Jaki jest Kizo, każdy widzi. Stały bywalec siłowni, miłośnik wysokiej jakości używek, sportowych fur i luksusowych marek. Przy tym wszystkim jeden z najaktywniejszych artystów na rodzimej scenie. Nawet jeśli z jakością bywa różnie.
Właśnie ukazał się szósty longplay gdańskiego rapera w ciągu trzech lat - Jeszcze 5 minut. Imponująca pracowitość? Zbędna nadprodukcja? Argumentów potwierdzających i obalających obie tezy można przytoczyć aż nadto. Kizo wypuszcza masę niepotrzebnych, generycznych tracków. Ma problem z utrzymaniem równej formy, a zarzuty o kanciaste delivery czy granie na kilku oklepanych patentach są całkiem słuszne. Z drugiej strony jest to muzyka o stricte określonym celu: rozrywkowym. To nie ma być rytualny odsłuch Loveless czy To Pimp a Butterlfy. Ma bujać.
Wyjaśnijmy pewną kwestię już na starcie. Kizo nie zaskarbił sobie mojej sympatii od samego początku. Wyróżniał się na tle poszczególnych członków chillwagonu, ale pierwszym solowym płytom daleko było do artystycznej jakościówy. W Posejdonie rapuje: Ch*j kładę, co jakiś dziennikarz twierdzi/My jesteśmy najlepsi. Mimo wszystko podejmę wyzwanie.
Follow-up do platynowego Posejdona - Jeszcze 5 minut - od początku zapowiadał się zaskakująco dobrze. Przynajmniej dla tych, którzy kojarzą Kizo głównie z miernej jakości quasi-bangerów. Nastąpiła przemiana, może nie drastyczna, ale na tyle wyraźna, że ciężko mówić o reprezentancie chillwagonu głównie w negatywnych słowach. Trójmiejski raper przyjął nieskomplikowaną, lecz skuteczną taktykę. Odejście od ulicznego sznytu i kwadratowego delivery na rzecz słonecznej melodyjności i radiowej przystępności. Już mniej bezwzględności Kamila Glika, a więcej beztroski Neymara Juniora.
Generyczny trap z taśmy
Powiedzieć, że od debiutanckiego Ortalionu zmieniło się sporo, to nic nie powiedzieć. Kizo już dawno zrzucił szeleszczącą pelerynę. Teraz po drodze mu z piłkarskimi kompletami, złotymi łańcuchami i jedwabnymi koszulami. Bo jak powszechnie wiadomo: Świat ma wady i wszystko byśmy zapomnieli, więc ubieramy się u Prady. Za zmianą modowych preferencji symultanicznie poszła również zmiana brzmienia. Z szarej - i smutnej jak pi*da - osiedlówy do upalnych, europejskich kurortów.
Metamorfoza zachodziła stopniowo. Od zupełnie odrębnego Officiala przez słaby Ortalion; wciąż przeciętnego - ale znacznie lepszego od poprzednika - Czempiona i trapowego, generycznego Pegaza; walczącego o listy przebojów krążka Złoto i biel aż po poprawnego, choć niepozbawionego mankamentów Posejdona. Nie mydlmy nikomu oczu: większość albumów Kizownika mogłaby się nie ukazać. I nikt by na tym nie ucierpiał. No może poza budżetem samego zainteresowanego.
Od wydanego w 2020 roku longplaya wiele jednak ewoluowało. Piąty materiał w jego dyskografii (nie licząc Officiala) to jakościowe bity na miarę drugiej dekady XXI wieku; to instant bangery; to bawienie się niuskulową formą. I niezmiennie wałkowanie tych samych motywów - fury, hajs, dupy - podanych w wysokoenergetycznym, popowym wdzianku. Są drille, jest trap, przebija się reggaeton. Czyli tak, jak powinien brzmieć mainstreamowy niuskul z generatora AD 2020/21.
Są też wielomilionowe wyniki w streamingach. Posejdon okazał się wielkim sukcesem komercyjnym, co przełożyło się na platynowy certyfikat. Dzisiaj wszystkie światła na nas, do niedawna tak ciemno. I powtórka z rozrywki - wraz z premierą Jeszcze 5 minut pojawiła się informacja, że ten materiał również pokrył się platyną.
