„Wednesday”: czy Tim Burton i Netflix uchwycili esencję Rodziny Addamsów?

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
Wednesday
Wednesday / Netflix

Zaczęło się od niewinnego pomysłu – tak mówiło się o początkach Rodziny Addamsów. Po blisko 85 latach to franczyza powszechnie kochana, postrzegana jako wcielenie wdzięku, polotu, humoru i która, bez względu na miejsce i czas, rezonuje. Bogatą tradycję uzupełnia Tim Burton serialem Wednesday.

Był 6 sierpnia 1938 roku. Do drzwi nawiedzonej rezydencji zapukał sprzedawca odkurzaczy, chodzący od domu domu i wciskający ludziom trefny towar. Bezwibracyjny i bezgłośny. Do tego oszczędność czasu i bólu pleców gwarantowana. Żaden dobrze wyposażony dom nie może się bez niego obejść – recytował pieczołowicie opracowaną formułkę przed parą mrocznych arystokratów. Nad ich głowami fruwał nietoperz, dookoła dużo pajęczyny. Tak wyglądał rysunek opublikowany na dziewiątej stronie wakacyjnego wydania New Yorkera. Charles Addams zarobił na nim 85 dolarów.

Béla Lugosi komiksiarzy

Kim jest Addams? Póki co, ilustratorem na freelansie żyjącym od jednej do drugiej fuchy. To się zmieniło, gdy magazyn zaczął regularnie zamawiać u niego komiksowe paski. Łącznie miał ich na koncie 1300, ale tylko 58 z nich skupiało się na osobliwej rodzince, która ma bzika na punkcie śmierci i rozpaczy. Te spotkały się jednak z niezwykle żywym odzewem, na ich podstawie powstał w latach 60. całkiem popularny sitcom, a sam Addams został okrzyknięty upiornym Van Goghiem, Bélą Lugosi komiksiarzy, dostawcą amerykańskiego gotyku. Te łatki przylgnęły do niego już na zawsze, a raczej dodawały mu aury tajemnicy i splendoru. James M. Geraghty, redaktor artystyczny New Yorkera w latach 1939-1973, wspominał, że pytanie, które, najczęściej słyszał w życiu, brzmiało: jaki naprawdę jest Charles Addams? To pytanie padało po francusku w Awinion, po włosku w Bergamo, po grecku na wyspie Rodos. Byłem przekonany, że jeżeli kiedykolwiek odwiedzę Timbuktu, to znowu mnie zapytają: a jaki naprawdę jest Addams?

Przez lata postać Addamsa obrosła w liczne mity i mistyfikacje. Krążyły plotki, że sypia w trumnie, że urządza pikniki na cmentarzach, że pije martini z gałkami ocznymi. Ludzie gadali, że od fanów dostaje poucinane palce, a w salonie trzyma gilotynę. To ciekawe swoją drogą, że New York Herald Tribune opublikowało w latach 60. projekt wykonany przez cenionego projektanta wnętrz, w którym ten przedstawiał swoje wyobrażenie na temat mieszkania słynnego rysownika. Na ścianach wisiały lalki bez głów i średniowieczne narzędzia tortur. Na podłodze leżał wypchany wąż. Legenda głosi, że pewnego dnia ktoś zapukał do jego drzwi, żeby przekonać się, co naprawdę kryje się za progiem. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem małego, grubego człowieka, który wycedził: przyszedłem zobaczyć cię w twoim naturalnym środowisku!” – wspominał Addams. Był to Alfred Hitchcock, zostali bliskimi przyjaciółmi.

Wednesday
Wednesday / Netflix

Prawdziwy Addams był miłym i spokojnym facetem. Miał może lekką szajbę i kilka dziwnych gadżetów w domu – kołatkę do drzwi w kształcie wampira, lampę wyglądającą jak miniaturowa zbroja – ale bez większych sensacji. Sam mówił, że jako mały Charlie lubił chodzić na cmentarz i włamywać się do starych, zapuszczonych willi, a zarazem dorastał w ciepłym, kochającym domu. Ludzie myślą, że byłem okaleczoną, zagubioną duszą ze strasznego domu. Kto wie, może byłoby ciekawiej, gdybym miał okropne dzieciństwo, gdyby rodzice przykuwali mnie do żelaznego łóżka. Nie jest to jednak prawdą, muszę was rozczarować: należę do tych dziwnych ludzi, którzy mieli szczęśliwe dzieciństwo – wspominał w książce Charles Addams: A Cartoonist’s Life.

