Zapomnijcie o międzygalaktycznych epopejach i latających samochodach. Odstawcie przeładowaną neonami i zaawansowaną technologią cyberpunkową estetykę. Odświeżonej wizji futurystycznego kina i seriali znacznie bliżej do przyziemnych spraw niż mieczy świetlnych i czarnych dziur.
O ile gatunek SF prawie w warstwie fabularnej zawsze odnosił się do egzystencjalnych problemów, o tyle z reguły przenosił akcję do wyjątkowo odległej przyszłości. Czy to kultowy Blade Runner, czy rozpoznawalne na całym świecie Star Warsy, czy spielbergowskie AI. Androidy odczuwające ludzkie emocje, szalone wizje gadżetów i wszechobecne lasery. Fantastycznonaukowe produkcje musiały dostarczyć widzom kompletnie zwariowanych i eskapistycznych doznań.
Po latach ucieczki w nieznane, science fiction schodzi na ziemię. Od dobrych kilku lat obserwujemy skręt w stronę humanistycznego podejścia do futuryzmu. Świat niewiele różniący się od naszego, zagrożenia związane z nową technologią czyhające na każdym rogu. Śmiertelnym wrogiem już nie sztuczna inteligencja, a drugi człowiek. Pewną cezurą była premiera Ex Machiny Aleksa Garlanda, która przełożyła wajchę z rozbuchanego maksymalizmu na stonowany, chłodny minimalizm. Zarówno w formie, jak i w przekazie. Wyjątkowo estetyczne zdjęcia, artystyczna scenografia i przesłanie mocno zakorzenione w uniwersalnych dylematach. Takich, które dotyczą nas niezależnie od tego, czy jest rok 2006, 2013, 2022 czy 2040.
A że jeden z takich filmów właśnie wszedł do kin, to postanowiliśmy zrobić z tej okazji ranking nowego sci-fi, które trzeba zobaczyć.
Dla niektórych przedłużona reklama Apple’a, dla innych melancholijne ujęcie przemijania. W czysto formalnej kwestii, Swan Song to dramat science fiction ze sterylnymi kadrami, nienachalnym designem i delikatną futurologią. To też popisowa, podwójna rola Mahershali Alego, który w każdym momencie uderza w odpowiednie tony. Kuszą promocje na implantów przeszczep rapował Oskar w 2040. Tu bohater dwukrotnego laureata Oscara pokusił się na okazję do duplikacji. Całe szczęście, nie ma tu przeginki z patosem, a reżyserowi Benjaminowi Cleary’emu udało się uniknąć mielizn. Lekko dystopijna wizja niedalekiej przyszłości przywodzi na myśl echa Ex Machiny oraz Her z Joaquinem Phoeniksem. Podobny ładunek emocjonalny i spojrzenie na – często nieuniknioną – samotność. A jeśli kochacie skandynawską szkołę projektowania, apple’owską praktyczność i skrojony od linijki brutalizm, to pokochacie również Swan Song. Dennis Villeneuve approves.
Kiedy studio A24 bierze się za futurystyczne tematy, wiedz, że coś się dzieje. Wpływowa Ex Machina, Rover, Under the Skin czy Lobster to tylko niektóre z udanych produkcji amerykańskich ulubieńców filmowych nerdów i estetów. W tym roku dołączył do nich Yang, z Colinem Farrellem w roli opiekuńczego ojca. Fabuła jest nieskomplikowana, a przekaz przyziemny. Małżeństwo w kryzysie musi zderzyć się z utratą androida, który był najbliższym przyjacielem adoptowanej córki. Kiedy tytułowy Yang się psuje, Jake (Farrell) wyrusza w podróż, która ma na celu przywrócenie humanoidalnego robota do życia.
W tym czasie odkrywa również, jak oddalił się od rodziny, jak życie przelatuje mu przez palce i jak ważne są najprostsze wartości: bezpieczeństwo czy uczucia. Pełnometrażowy debiut Kogonady to hołd dla japońsko-koreańskiej estetyki, ale w trybie IG stories. W stylówach, architekturze i sposobie życia. Kino kontemplacji i audiowizualnej uczty pięknie podkreślone przez muzykę Ryuichiego Sakamoto. Do złapania w kinach, ale streamingi to tylko kwestia czasu.
