To nie jest sequel The Wire, ale zupełnie nowa propozycja. Choć... autorstwa tego samego człowieka, który wymyślił jeden z najważniejszych tytułów w historii telewizji.
Trudno o listę najlepszych seriali wszechczasów, na której nie ma The Wire. Seria stworzona przez Davida Simona jest prekursorką złotej ery tego medium, kiedy przeszliśmy do bardziej filmowych, pogłębionych pod każdym względem produkcji. The Wire jest również jednym z najbardziej kompleksowych spojrzeń na to, jak działa współczesne amerykańskie miasto i mocno krytycznym podsumowaniem mechanizmów jego administracji: od policji, przez media i system edukacji, aż po świat polityki. A przy tym sprawnie i naturalnie łączy niemal edukacyjny charakter z wciągającą fabułą i wybitnie przekonującymi postaciami. Wynik? Realistyczny obraz Baltimore, jego władz, mieszkańców i osób, które – przynajmniej w teorii – powinny zarządzać całym tym organizmem.
David Simon przełożył sprawdzone, akademickie narzędzia do społecznej analizy na język nowoczesnej telewizji, nie zapominając, że ostatecznie, mimo najlepszych i najbardziej szlachetnych intencji, będzie to rozrywka, po którą sięgną miliony. Nie pomylił się, bo The Wire pokochał cały świat, a postaci takie, jak Omar, Marlo, czy oficer McNulty trafiły do kanonu kultury masowej. Późniejsze produkcje, za którymi stał Simon, nie zdobyły aż takiej famy, ale to nie znaczy, że ustępują jakością epopei o Baltimore – jak choćby Treme, czterosezonowy serial o Nowym Orleanie, podnoszącym się po uderzeniu huraganu Katrina.
Jak młot na najbiedniejszych
Najnowsza propozycja od Davida Simone’a to Miasto jest nasze, miniserial HBO, który wraca do Baltimore i tamtejszej policji. Czasami nazywany sequelem The Wire, co jest o tyle dezorientujące, że część aktorów... zmieniła w nim strony. Choćby Marlo (Jamie Hector), który teraz nazywa się Sean Suiter i jest detektywem z wydziału zabójstw. Niemniej atmosfera serialu jest bardzo znajoma, bo mimo upływu lat, pewne rzeczy w Baltimore pozostają takie same. Skorumpowana policja wciąż stanowi duży problem, a indolencja władz, podbita politycznym zawirowaniem na najwyższym szczeblu (akcja serialu rozgrywa się chwilę przed i chwilę po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta) uniemożliwia sensowne działania. Tracą na tym zwłaszcza najbiedniejsi i najsłabsi mieszkańcy Baltimore. W najlepszym wypadku będąc zupełnie zaniedbanymi przez tych, którzy mają działać na ich rzecz, w najgorszym – okradani i bici przez policję.
Brutalność mundurowych to zresztą punkt zapalny serialu. Brutalność, a konkretnie zabójstwo Freddiego Graya, który zmarł w wyniku obrażeń poniesionych z rąk baltimorskich policjantów. Po tym wydarzeniu, w kwietniu 2015, miasto ogarnęły protesty i zamieszki. Miasto jest nasze pokazuje osobisty wymiar tragedii, jaką jest policyjne bezprawie, ale wychodzi znacząco poza emocjonalny dramat. Serial opiera się na trzech wątkach: śledztwa w sprawie skorumpowanej jednostki policyjnej, dowodzonej przez oficera Jenkinsa (wyśmienity Jon Bernthal), rozmów przedstawicielki Departamentu Sprawiedliwości (Wunmi Mosaku) z policyjnymi władzami na temat sytuacji w mieście i wprowadzenia dekretu zgody (ugody między zwaśnionymi stronami, która nie wskazuje winnych, w tym wypadku między poszkodowanymi obywatelami a policją z Baltimore) i sprawy zabójstwa prowadzonej przez detektywa Suitera (Jamie Hector). Miasto jest nasze w przekonujący i metodyczny sposób spina te trzy sprawy, kreśląc kompleksowy obraz przyczyn problemów, jakie dotykają Baltimore i jego społeczność. Oczywiście, dostajemy zestaw niezbyt optymistycznych wniosków, które wcale nie są tak proste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
