Apple TV+ dokłada kolejną cegiełkę do rosnącego muru produkcji o zdrowiu psychicznym. To serial z rzędu podnoszących na duchu, w którym żałoba uruchamia lawinę empatii, a w konsekwencji umacnia.
Na wstępie trzeba zastrzec jedno. Naprawdę trudno pisać o Shrinking bez odniesienia do innego serialu z katalogu Apple TV+, czyli Teda Lasso, którego długo wyczekiwany trzeci sezon ujrzy światło dzienne już w marcu. Wspólnym mianownikiem obu produkcji są przede wszystkim dwaj twórcy. Pierwszy z nich, Bill Lawrence, to stary wyjadacz w branży telewizyjnej. Spod ręki showrunnera, scenarzysty i producenta wyszli wcześniej kultowi Hoży doktorzy, Między piętrami i animowane Clone High. Brett Goldstein w Tedzie Lasso gra u niego Roya Kenta. Piłkarz fikcyjnego klubu AFC Richmond usiłuje powstrzymywać niekontrolowane wybuchy agresji, a do tego z trudem próbuje zaakceptować, że jego zegar biologiczny nieubłaganie tyka. Nie dość, że Brytyjczyk wyposaża swoją postać w gamę skrajnych, złożonych emocji (otrzymał zresztą za to nagrodę Primetime Emmy Awards!), to aktywnie uczestniczy w pisaniu scenariusza całego serialu. W lutym jego starania zostały nagrodzone wieloletnią umową ze studiem Warner Bros. Television. Shrinking to pierwszy, wyjątkowo smaczny owoc tego kontraktu, przynajmniej jeśli mowa o pierwszych, udostępnionych już odcinkach.
Na pohybel zwykłym terapiom
Teda Lasso i Jimmy’ego Lairda, głównego bohatera nowości od Apple TV+, łączy to, że są facetami po przejściach. Pierwszy, rozwodnik, przeprowadza się do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał zadanie pokierowania drużyną próbującą utrzymać się w Premier League. Drugi, w którego wcielił się Jason Segel, w tragicznych okolicznościach stracił żonę. Od tamtej pory na jego barkach leży samotne wychowywanie nastoletniej córki, Alice (swoją drogą, również trenującej piłkę nożną). Świeże rany nie zdążyły się jeszcze zabliźnić, co utrudnia wykonywana przez niego profesja. Bohater zawodowo wspiera innych, pracując w niewielkiej poradni terapeutycznej. Na co dzień pacjenci płacą mu za mówienie o swoich natręctwach, problemach i słabościach – i tych poważniejszych, i tych błahych, powracających niczym bumerang. Słuchanie w kółko o tym samym męczy, ale przecież nie można nikogo wyśmiać i odprawić z kwitkiem. W takich okolicznościach przepracowanie własnej traumy czy pogodzenie się z tym, że ostatnia rozmowa z małżonką zakończyła się nikomu niepotrzebną kłótnią, idzie na drugi plan.
Laird, podobnie jak Lasso, który wcześniej nie miał do czynienia z piłką nożną, tylko trenował futbol amerykański, postanawia inaczej podejść do wykonywanych obowiązków. Terapia w nurcie poznawczo-behawioralnym, w jakiej się specjalizuje, rządzi się określonymi prawami. Trzeba wysłuchać pacjenta i dać mu szansę na samodzielne rozwiązanie problemu, nawet jeśli to będzie trwało znacznie więcej czasu. Zmiana, jaką chce wprowadzić mężczyzna, jest dość radykalna i nie wpisuje się w te ramy. Ba, balansuje na granicy złamania kodeksu zasad moralnych, a do tego zakłada, że specjalista zacznie mówić o własnych rozterkach. Nie będzie już bezstronnym terapeutą, ale mentalnym doradcą aktywnie uczestniczącym w całym procesie, trochę niczym dr Stutz w głośnym dokumencie Jonaha Hilla. Praktyka wykroczy poza cztery ramy przytulnego gabinetu, w którym zawsze można sięgnąć po chusteczki, wypłakać się, a w ostateczności przerwać sesję.
Człowiek z krwi i kości
Dużą siłą Shrinking jest właśnie to rozdarcie charakteryzujące głównego bohatera. Żałoba to sprytny mały skurwiel, który się do ciebie podkrada – słyszy od swojego przełożonego. Laird zdążył poznać ludzką psychikę od podszewki. Wydawać by się mogło, że dzięki zdobytemu doświadczeniu upora się z dojmującym smutkiem. Tymczasem szybko daje się poznać nie tylko jako terapeuta, ale też jako zwykły człowiek. Gdy samotnie sączy whisky z kubka ze świętym Mikołajem albo oblewa go zraszacz ogrodowy, znika dystans, z jakim mogliśmy do niego podejść na samym początku. To dość przerysowany i uproszczony na potrzeby konwencji telewizyjnej, ale ważny punkt w debacie poświęconej zdrowiu psychicznemu – dziś elektryzującej o tyle, że każdy, nawet osoby nieznające się na rzeczy, chcą zabrać w niej głos. Przypominanie, że żałoba potrafi dotknąć każdego, niezależnie od stanu wiedzy czy grubości portfela, a jej przeżywanie nie jest niczym złym, nigdy nie zaszkodzi.