W tym miejscu pojawia się symptomatyczny dysonans, ale może i rzecz najbardziej dla zrozumienia tego fenomenu emblematyczna. O Addamsach wiele mówią ich socjopatyczne zachowania. Gomez znajduje absurdalną radochę w ciskaniu nożami w żonę, Morticia hoduje mięsożerne rośliny, Wednesday próbuje zabić brata, a wujek Fester, masochista-piroman, przyjaźni się z uciętą, chodzącą rączką. Inny przykład – potrafią, bez mrugnięcia okiem, użyć nagrobka małej dziewczynki jako… stolika do kawy. Zaskakującym elementem tej układanki pozostaje jednak fakt, że Addamsowie są w gruncie rzeczy kochającą się rodziną. Addams był jednym z pierwszych, którzy zdali sobie sprawę, ile sprzeczności mieści komiksowa kreska – pisał rysownik Bob Mankoff na łamach New Yorkera. Dowcip polega tu na prostym odwróceniu porządku. U Addamsów standardowy podział na dobro i zło funkcjonuje na opak: to, co nas przyprawia o dreszcze, dla nich jest rozkoszne i śmiertelnie poważne. Dla lepszego efektu zostaje to zderzone z codziennością amerykańskiej klasy średniej. W pewnym momencie zaczynamy podzielać wartości tej diabelskiej, ale przecież kochającej się rodzinki i wątpić we własne. Częścią fenomenu Addamsa było też to, że udowodnił światu, że horror może być zabawny: niepokojący, ale też przyjazny i akceptowalny. I to jest wypisz, wymaluj przypadek Tima Burtona.

„Wednesday i ja mamy tak samo”

Burtona z Addamsem łączy też pewnie zbiór mitów i anegdot. Na przykład o tym, jak mały Tim został żywcem zamurowany. Pamiętam, że miałem dwa okna wychodzące na ogród. Z jakiegoś powodu rodzice je zamurowali i zostawili tylko malutki lufcik. Żeby przez niego wyjrzeć, musiałem wchodzić na biurko. Do dziś nie spytałem ich, czemu to zrobili. Jaki to miało wpływ na klimat jego filmów? Trudno powiedzieć, może żaden, ale można z całą pewnością stwierdzić, że Burton sięgał do przeżyć z dzieciństwa. Jego pierwszym filmem był krótkometrażowy Frankenweenie – parodia, jak i hołd dla Frankensteina, w którym tak naprawdę wracał pamięcią do zabaw ze swoim psem. W rozmowie z Guardianem wspominał, że ten był dla niego pierwszą miłością i najlepszym kumplem. Ta przyjaźń, ale też śmierć pupila, wpłynęły na to, co pokazywał w swoich filmach. Podobnie, jak jego bohater Victor, Burton próbował w kinie przechytrzyć śmierć, ale też opowiadać śmieszno-straszne baśnie o dziwolągach, którzy w życiu zawsze mają pod górkę, a jednak spełniają marzenia i szukają bliskości – niezależnie, czy chodziło o Eda Wooda, czy Edwarda Nożycorękiego, zawsze były to historie tyleż ponure, ile pouczające. I tu powstaje fundamentalne pytanie: jak cudem ten facet nie wziął się wcześniej za Addamsów?!

Plany ponoć były już w 1991 roku, ale Burton nie przyjął oferty. Potem mówiło się, że kręci animację poklatkową dla Universala, no i w tym przypadku też nie zaiskrzyło. Ale jak to mówią – do trzech razy sztuka. Wednesday było ponoć tekstem, z którym Burton łatwo się utożsamił. W 1976 roku poszedłem na bal maturalny – wspominał w wywiadzie na łamach Empire. To był rok, kiedy do kin wchodziła „Carrie”. Na balu czułem się jak bohaterka, to znaczy, że muszę tam być, ale nie jestem tego częścią. Wednesday i ja mamy tak samo.