David Simon dalej to ma
Od razu warto powiedzieć, że mimo sporych ambicji i złożonej materii, Miasto jest nasze ogląda się świetnie. Ekipa tworząca serial wychodzi od szczegółu do ogółu; ten sposób opowiadania perfekcyjnie pomaga przekazać główne tematy i problematykę produkcji. Postaci są stworzone bardzo organicznie, nawet mimo tego, że niektóre dialogi pobrzmiewają lekko jak dyskusja na Twitterze. Upadek oficera Jenkinsa nie jest brawurową opowieścią o czarnym charakterze, a systemowym problemem, pokazanym we wstrząsającej scenie w trakcie pierwszego dnia służby delikwenta. Zapomnij o wszystkim, czego nauczyłeś się w Akademii. To szkolenie z wrażliwości kulturowej też jest gówno warte – mówi mu starszy policjant, a dokładnie tę samą rozmowę Jenkins przeprowadzi z innym świeżakiem kilka lat później. Miasto jest nasze - podobnie jak The Wire – nie pociesza się prostackim wytłumaczeniem o ludzkim źle i zgniłych jednostkach. Problemy dotykające struktury władzy w Baltimore są systemowe, osadzone w długoletnich praktykach brutalności, wynikającej z zaklętego kręgu przemocy. Policja sobie nie radzi, więc jest coraz brutalniejsza, społeczeństwo reaguje wrogością i nieufnością, następuje eskalacja, więc przemocy jest więcej i tak dalej, od dekad, bez perspektywy na zmianę.
Serial porusza także kwestię niebieskiej ściany milczenia, czyli wzajemnego chronienia się policjantów przed konsekwencjami złych praktyk. Najbardziej brutalny oficer Hersl jest nietykalny, bo dowozi konfiskaty broni i narkotyków. Gorąco robi się dopiero wtedy, kiedy śledztwo FBI wykazuje, że Hersl i jego jednostka, dowodzona przez charyzmatycznego Jenkinsa, kradnie, podrzuca dowody i nadużywa przemocy podług własnej wizji bezprawia. Jenkins i jego Gun Trace Task Force to tylko najbardziej zgniły przykład z całego lasu pleśni, ale bezczelność, z jaką operuje, przykuwa oczy władz federalnych. Jednocześnie widzimy, do czego prowadzi rozpasanie skorumpowanych policjantów – detektyw Suiter nie może znaleźć świadka zabójstwa, bo nikt nie chce z nim rozmawiać, a sądy są sparaliżowane, bo trudno znaleźć chętnych do ławy przysięgłych gotowych uwierzyć policji w trakcie procesu. Zwykli obywatele, zatrzymywani w drodze do pracy, cierpią na zwyrodnieniu mundurowych. Są zwalniani z pracy, tracą oszczędności, zrabowane przez gliniarzy, a nawet zdrowie i życie, bo ktoś wykazał się wyjątkowo ciężką ręką. Niedofinansowanie, brak lub ignorowanie szkoleń i wieloletnie złe praktyki blokują jakiekolwiek zmiany w policji. Podatność na krajową politykę i lokalne machinacje paraliżują reformy na szczeblach władzy. Nieufność i nienawiść do policji wśród mieszkańców – poniekąd zasłużona – neutralizuje mechanizmy zabezpieczające lokalną społeczność. Widzimy miasto w stanie totalnego rozkładu i zupełną bezsilność tych, którym marzy się jakakolwiek ewolucja. Miasto jest nasze nie jest policyjnym producyjniakiem, gdzie dobro zwycięża zło, a nadejście nowego komisarza policji zwiastuje lepszą epokę i rozliczenie starych grzechów. Zostajemy z poczuciem beznadziei, tym głębszej, że przez kilka dekad od czasów The Wire w mieście nie zmieniło się w zasadzie nic.