Z Ciemnej Strefy do chillwagonu
Może nie wszyscy pamiętają, ale przygoda Kizo z raper zaczęła się od… Ciemnej Strefy. Ulicznicy, których bluzy nosiło pół twojego gimnazjum. Matecznika dla artysty kombinatora Bonusa RPK czy - przełamującego hip-hopowe bariery - Rogala DDL.
Kilkanaście kilogramów masy mięśniowej wcześniej. I kilka zer na koncie mniej. Tak to wyglądało w kontekście bohatera artykułu. Numery Co mam ci powiedzieć, Telefony czy Do gwiazd to przecież esencja osiedlowego stylu skumulowanego na płycie Official. W sam raz do puszczenia z telefonu przy szybkim spalaniu szlugów w szkolnym kiblu.
Jak widać - w ciągu kilku lat Kizownik przeszedł drogę z prawilnej penery do podbijania list przebojów popularnego radia na E. I nawet, jeśli w oczach wielu utracił street credit, zyskał znacznie więcej. I nie chodzi tu o grube pliki zwinięte recepturką czy ryczące silniki AMG. Jak mówi: Zawsze chciałem sięgać tych gwiazd. Nie oczekiwałem od nikogo żadnych szans. Możesz wybić się w górę albo tu zostać. Zmienić życia postać. Pamiętaj droga nie taka prosta.
Wytransferowany z CS do chillwagonu całkowicie przemodelował swoją muzykę. Kiedy w 2018 roku Borixon założył zwariowany kolektyw, Kizo był jego nieodłącznym elementem. O ile poziom artystyczny hip-hopowej bandy to dyskusyjna kwestia, o tyle Kizo od początku wyróżniał się na tle pozostałych. Jak o rapowym Suicide Squadzie pisał na łamach niuansa Marek Fall: chillwagon odpowiadał na rodzimym podwórku za rozkręcenie viralowo-trapowego comic-conu, ale w tym projekcie był także wyraz dziejowej sprawiedliwości. Piętnaście lat po wizjonerskiej, lecz niezrozumianej Hardcorowej Komercji - Borixon odebrał zasłużony hołd lenny od następnego pokolenia słuchaczy, którzy tym razem byli wyjątkowo spragnieni baunsu.
I duża była w tym zasługa Kizownika. Po wyjściu z Ciemnej Strefy na światło dzienne nie ukrywał skłonności do sklejania bangerów, nieustannego imprezowania i budowania zupełnie nowego wizerunku.
Człowiek, który został memem
Wizerunku rapera wyjętego prosto z komiksu. Polskiego odpowiednika Gucci Mane’a połączonego z przaśnością polskiej muzyki biesiadno-klubowej. Nic dziwnego, że Kizo prędko stał się postacią memiczną. Nie tylko za sprawą aparycji Dave’a Bautisty i tubalnego wokalu. Duża w tym zasługa legendarnych już linijek. Pełnych truizmów, kwadratowych rymów i bezsensownych deklinacji. Czy to źle? Gdybyśmy mieli oceniać artystę biorącego wszystko śmiertelnie poważnie - pewnie tak. W przypadku Kizownika na takie aspekty przymyka się oko.
Obyczajowej pikanterii dodaje tendencja gdańszczanina do robienia szumu. Występ na freak-fightowej gali Fame MMA; częsta obecność w brukowcach i na portalach plotkarskich; do tego wszystkiego występy w przypałowych klubach pokroju Energy. Dorzućmy zamiłowanie do groteskowych linijek. Chyba każdy słyszał wers: Jako balu król zapraszam do tańca kur*y. Albo wybitne w swojej prostocie: Za mną czasy głodówki, to są czasy gotówki. Wszystko ze znakomitego bangera Król balu, chyba najciekawszego do tej pory utworu Kizo.
Co jeszcze? Internetowa beka z tych, którzy cenią sobie skille reprezentanta chillwagonu. Wyśmiewające memy, regularna jazda w komentarzach na portalach społecznościowych. I tak dalej, i tak dalej. W kontrze słuchacze, którzy kumają kontekst twórczości Kizo. Puszczają płazem liryczną kulawość, monotematyczność i doceniają swoistą karykaturę hip-hopowego etosu. Tu liczy się przednia zabawa i radość z soczystych bangerów.
