Antologia filmów animowanych od Tima Millera (Deadpool) i Davida Finchera (m.in. Siedem, Fight Club, Zodiak) jest prawdziwą ucztą dla miłośników futurologii w popkulturze, postapokaliptycznej i cyberpunowej estetyki czy fabularnych twistów i efektownych finałów rodem z Czarnego lustra.
Już ponad dziesięć lat temu mówiło się o tym, że Miller i Fincher przygotują film na podstawie rozerotyzowanych opowieści sci-fi/fantasy z magazynu Heavy Metal, który zaczął ukazywać się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat siedemdziesiątych. Benchmarkiem dla tej produkcji miał być obraz z 1981 roku, który stał się legendarną pozycją midnight movies.
Pomysł spalił na panewce, ale być może dobrze się stało. Jak twierdzi Fincher - w przeszłości trudniej było dotrzeć z animacją dla dorosłych do właściwej grupy odbiorców, a teraz serwisy streamingowe doskonale się do tego nadają. Z nowego Heavy Metal nic zatem nie wyszło, ale w ramach rekompensaty dostajemy netfliksowe Miłość, śmierć i roboty. I nikt nie powinien czuć się rozczarowany.
Love, Death & Robots obejmuje osiemnaście krótkometrażowych filmów animowanych dla widzów 18+. To prawdziwy festiwal rozmaitości, ponieważ każdy z epizodów jest niezależną fabułą, a w produkcje zaangażowały się liczne studia animacji. Jest i polski wątek - odcinek Fish Night został przygotowany przez Platige Image, czyli ekipę odpowiedzialną m.in. za intro do gry The Witcher 3: Wild Hunt.
Różnorodnie jest nie tylko na poziomie wizualnym, ale i fabularnym. Przeważającą większość odcinków stanowią adaptacje krótkich historii autorstwa takich pisarzy science fiction jak John Scalzi, Alastair Reynolds czy Joe R. Lansdale.
Jak bardzo zwariowany jest to miks? Mamy m.in. humoreskę o jogurcie, który przejmuje władzę nad światem, epizod poświęcony roli wilkołaków w wojnie z terroryzmem, sci-fi osadzone w realiach amerykańskiej wsi, horror z Drakulą w roli głównej czy steampunkową opowieść, której akcja toczy się w Hongkongu. Co je łączy? Tytułowe miłość, śmierć i roboty oraz zwroty akcji i puenty, które są równie spektakularne jak te w Czarnym lustrze. Obie produkcje można w pewnym stopniu traktować jako komplementarne z uwagi na ponurą futurologię, która je definiuje. W przypadku poszczególnych odcinków trudno również uniknąć skojarzeń z Ghost in the Shell czy Interstellar.
Kolejna porcja Black Mirror wjedzie na Netflix prawdopodobnie pod koniec roku, ale z Love, Death & Robots to oczekiwanie powinno upłynąć mniej boleśnie niż dotychczas. Inna sprawa, że mamy w redakcji gagatków, którzy będą z większą niecierpliwością wypatrywać drugiego sezonu animowanej antologii niż piątego Czarnego lustra. Nadchodzi zmiana warty?