gray Man, obraz dystrybuowany wyłącznie na tej platformie. Bardzo istotna była też decyzja Warnera, przenoszącego swoje największe tytuły do streamingu zaledwie 45 dni po premierze kinowej. Tak stało się m.in. z Batmanem, Elvisem czy ostatnią częścią Matrixa.

Ale odkąd stery w Warner Bros. Discovery objął David Zaslav (jego szerszą sylwetkę nakreśliliśmy tutaj), polityka firmy ma być w przypadku filmów skierowana przede wszystkim na seanse kinowe. To w nich, a nie streamingu, Zaslav widzi najpewniejsze źródło zysków.

Pisula: Zaslav to stary biznesowy wyga, który jest nastawiony na szybką monetyzację firmy, nie patrząc szczególnie na długofalowe wyniki tej strategii. Ale nawet pomimo jego dziwacznych kombinacji, ten powrót do dystrybucji kinowej jest dla mnie czymś naprawdę ważnym, co, mam nadzieję, wpłynie na innych gigantów – szczególnie Disneya, który w tym momencie, najbardziej widocznie na poziomie MCU, poprzez streaming idzie na całkowitą łatwiznę, tworząc produkty coraz bardziej niedogotowane, żeby tylko zapchać cyfrową bibliotekę. A filmy kinowe nie dość, że są nadal większym zbiorowym doświadczeniem, to jeszcze rozłożone w czasie nie tworzą takiego chaosu narracyjnego, gdy nagle co tydzień dostajemy byle jaki produkt, o którym zapominamy po godzinie. Marvel Studios już zapowiedziało, że poprzednio serialowe „Armor Wars” będzie jednak filmem kinowym i wydaje mi się, że dosyć przestrzelona strategia serialowa będzie redukowana, wzmacniając istotność premier kinowych.

Zbiorowe doświadczenie to jedno. Drugie – zwyczajna chęć obejrzenia dużej produkcji na dużym ekranie. Najlepiej pierwszego dnia wyświetlania. Na seansie minutę po północy. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten miłośnik DC, który nie poszedł na Batmana do kina, bo przecież tylko 45 dni i będzie mógł zobaczyć go w domu.

batman.jpg
kadr z filmu "Batman"

Pilarski: Zwrócenie się Warnera w kierunku dystrybucji kinowej jest jednak przede wszystkim odpowiedzią na powrót kin. Konkurencyjne Paramount pokazało w tym roku, że nie trzeba iść na żadne kompromisy, a dobry jakościowo i odpowiednio wypromowany produkt może nadal osiągnąć ogromny sukces w kinach. Z kolei brak dystrybucji kinowej w przypadku wysokobudżetowego filmu pozbawia producentów najważniejszego źródła przychodów. Streaming czy VOD mogły być rozwiązaniem tymczasowym na czas lockdownów, ale w normalnych warunkach są nieopłacalne dla studiów filmowych, szczególnie w przypadku tych najdroższych tytułów. Postawienia na dystrybucję kinową może być także po części reakcją na fatalną, bo ostatecznie bardzo kosztowną – nie tylko w kwestii finansowej, ale także wizerunkowej – decyzję poprzednich władz studia na udostępnienie wszystkich nowości kinowych w 2021 równocześnie na HBO Max.

Pisula: Blockbustery technologicznie to nadal produkcje przystosowane do gigantycznych ekranów i kinowej przestrzeni, czego nie da się zastąpić nawet najbardziej wypasionym kinem domowym. Idealnym przykładem jest sukces „Top Gun: Maverick”, na którego ludzie chodzili do kina po kilka razy, bo poziom wizualny i dźwiękowy jest tu aż abstrakcyjnie niezwykłym doświadczeniem. Wydaje mi się, że premiery kinowe tego typu filmów wrócą do łask jeszcze w większym stopniu (szczególnie, że zaraz premiera nowego „Avatara”, a Cameron zawsze rozbija bank i tłoczy adrenalinę w cały system), tylko zachowane zostanie krótsze okno pomiędzy główną premierą, a wrzuceniem filmu na streamingi. I najwięcej na tym stracą fizyczne nośniki, jak Blu-Ray, które są największymi filmowymi ofiarami pandemii.

