Mordor Muzik: chcemy być częścią imprezy (ROZMOWA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Mordor Muzik
fot. Wojtek Antczak

Mordor CD to nie tylko określenie jednego z trzech formatów, na jakich można posłuchać pełnoprawnego debiutu Mordor Muzik. To także ciąg dalszy wyprawy tego wciąż niedocenianego składu.

Nigdy nie zapomnę, kiedy z Sebolem – managerem EABS, jednym z prowadzących wytwórnię Astigmatic Records i szarą eminencją wydawnictwa Mordor Muzik – usłyszeliśmy plotkę, że w Poznaniu ktoś robi grime. Od tamtej pory wsiąknęliśmy w twórczość duetu i staliśmy się kibicami basowych wariatów z Wielkopolski. Krzyże, Dawaj na parkiet, Polski grajm, Delfin – portfolio bangerów puchło, ale próżno było wyglądać płyty. Wreszcie jest, Mordor CD, wydany po latach singli i budowania famy w podziemiu.

Ginger: My zawsze musimy po swojemu. I mamy problem z autorytetami. Z tym, że ktoś mówi, że tak należy i wypada: wszyscy robią płytę, wy też wydajcie płytę, to stanie się to i tamto. Chcieliśmy pokazać światu, że wcale tak nie trzeba. Nagle nazbierało nam się sporo singli, a Sebastian (Jóźwiak - przyp.red.) cały czas namawiał nas na płytę – decyzja została podjęta spontanicznie. I pociągneliśmy temat do końca.

W pewnym momencie skumaliśmy, że otwiera się nowy etap w pisaniu i rapowaniu. Obaj poczuliśmy, że jest jakiś nowy poziom wbity. Była motywacja, żeby to ustandaryzować i nagrać płytę. To różnorodne wydawnictwo, na którym słychać nie tylko basowe monstra inspirowane brytyjską szkołą, ale także szczyptę trapu, a nawet wyprawę w klubowe rejony, chociaż już nie UK garage czy 2step, po które duet sięgał wcześniej.

Majkizioom ma na to odpowiedź: Fajnie było zebrać w całość dwanaście tjunów. Pierwszy raz – przez to, że nie pracujemy metodą singlową – pojawił się element całości, spójności, playlisty, co było dosyć ciekawe. To nie był odklejony od siebie freestyle, każdy release inny, tylko faktycznie, po zebraniu tych numerów długo siedzieliśmy nad ich kolejnością. Niektóre przez brak spójności wyleciały z płyty.

Chociaż to osobowość Gingera i jego charakterystyczny styl są najbardziej widoczną wizytówką Mordoru, tak bity Majkiego od zawsze były dobrą marką. Ma chłop talent w łapie i doskonale wie, gdzie złamać bit, a gdzie dowalić basową bułę, którą czuć w brzuchu. Na Mordor CD możemy usłyszeć kilka elementów znanych z kultury soundsystemowej, jamajskich rytuałów basu i tańca. Soundsystem to nasza stylówa. Za małolata grałem w soundsystemie. Jeździliśmy po festiwalach, zrobiliśmy dużo imprez. Przez to, że graliśmy kiedyś w Gnieźnie, spotkałem się z Gingerem, on też miał zajawę jamajsko-karaibską. Bez tych brzmień nie byłoby UK, ani tego, co się teraz dzieje. Tam są nasze korzenie. Ja słucham reggae do dzisiaj i ludzie się śmieją – mówi Majki. Ja się nie śmieję, tylko włączam album po raz dwunasty.

Najbliżej nam do zagrania faktycznej imprezy – mówi o filozofii występów Mordoru Majki. Do wejścia w lokal, gdzie trwa już zabawa, jest grubo po warm-upie, po 1 w nocy. Gramy koncert w formule soundsystemowej, wtedy czujemy się najlepiej i materiał jest tym zespojony. Nie widzimy się na eventach typu koncert Mordor Muzik o 19:00 w domu kultury, na który kupuje się bilety. Nie mówię, że nic takiego się nie wydarzy. Czujmy się jak ryby w wodzie, wbijając się na klub w prime timie, zmieniając didżeja, który gra zajebistą selekcję. Będąc częścią imprezy, nie osobnym koncertem, zjawiskiem, tylko elementem napierdzielania. Stąd ten soundsystem można wyczuć na płycie, obaj mamy taką zajawę. Imprezowość – nie w postaci kulawego echa Wixapolu, co dotknęło rodzimy hip-hop na kilka lat – a basowej uczty z mikrofonem w dłoni wylewa się z Mordor CD w tekstach i szacunku do kultury klubowej konkretnego rodzaju.