Więcej, chcemy więcej
Miasto jest nasze pozostawia niedosyt, bo to miniseria, a nie produkcja rozłożona na kilka sezonów. Mimo tego dostajemy całkiem pogłębiony obraz mechanizmów korpucji i bezsilności – nie tylko w samej policji, na której skupiona jest największa uwaga serialu. Obserwujemy naprawdę złe jednostki, ale i przekonującą siatkę czynników, które motywują je do takich zachowań. Nawet oficer Jenkins nie jest do końca potworem – mimo wszystko chce, żeby służba była źródłem jakiejś dumy, miała swój cel. Kiedy widzi antypolicyjne protesty, dopada go święte oburzenie na brak szacunku do munduru. Żyje w monstrualnym kłamstwie i iluzji praworządności, bo system zdemoralizował go do cna, pozwolił bezkarnie rabować i nękać niewinnych ludzi. Przez dowództwo jest traktowany jak złoty chłopiec, bo regularnie dostarcza broń, narkotyki, czy pieniądze (o ile ich nie ukradnie w całości, zazwyczaj zabiera większość), z którymi można sfotografować się na konferencji prasowej. Na żadnym z etapów swojej podróży do piekła nie dostaje sygnału, że robi coś złego. Odhumanizowany styl mówienia o kryminalistach (a często po prostu niewinnych ludziach, którzy znaleźli się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu) nie uczy go szacunku do obywateli i obywatelek i stwarza iluzję, że policja jest służbą ponad ludźmi, a nie im samym. To nie dotyczy tylko Jenkinsa, ale wszystkich zgniłków z policji w Baltimore, która zupełnie przecięła delikatną nić, jaka łączy ją ze społeczeństwem. Po zamieszkach na tle zabójstwa Freddiego Graya funkcjonariuszy nie dotyka żadna refleksja, co więcej – zamykają się w syndromie oblężonej twierdzy, pogłębiając antagonizmy z mieszkańcami i w zasadzie pogarszając sytuację.
Baltimore a sprawa polska
Czy Miasto jest nasze, serial na wskroś amerykański, unurzany w tamtejszych strukturach prawa i zmilitaryzowanych praktykach policyjnych, może powiedzieć coś i o naszej, polskiej rzeczywistości? Chyba tak. Są pewne obszary, które są bardzo znajome i dla nas. Bezsilność policyjnych jednostek, niedofinansowanych i niezbyt dobrze przygotowanych do działania na rzecz lokalnych społeczności, za to nastawionych na nabijanie cyferek w raportach. Wątek rasowy ma tutaj ograniczone zastosowanie, ale nie da się ukryć, że wśród mundurowych panuje podobna pogarda i uprzedzenia wobec osób biednych, czy z marginesu społecznego. Co jakiś czas docierają do nas wiadomości o śmierci z rąk policjantów i najczęściej chodzi o osoby, które w oczach władzy znaczą mniej: mitycznych dresiarzy, ludzi pod wpływem substancji, lub imigrantów (jak w sprawach Igora Stachowiaka, czy Dmytra Nikiforenko). Bez systemowego myślenia o zmianie na każdym szczeblu – przesunięcia priorytetów w stronę tworzenia bezpieczeństwa, a nie karania i wykręcania wyników, większej empatii i szacunku do obywateli po stronie władzy – krąg przemocy i nieufności będzie toczył się nadal, zgarniając kolejne ofiary i przyciągając do policyjnych zawodów niezbyt pożądane jednostki. W scenach, w których widzimy brak współpracy z policją, również pobrzmiewają znajome nutki. Po haniebnym zachowaniu w trakcie Strajku Kobiet, niechęć do policji dotarła również do kręgów, które do tej pory jeszcze jakoś wierzyły w mundurowych, czyli wielkomiejskiej klasy średniej. Do odbudowania zaufania jeszcze długa droga, a co do tego, że polska policja potrzebuje reformy, zgadza się coraz więcej osób. Na razie funkcjonujemy wciąż w lepszym kontekście, niż ten amerykański, co jest marnym pocieszeniem, bo za Oceanem policja należy do najbardziej bezkarnych i zdemoralizowanych emanacji władzy. Niech Miasto jest nasze posłuży za przestrogę, a hasło abolish the police - pod którym kryje się nie likwidacja tej służby, a racjonalizacja i skierowanie wydatków i praktyk w stronę służby społeczeństwu – za wytyczne do dalszego działania. Na lepszej policji skorzystamy wszyscy, łącznie z mundurowymi.
Komentarze 0