Wednesday od samego początku jest obrazkiem, który nie pasuje do pozostałych. Na ósme urodziny rodzice wzięli ją do wesołego miasteczka i hamulce karuzeli wysiadły. Gdy miała dziesięć lat zbudowała parową gilotynę, by sprawniej ucinać lalkom głowy. Grywała z ojcem w rosyjską ruletkę odkąd skończyła dwanaście i pod jego okiem odbyła kurs pływania wśród rekinów. Gdy podrosła, było tylko gorzej. Wednesday trafiła na kozetkę, ale terapeutka przypłaciła to załamaniem nerwowym. Ostatnia osoba, która próbowała zarazić ją do czegoś pozytywnego, straciła palec. Teraz Wednesday wyleciała ze szkoły za próbę morderstwa. Kiedy dzieciaki znęcały się nad jej bratem, wzięła sprawy w swoje ręce i na lekcję basenu przyniosła ze sobą piranie. W końcu trafia do Nevermore, szkoły dla dziwolągów i odmieńców z internatem, w której liczą się trzy paczki: syren, wampirów, wilkołaków. Na pierwszy rzut oka wygląda to trochę jak uniwerek dla mutantów z X-Menów, a pewnie nawet bardziej jak Hogwart – zaproszenia otrzymują tam wybrani, mają zajęcia z roślin mięsożernych, a nawet swój Turniej Trójmagiczny im. Edgara Allana Poe, najsłynniejszego absolwenta Nevermore. Hasło nie wierz w nic, co słyszysz i połowę tego, co widzisz, ponoć przyszło mu do głowy właśnie tam. To zdanie jest w zasadzie mottem całego serialu.

Już na pierwszy rzut oka widać, że coś się ewidentnie pozmieniało w porównaniu z dawnym Addamsami. Pierwsza sprawa – to serial dla nastolatek i nastolatków, o dorastaniu, o etapie buzujących hormonów, o zakochaniach i zadurzeniach, o układach towarzyskich, a przede wszystkim o lęku, by nie zamienić się w swoich starych. Różnica polega też na tym, że serial pełen jest nadprzyrodzonych zjawisk i niecnych intryg, czego na taką skalę w Addamsach nie było. Wednesday w pierwszym odcinku doznaje wizji z przebitkami na przeszłość i przyszłość, dwukrotnie unika spotkania z kostuchą, odkrywa, że jej ojciec może być mordercą i wpada na trop bestii, która czai się w lesie. Plot jest plątaniną kilkunastu wątków i postaci, z której każda jest w kręgu podejrzanych, co chwilę z drugiego planu wyciągane są nowe tropy – sprawa przypomina klasyczną formułę z książek Agathy Christie. To historia napisana solidnie, jest w niej trochę skoków napięcia i zmian w relacjach między postaciami. Można się jednak zastanawiać: ile w tym jeszcze Addamsów, a ile Burtona?

Nowy target, coś dla starych załogantów

Z Burtona coś tam się ostało, bo kolejny supełek intrygi to w zasadzie temat jego życia – chodzi tu o case tych, którym wmawia się, że wyraźnie nie pasują do otoczenia, że są nie tacy, jak trzeba. W pewnym momencie dziwolągI z Nevermore spotykają się z normikami z okolicznego miasta, nagle wychodzą dekady dyskryminacji i porządków kolonialnych. Potwory są wszędzie. Potworem może być każdy. Najmniej spodziewane z nich okazują się najgorsze. Nie potrzebują kłów i szponów – czym innym, jeśli nie komentarzem do świata nietolerancji i uprzedzeń, są słowa Wednesday? Burton jednak, swoim zwyczajem, unika tonu deadly serious – dysponuje ironią, wyczuciem pełnych wisielczych punchy linijek. Trochę smutno, że w tym wszystkim, brakuje dawnego burtonowskiego stylu. W sensie estetycznym Wednesday to raczej taki Osobliwy dom Pani Peregrine, a więc, jak na mój gust, Burton bardziej wygładzony, przezroczysty. Nawiasem mówiąc, kiedy na ostatnie cztery odcinki przekazuje pałeczkę Gandji Monteiro i Jamesowi Marshallowi, nie widać różnicy. Tęskni się za czasami, kiedy facet, robił w formie, która ciągle była osobnym i autorskim zjawiskiem.

Wednesday / Netflix
Wednesday / Netflix

No dobra, ale co z Addamsami? Wednesday zostało pomyślane, jako serial dla tych, którzy to uniwersum kochają i którzy nie znają go jednocześnie. To rzecz, jak już pisałem, przeskakująca z atrakcji w atrakcję, która celuje w nowy target. Dla starych załogantów jest wujek Fester na jeden odcinek, Rączka, jest też wielki comeback Christiny Ricci. A co z Charlesem Addamsem? Tu hołdy są okazjonalne, mało ma to jednak z jego spuścizną wspólnego. Gdyby Addams okazał się tym, za kogo ludzie mieli go całe życie i wstałby z grobu, pewnie życzyłby sobie, żeby Burton przekręcił pokrętło oznaczone jak mrok i makabreska. Po emisji serialu z lat 60. też narzekał, że mu Addamsów ugłaskali.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.
Komentarze 0