Chyba tylko Alex Garland mógł zrobić z Nicka Offermana bezwzględnego tyrana deweloperów. Człowiek-mem kojarzony głównie z sitcoma Parks and Recreation robi w Devs piwot niczym Carmelo Anthony w peaku kariery. Atmosfera jest tu gęsta, jak nastroje w szatni Radomiaka Radom po meczu z Zagłębiem. Story? Młoda programistka trafia do elitarnej grupy tytułowych devsów. Już podczas pierwszego dnia dochodzi do tragedii: w kwaterze firmy ginie jej chłopak. Oczywiście w niewyjaśnionych okolicznościach. Miniseria Garlanda to dystopijne wyobrażenie Doliny Krzemowej i uzależnienia od technologicznych hegemonów. Na plus znakomita muzyka i kompletnie oryginalny koncept. Jeśli szukacie oryginalnego podejścia, koniecznie odpalcie Devs.
O ile większość pozycji w tym zestawieniu to dystopijne thrillery, tak Upload jest… komedią. No dobra, komedią z dramatycznym wkładem. Pomysł wzięty żywcem z San Junipero, jednego z ciekawszych odcinków Black Mirror, w którym ejtisowa retromania przenikała się z futurystyczną wizją życia po śmierci. Bohater serii Amazona umiera, a jego świadomość zostaje wytransferowana do luksusowego raju. Wszystko dzieje się w 2033 roku, który trochę przypomina naszą zapdejtowaną rzeczywistość, a trochę jest życzeniowym myśleniem twórców. Za dekadę sprawdzimy, czy Upload źle się zestarzał, czy jednak okaże się samospełniającą się przepowiednią.
W niedawnej recenzji pisałem, że Severance imponuje nie tylko scenariuszem, aktorstwem i koncepcją. Imponuje również designem, pracą kamery i montażem. Czarny koń Apple TV+ to dystopijna satyra (?) na niezdrowe środowisko pracy. Dzięki tajemniczej korporacji Lumon Industries, ludzie mogą rozdzielić wspomnienia na te związane z życiem zawodowym oraz prywatnym. Oczywiście powoduje to liczne kontrowersje, głównie w kwestii moralnej. I bezpośrednio wpływa na życie rozdzielonych oraz ich bliskich. Większość odcinków wyreżyserował Ben Stiller, który dostarczył tu dzieło życia. Imponująca jest również obsada. W intrygę Lumon zostali wplątani m.in. Adam Scott, Patricia Arquette, Christopher Walken i John Turturro. A wątek pomiędzy bohaterami granymi przez dwóch ostatnich to istny majstersztyk subtelności i uroku. Przekażcie info dalej, plz.
Postapokaliptyczna koncepcja dla tych, którzy tęsknią za Black Mirror. Produkcja HBO Max to historia o świecie wyniszczonym przez śmiercionośną odmianę grypy. Brzmi znajomo, prawda? No właśnie. Pierwszy sezon serii to z jednej strony katastroficzny dramat, a z drugiej dająca nadzieję wizja budowania społeczności i nowego świata. Produkcja została oparta na powieści kanadyjskiej pisarki Emily St. John Mandel. I, podobnie jak w przypadku kilku innych pozycji z zestawienia, zachwyca designem, zdjęciami, solidnym aktorstwem i niepokojącym klimatem. Na plus storyline, który dzieje się jednocześnie w różnych odstępach czasowych. Jak już nadrobicie największe hity HBO, warto sięgnąć po nieco mniej popularny, ale satysfakcjonujący serial. O lepsze jutro!
Seria oparta na słynnych obrazach Simona Stålenhaga to perła w koronie Amazon Prime Video. Niespieszne tempo i kompletnie unikatowe spojrzenie na retrofuturyzm. Akcja dzieje się nie w przyszłości, a w alternatywnej rzeczywistości, gdzie znaczący rozwój technologiczny nastąpił już w XX wieku. Akcja Tales from the Loop rozgrywa się w latach 80. i przez większość czasu opowiada historię jednej rodziny. Dominują tu nostalgiczna atmosfera i egzystencjalne rozkminy. A do tego totalna zamota z pojmowaniem czasu, który dla bohaterów/-ek serii płynie zupełnie inaczej. I tu postawimy kropkę, bo w tym przypadku im mniej zajawek, tym większa przyjemność z oglądania. Slow-burn w najczystszej postaci. Nie ma drugiego takiego serialu, prove me wrong.
Komentarze 0