Nisza dla mas

A co z produkcjami bardziej kameralnymi, niszowymi, nazywanymi kiedyś filmami artystycznymi (zupełnie jakby blockbustery nie miały w sobie artyzmu...)? To też ciekawa sprawa. Wiadomo, że platformy streamingowe w pierwszej kolejności walczą ze sobą o tytuły dla jak najbardziej masowego audytorium. Ale nie jest tak, że odbiorcy kina autorskiego są nieważni. To widz lojalny, zaangażowany. Skłonny do zakupu subskrypcji tylko dlatego, żeby obejrzeć jeden, jedyny film albo serial od ulubionego reżysera. Paradoksalnie – podczas pandemicznej odwilży na tej lojalności zyskały kina studyjne, bo to one zapełniały się najszybciej widzami, którzy tęsknili za rytuałem pójścia do sali kinowej, nie obejrzenia filmu. Stąd wielkie i nieoczekiwane sukcesy takich tytułów jak Palm Springs (ponad 200 tysięcy widzów w polskich kinach) czy kilkudziesięciotysięczna widownia na animowanym Zabij to i wyjedź z tego miasta.

To wyczuli włodarze platform, którzy podpisują umowy z konkretnymi reżyserami już na etapie pomysłu. Apple+ TV skaperowało w ten sposób Sofię Coppolę, Spike'a Jonze czy Joela Coena, Amazon Nicolasa Windinga Refna czy Woody'ego Allena, a stajnia Netfliksa jest tak imponująca, że nie ma co zabierać się za wyliczanie. Platformy czasem wygrywają też z dystrybutorami kinowymi walkę o głośne premiery podczas festiwali filmowych, będących przez lata areną zmagań szeregu firm dystrybucyjnych o konkretne tytuły.

O tym, jak mocno kino niszowe weszło w krwioobieg streamingu, najlepiej świadczy ostatnia ceremonia wręczenia Oscarów. „CODA” była pierwszym w historii filmem stworzonym na potrzeby platformy internetowej, który zdobył statuetkę dla najlepszego filmu roku.

Aczkolwiek nie jest też tak, że giganci walczą o każdy mały, choć jakościowy tytuł.

Duże platformy streamingowe raczej nie interesują się kontentem, który króluje w kinach studyjnych – przekonuje Marlena Gabryszewska, prezeska Stowarzyszenia Kin Studyjnych, współtwórczyni Tygodnia Warszawskich Kin Studyjnych. Stąd potrzeba budowy w czasie pandemii platformy MOJEeKINO.PL – platformy kin studyjnych, na której prezentujemy filmy artystyczne, dotąd niedostępne szerokiej widowni. Po nas powstały platformy Nowych Horyzontów i Against Gravity; zrozumieliśmy, że świat hybrydowy jest już naszą rzeczywistością. A streaming nie musi być konkurencją dla kin. Rozsądnie wytyczona linia życia filmu – mam tu na myśli zachowane okna dystrybucyjne kino, streaming, telewizja – może sprzyjać jego istnieniu w świadomości widzów i być korzystna dla wszystkich udziałowców rynku. Pamiętajmy, że film, aby się sprzedać, potrzebuje reklamy, niezależnie od tego czy ma swoją premierę w kinie, czy na platformie streamingowej. Jak pokazują analizy, najlepiej na platformach radzą sobie produkcje, które miały premierę kinową a przez to szerszą reklamę i zainteresowanie mediów. Filmy wrzucane na platformy bez promocji, giną niezauważone.

blondynka cover.jpeg
kadr z "Blondynki"

