Ledwie pierwsze miejsce na liście najchętniej oglądanych produkcji wśród Polaków zajęło Too Hot To Handle, a już rozgorzały dyskusje o to, czy Netflix się nie kończy. Tymczasem jeszcze się nie zaczął.
A co, jeśli znajdziemy najgłupszych, najbardziej napalonych 22-latków na świecie? - zapytała pisarka Dana Schwartz na swoim Twitterze, zastanawiając się, co też siedziało w głowach włodarzy Netflixa, którzy zdecydowali się wyłożyć pieniądze na produkcję Too Hot To Handle. Podpowiadam - również pieniądze, ale w większej ilości.
W 2012 roku, gdy Netflix przeznaczał 100 milionów dolarów na produkcję pierwszego sezonu House of Cards, nie mając przy tym żadnego innego oryginalnego serialu, dział marketingu platformy wyliczył, że tytuł musi przyciągnąć 565 tysięcy użytkowników, którzy zostaną z Netflixem na trochę dłużej i będą płacić 7.99 dolara miesięcznie, by cała zabawa się zwróciła. Pomylili się. W pierwszych miesiącach doszło aż 17 milionów nowych użytkowników, w większości przyciągniętych i świetnymi recenzjami House of Cards, i pocztą pantoflową; jedna osoba powiedziała drugiej, że warto obejrzeć, druga trzeciej, trzecia stwierdziła, że nie chce jej się ściągać pirackich kopii i woli obejrzeć na legalu, i tak dalej. Zyski rosły i rosną; w kwietniu Netflix był już więcej wart niż Disney (aż 194 miliardy dolarów, z czego od stycznia ta wartość wzrosła o 50 miliardów). Jako jedna z niewielu korporacji zyskał na pandemii koronawirusa; plany produkcyjne zostały zawieszone, a klientów - z racji zamknięcia kin i generalnego lockdownu - przybywało. W kwietniu Netflix miał aż 182 miliony tzw. płatnych subskrybentów na całym świecie. Na początku roku eksperci szacowali, że w pierwszym kwartale przybędzie im 7 milionów nowych userów. Przybyło ponad dwa razy tyle.
A zatem wiemy już, skąd Netflix ma pieniądze. Teraz pytanie: dlaczego lokuje je w takie serie?
Trudno zaprzeczyć, że przez sporą część minionej dekady Netflix, który zaczynał przecież jako wypożyczalnia płyt DVD, funkcjonował w sieci dla zwykłego zjadacza chleba jako dobro deluxe. Legitymował się jakościowymi serialami, nie tłuczonym na kolanie chłamem, i - co ważne - trzeba było za niego płacić. Dzisiaj to trochę prehistoria, ale te kilka lat temu wszyscy masowo rżnęli piraty z sieci; wszelkie płatne serwisy uchodziły za miejsca dla wybranych. Ale teraz, dzięki przeróżnym pakietom, nagle okazało się, że to rozrywka na każdą kieszeń. Zastanawiacie się, dlaczego sieci multipleksów tak drastycznie obniżają ceny swoich biletów? No to już się więcej nie zastanawiajcie.
Jeśli Netflix chce być takim multipleksem 2.0, musi przyciągnąć do siebie każdego widza. Naprawdę - każdego. W korytarzach polskich kin wielosalowych wpadają na siebie fani Patryka Vegi i widzowie europejskiego kina artystycznego. I tu jest już tak samo. Flagowe serie Netflixa, jak choćby Narcos, Stranger Things czy House of Cards, są dla wielu odbiorców, karmiących się na co dzień Pamiętnikami z wakacji, zbyt skomplikowane. Tu do akcji wkraczają bohaterowie Too Hot To Handle czy wykupiona na licencji rodzina Kardashianów, elegancko zapełniając sektor dla widza najmniej wymagającego. A takich programów będzie więcej.
Tak samo jak więcej będzie produkcji jakościowych, bo Netflix to zbyt poważna marka, żeby nie dbać o swoje flagowce. Dwie najważniejsze premiery tego roku, dokumentalne serie The Last Dance i The Tiger King, są po prostu świetne (swoją drogą kto parę lat temu mógłby przypuszczać, że widzowie tak pokochają dokumenty?). Ale platforma coraz bardziej dba o tych, którzy oglądają kino z najwyższej półki. Tylko w 2020 na Netflixa trafiły prawie wszystkie animacje japońskiego studia Ghibli, trzy części Ojca Chrzestnego, Diuna, a w kolejce czekają dwie słynne produkcje Alfreda Hitchcocka. Były dokumenty o Milesie Davisie i Johnie Coltrane, Netflix coraz odważniej wchodzi też w kino niezależne. Im więcej platforma zarobi pieniędzy, tym mocniej poszerzy swoją ambitną bibliotekę.
Z drugiej strony spodziewajmy się, że na tej samej platformie z czasem zaczną pojawiać się programy dla ogrodników, wędkarzy, jakieś serie dla fanów astrologii... To nieuniknione. Netflix jest już nową wersją tradycyjnej telewizji, a ta od zawsze była dostępna dla wszystkich. Przewaga streamingu jest taka, że widzowie ambitnych rzeczy nie muszą czekać na seanse do późnej nocy, bo w prime time leci Big Brother. Tu prime time ustalamy sami, choć oczywiście są rzeczy do poprawki (bardziej intuicyjna przeglądarko biblioteki tytułów, przybądź!).
Oczywiście zamiast Netflixa możecie równie dobrze wstawić nazwę HBO GO czy innego serwisu streamingowego opartego na opłatach abonamentowych - na lupę bierzemy ich, bo to tam pojawiło się Too Hot To Handle. Zaprzyjaźnijcie się zatem z napalonymi na seks bohaterami serii, tak samo jak zaprzyjaźnijcie się z postaciami prosto z kina artystycznego. Co prawda nie wiemy, ile Francesc Farago będzie potrzebnych na jednego Hitchcocka, ale przelicznik nie powinien działać na niekorzyść wielkiego mistrza kina.