Debiut duetu to również przezabawne punchline’y Gingera, czy Autentyczna Ballada Uliczna – humorystyczna prowokacja w formie klubowej jechaniny. Jesteśmy mocnymi śmieszkami i heheszkami, mamy dystans do siebie. Śmiejemy się ze swoich postaci, siebie nawzajem i – nie ukrywajmy – z innych ludzi też. Ale nie chciałbym iść w comedy rap, czy podobną fazę – mówi MC, a ja wyobrażam sobie prawdziwy polski komediowy rap i czuję zgrozę. Zwracam uwagę na mnogość porównań, co skojarzyło mi się z wczesnym Guralem. Ginger: Polski rap w ogóle sobie upodobał porównania, takie często z dupy. Jeden z najbardziej hardkorowych MC’s pierwszej fali, Glon, co z Peją nawija w „Głuchej nocy” takim hardcorowym głosem: „czuję się jak jebane rodzynki w domowym cieście”. Gościu nawija o nocnej rozpierduszce, gdzie Peja skończył na sankach, ale nawija o rodzynkach w cieście. Absurdalne porównanie. Jeśli ja używam porównań, to bardzo chcę uniknąć tego, że są odklejone od całego kontekstu. I lubię dużo nawiązań do popkultury. Szczerze mówiąc, nie myślę o tym, że to mój znak rozpoznawczy. Rodzynek w cieście nie ma, ale jest Mario i Yoshi, trochę innych tropów z gier wideo i filmów. Majki rzuca dobrą propozycję: w ogóle, ogłaszamy konkurs – szukajcie polskich kawałków, w których nie pada słowo „jak”! Podejmiecie wyzwanie?

Na płycie możemy usłyszeć Belmondziaka, Hałastrę i Juniora Stressa – legendę polskiego dancehallu i kultury soundsystemowej. To featuringi, które mają sens i dokładają wartości albumowi. Jak jest opcja, że z kimś mamy podobną lotkę, to do tego kogoś zagadamy i ten kawałek nagramy. Ale jak mam być szczery, to featuringi są mega ciężkim tematem w polskim rapie. Ja się bardzo rzadko komuś dogrywałem. Dla mnie chodzi o brzmienie, żeby mi się podobał ten kawałek, i to, jak ktoś rapuje. Potem jest jeszcze cała otoczka logistyczna. Ktoś musi się nagrać, wysłać, to trzeba zmiksować, potem wysłać z powrotem do niego, jemu się ten miks nie podoba, robisz poprawki, potem coś tam… Jak sami robimy kawałek, to mamy pełną kontrolę, jestem ja, jest Majki. Jak nam się nie podoba, to robimy coś nowego. A jak już jesteś z kimś w studiu, to musisz mieć vibe na robienie muzyki – tłumaczy Ginger.

Majki również podkreśla znaczenie asertywności przy składaniu featuringów. Najtrudniejsze w featach jest odmawianie komuś albo powiedzenie, że to, co nagrał jest chujowe. A jesteśmy tymi ludźmi, co i odmawiają, i mówią, że niestety nie. Sporo featuringów chyba powstaje tak, że ktoś już coś nagrał i się to po prostu wpierdala na kawałek, bo głupio to odkręcać. Jak już to robić – to tak jak my na tej płytce – z ludźmi, z którymi sami byśmy chcieli się pobujać i pójść na imprezę wiedząc, że nie będzie krindżu.

Lekcje z wydawania debiutu? Będziemy teraz o wiele bardziej ogarnięci i świadomi, tutaj muszę podziękować dystrybutorom: Asfaltowi od fizyków i Sony od digitala, bo jednak mieli z nami trochę roboty. Wydaje mi się, że zrobiliśmy swoje, a lekcję wyciągnęliśmy – deklaruje Ginger. Wtóruje mu Majki: nasi ludzie, nasza sekta, w momencie postawienia strony – mimo, że tak naprawdę w ciemno – ogarnęli fajny wynik w zamówieniach, dobrze było patrzeć na ten licznik, co się przekręca. Debiut Mordor Muzik robi u mnie kolejną pętlę. Do zobaczenia pod sceną, gdzie będę się darł: PULL UUUUUP!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.