Żeby jednak nie było zbyt smutno, scenarzyści raz za razem wpuszczają do historii nieco ciepłego światła. Shrinking na tym polu znów przypomina Teda Lasso, przedstawiając się jako serial z rzędu tych podnoszących na duchu. Jimmy’emu Lairdowi, niekiedy dość naiwnemu i zgorzkniałemu, zdarza się dokonywanie niewłaściwych wyborów, ale w gruncie rzeczy chce dla wszystkich dobrze. Decyzja castingowa o tym, żeby zagrał go właśnie Segel, stały współpracownik Judda Apatowa i odtwórca roli Marshalla Eriksena z Jak poznałem waszą matkę, okazała się strzałem w dziesiątkę. Tym razem spuszcza nieco ze stand-upowego, stricte komediowego tonu, czując, o co chodzi w produkcjach spod znaku feel-good.
Serialowy kondukt żałobny
Amerykański aktor niewątpliwie gra w Shrinking pierwsze skrzypce, ale równie ciekawie dzieje się na drugim planie. Nie sposób nie wyróżnić Harrisona Forda, nestora kina, który mimo 80 lat na karku dopiero teraz wdziera się szturmem do świata seriali. W historycznym, westernowym 1923 (wkrótce dostępnym w Polsce na platformie streamingowej SkyShowtime) sportretował ranczera Jacoba Duttona, stojąc u boku Helen Mirren i Brandona Sklenera. Tu wciela się w dr. Paula Rhodesa, doświadczonego terapeuty i starszego kolegi Lairda. Nie należy do specjalnie wylewnych osób, ale gdy cokolwiek komentuje, robi to bez ogródek, ochoczo sięgając po ironię. Daleko mu przy tym do nieprzystępnego gbura. Sam również mierzy się z osobistym problemem, choć nie tyle natury psychicznej, co zdrowotnej. We znaki daje mu się postępująca choroba Parkinsona, którą trudno mu zaakceptować. Umysł działa sprawnie, ciało zaczyna jednak odmawiać posłuszeństwa. Spodobało mi się połączenie patosu i komedii. Nie dostrzegłem w nim niczego odpychającego – mówił Ford w rozmowie z portalem Variety. Widać, że na planie serialu dobrze się bawił, co daje nadzieję, że podobną frajdę przyniósł mu powrót do serii Indiana Jones. Jej głośna kontynuacja trafi do kin już latem.
"Shrinking" uczy nas, że nawet za najszczerszym uśmiechem przyklejonym do twarzy potrafią kotłować się niezmierzone pokłady emocji.
Lawrence i Goldstein, wymyślając pozostałe postacie, sprawnie wychwycili też, że żałoba nie jest czysto indywidualnym procesem. Jasne, to osoba, która odczuwa stratę, jest najbardziej pokrzywdzona. Jej zachowanie oddziałuje jednak na innych zamieszanych w sprawę. W Shrinking należy do nich choćby wspomniana już córka, Alice (Lukita Maxwell), dziewczyna potrzebująca równie dużo wsparcia po tragicznym wypadku. Gdy widzi, że nie otrzymuje go od ojca, sięga po inne środki. Szuka pokrzepienia w gronie znajomych, trenuje piłkę nożną, ile tylko się da, często gości u sąsiadki. Liz (Christa Miller), której córka niedawno wyfrunęła z gniazda rodzinnego, zastępuje jej matkę, choć jej postawa może rodzić wątpliwości. Czy kobieta bardziej pomaga nastolatce, czy może sobie, próbując zasklepić pustkę? Inne światło na całą historię rzuca najlepszy przyjaciel Lairda, Brian (Michael Urie). Wiecznie optymistyczny prawnik, zawsze widzący szklankę do połowy pełną, przez rok nie rozmawiał ze swoim ulubionym terapeutą. Chce zrozumieć, dlaczego ten przestał się do niego odzywać. Brak kontaktu ze strony Jimmy’ego sprawił, że w jego głowie zaczęły rysować się najczarniejsze scenariusze.
Zachęta do empatii
Serial Apple TV+ jest przy tym sprawną wariacją na temat workplace comedy. Niewielka poradnia terapeutyczna prowadzona przez Rhodesa nie jest rzecz jasna tak memogenna jak siedziba Dunder Mifflin w The Office albo wielkopowierzchniowy sklep z Superstore. Inaczej podchodzi się w niej do samych klientów – jeśli w ogóle można nazwać tak pacjentów mówiących o przemocy małżeńskiej, nerwicy natręctw czy nieprzepracowanej traumie wojennej. Nadal obowiązuje w niej jednak hierarchia i pewne zasady, a sami pracownicy nie są sobie obcy. Niemym symbolem przekomarzań, small talków i drobnych interakcji między nimi staje się plastikowa butelka z wodą, którą Gaby (Jessica Williams) próbuje wcisnąć swojemu szefowi.
Gdy zbierzemy to wszystko do kupy, okaże się, że wspólnym mianownikiem Shrinking – podobnie jak w nieco pokrewnym gatunkowo After Life Ricky’ego Gervaisa – są braki: uczuć, zrozumienia, akceptacji i kontroli nad własnym życiem, a także próba uporania się z nimi. Kolejne odcinki serialu, które zgodnie z planem mają ukazywać się w następnych tygodniach, z pewnością rozszerzą te wątki, zwłaszcza że cliffhanger drugiego odcinka zagęścił atmosferę. Motto produkcji najpewniej pozostanie jednak do samego końca niezmiennie. Tak samo jak wspomniany Ted Lasso Shrinking uczy nas, że nawet za najszczerszym uśmiechem przyklejonym do twarzy potrafią kotłować się niezmierzone pokłady emocji. A naturalnym środkiem do ich rozbrojenia może okazać się sama empatia.