Pilarski: Filmy niszowe mają się chyba mimo wszystko dobrze – w związku z tym, że na ich produkcje są przeznaczane mniejsze fundusze, proces ich tworzenia jest mniej skomplikowany, także w kontekście przestrzegania obostrzeń związanych z pandemią, i nie są w tak dużym stopniu skierowane na osiągnięcie sukcesu frekwencyjnego w kinach. Większym problemem jest jednak przyciągnięcie widzów do kin studyjnych, np. ze względu na to, że część mniejszych filmów szybciej trafia do sieci. Wiele festiwalowych tytułów, które kiedyś byłyby wyświetlane w pierwszej kolejności właśnie w kinach studyjnych, tak jak „Blonde”, „White Noise” (choć to akurat wbrew pozorom wysokobudżetowy film) czy „Athena” – są nie tyle przechwytywane przez streamingowych gigantów, ile tworzone właśnie dla nich. W związku z tym, ich dystrybucja kinowa jest albo mocno ograniczona, albo całkowicie pomijana. Coraz częściej można spotkać się także z mniejszymi kinami (a te w dużo większym stopniu niż sieci polegają na sprzedaży biletów), które w celu przetrwania oprócz swojej głównej działalności prowadzą też wypożyczalnię filmów online.

Strategię wyświetlania filmów w kinach na wybranych pokazach, żeby i zaspokoić potrzeby fanatyków studyjnych sal, i przyciągnąć maruderów na platformę, przyjął kilka lat temu Netflix. W 2018 roku wpuścił do kin Romę, rok później Irlandczyka, a w 2021 roku – To była ręka boga czy Nie patrz w górę. Za każdym razem mówimy o produkcjach, które swoje premiery miały pod koniec roku, w okresie przedświątecznym. Czy w bieżącym sezonie możemy spodziewać się, że netfliksowe hity (Glass Onion albo White Noise) też trafią na moment do kin? Bardzo możliwe. Aczkolwiek większość z was i tak obejrzy je w sieci.

Co zatem stanie się z kinami?

Nasi rozmówcy patrzą w przyszłość optymistycznie, choć nie przesadnie. I dostrzegają nowe wyzwania, jakie stoją przed branżą.

Pilarski: Kina przetrwają. Muszą jednak znaleźć sposób na to, żeby w czasie dużego postępu technologicznego, znaczenia streamingu/VOD, zmian przyzwyczajeń konsumentów, itd. pozostać atrakcyjnymi miejscami, w których ogląda się nowości filmowe. Po powrocie do stanu sprzed pandemii i ustabilizowaniu się ich sytuacji finansowej być może czekają nas kolejne promocje cenowe. Ważnym aspektem wydaje się także rozwój „doświadczenia premium", urozmaicanie repertuaru, ale też utrzymanie okna dystrybucyjnego (być może ponowne jego wydłużenie).

Gabryszewska: Zagrożeniem są rosnące koszty funkcjonowania obiektów. Koszty pracownicze, ogrzewania, energii elektrycznej a także promocji, rosną w zastraszającym tempie, dlatego potrzebna jest nam dużo wyższa frekwencja niż do tej pory. Ponadto, jak wykazują badania przeprowadzone przez PISF w marcu 2022 roku, wiele osób przestało odczuwać potrzebę wychodzenia do kina. To jest duży problem. Zarówno kiniarze, jak i dystrybutorzy i twórcy festiwali robimy wszystko, by trend ten odwrócić. Dobrym prognostykiem jest wynik „Johnny’ego”, który po dwóch tygodniach od premiery ma na swoim koncie prawie 300 tys. widzów, a blockbusterem nie jest. Mamy zatem nadzieję, że kina studyjne, które przetrwały lockdown, nie upadną teraz, gdy możemy funkcjonować.

Tak, w kwestii przyzwyczajeń widzów idzie nowe, o czym boleśnie przekonał się Patryk Vega. Według informacji Krzysztofa Spora, autora branżowego bloga Spór w kinie, jego Niewidzialna wojna zanotowała otwarcie na poziomie 30 tys. widzów, co w zestawieniu z wynikiem takich Niebezpiecznych kobiet (blisko 800 tys. osób w pierwszy weekend) czy nawet Polityki sprzed zaledwie trzech lat (ponad 600 tys. osób) jest rezultatem tragicznym. Nowego Vegę wyprzedził nawet Avatar – nie, nie ten nowy, który ledwo wszedł do kin. Ten, który do kin trafił ponownie po 13 latach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0