Każdy ból złagodzi nowe Porsche
Kontynuując memiarski wątek. O miłości Kizownika do szybkich fur, wysportowanych modelek i grubych plików wie każdy obeznany z polską sceną. Trójmiejski raper to nie tylko król bangerów, ale też król truizmów i powtarzalności. Coś, co z reguły wychodzi na niekorzyść, tutaj przeistacza się w insajderski żarcik, dzięki któremu Kizo wzbudza sympatię. Wystarczy przytoczyć wakacyjne hity: Disney, Król balu czy Pogo. Albo wybitnie głupkowaty wers z Posejdona: Piszą, że chcą się poprzytulać/Są miejsca, gdzie lepiej się nie przytulać. Czego nie rozumiecie?
Z one-linerów Kizownika można by zrobić cały content Polskich tekstów bez kontekstu. Analogicznie do dzieł Kaza Bałagane. I prawdopodobnie nikt nie miałby nic przeciwko.
Generator tekstów trójmiejskiego Posejdona? Spróbujmy: AMG, Prada, hajs/pieniądze/penga, bengry, dupy, Mercedes-Benz, Porsche, Gucci, marihuana, kiedyś nie miałem - teraz mam. Nie ma co się oszukiwać - bangerowość idzie tu w parze z ubogim wokabularzem. Nic na to nie poradzimy. Truskulowe dupy pękają, fani Aesopa Rocka będą zawiedzeni, ale tu nie rozchodzi się o słowotwórstwo i skomplikowaną konstrukcję liryczną. You came to the wrong neighborhood.
Niech trwa jeszcze hotelowa doba w apartamencie
Wszystko wskazuje na to, że Kizo to nie tylko król balu, ale i król polskiego pop rapu w ogóle. Żadne sygnały na niebie i ziemi nie zwiastują końca ery gdańszczanina. Wręcz przeciwnie.
Żeby oddać cesarzom, co cesarskie - muzyczny progres Kizownika to nie tylko zasługa jego umiejętności, luzu i charyzmy. Sporo w tym znakomitej producenckiej roboty. Przecież Disney (prod. Sergiusz & Leśny) to taki banger, dla którego twój wujek wstaje na weselu od suto zastawionego stołu. Kokainowy, wygrzany rap w Królu balu (prod. DR AP) również nie daje wytchnienia. Albo nabuzowane Pogo (prod. BaHsick), w którym z grubo ciosanym flow gdańskiego trapstara świetnie kontrastuje krzykliwy Oki. Zaskakująco wysokie jest repeat value tych numerów. Czy do samochodu, czy na siłkę, czy na studniówkę, czy domówkę, czy gdziekolwiek indziej.
Skoro pojawił się Oki, to jeszcze dwa słowa o doborze gości. Zaczęło się od ulicznych koneksji, a wyewoluowało w stronę Young Igiego, Tymka, Smolastego czy Szpaka. W hustlersko-osiedlowym wajbie pozostali m.in. Major SPZ, Kaz Bałagane, Malik Montana czy Jano Polska Wersja. Intrygujące są te - pojawiające się na albumach - Kizownika sprzeczności. Nie zapomnimy też o absurdalnej goścince Parisa Platynova w Mr. Gino. Jak to szło? Włosy wyciapane brylantyną? Skrrrt, skrrrt.
Przyznaję, że w 2020 roku - jak i wcześniej - średnio elektryzowały mnie premierowe klipy i huczne zapowiedzi z obozu Kizo. Po mocarnej singlowej serii; wypracowaniu sobie quasi-komediowego wizerunku rodem z komiksu; po zapgrejdowanym warsztacie i muzycznych poszukiwaniach; po bitowo-brzmieniowym liftingu. Drop Jeszcze 5 minut wywołuje wypieki na twarzy. Minione lato należało w dużej mierze do Kizownika. Czy raper będzie rządzić również jesienią?
Nowa płyta Kizo zostanie szczegółowo omówiona w programie Ucho - poniedziałek, 16:00 na YouTube i w newonce.radio.