Jest w Severance taka scena, w której Helly – jedna z głównych bohaterek – jest przerażona zadaniem, które widzi na ekranie monitora. Mówi przełożonemu, że zwyczajnie boi się liczb, które musi wyselekcjonować w bliżej nieokreślonym celu.
Sytuacja, która ma miejsce przy biurku Lumon Industries to jedna z wyraźniejszych alegorii, jaką snują twórcy czarnego konia Apple TV+. Przekaz jest prosty: twoja praca powoduje strach. Wzbudza lęk przed biurową codziennością, niepewnością, gniewem zarządu, poniesieniem kary. Często niezasłużonej, bo zatrudnieni w tajemniczej firmie funkcjonują w alternatywnej rzeczywistości.
Severance stało się hitem ostatnich tygodni. W Polsce głównie za sprawą poczty pantoflowej. Powodem jest wciąż mniejsza popularność platformy Apple, która przegrywa u nas z Netfliksem, HBO Max czy Amazon Prime Video. Zupełnie niesłusznie, bo katalog serwisu jest znacznie ciekawszy od konkurencji. Kolejnym dowodem dystopijne science fiction, które najlepiej opisać jako The Office rozgrywające się w świecie Black Mirror.
Koncept jest nieskomplikowany. W niedalekiej przyszłości, ludzie mogą poddać się zabiegowi rozdzielającemu wspomnienia związane z życiem zawodowym i prywatnym. Ochotnikom wszczepiany jest specjalny czip. W wyniku operacji, jedna jaźń spędza całe życie na pracy, a druga na czasie wolnym. Współdzielone jest tylko ciało. Za całym misternym planem stoi enigmatyczna korporacja Lumon, której założycielem-bożkiem jest niejaki Kier Eagan. I oczywiście, że w alternatywnym świecie wzbudza to wśród społeczeństwa liczne kontrowersje. Ci, którzy poddali się takiej operacji są często – na miękko – piętnowani, gdyż uważa się, że targnęli się na podstawowe wartości moralne.
Michael Scott vs Michael Scout
W rewelacji sezonu połączono absurdalny humor z namacalną grozą. Jest miejsce na niezręczność wziętą żywcem z The Office. Jest też śmiertelna powaga cechująca rasowe thrillery postawione na dramatycznych fundamentach. W efekcie, ten szalony amalgamat nieustannie dostarcza napięcia. I umiejętnie je rozładowuje, co wcale nie oznacza, że zatrudnieni w Lumon łapią wtedy luz. Przynajmniej nie w praktyce. Główny wątek fabularny rozgrywa się w środowisku współpracowników działu Macrodata Refinement. Ich antagonistami są oczywiście przełożeni. Diaboliczną postać dostarczyła Patricia Arquette. Aktorka wciela się w panią Cobel, starszą menedżerkę, bezpośrednio odpowiadającą przed nieujawniającym się zarządem. Do pomocy ma Milchicka – chłopca na posyłki, który pilnuje, aby team pracował zgodnie z planem. I przypadkiem nie węszył za dużo.
Niepokornemu działowi MDR przewodzi Mark Scout. Zrezygnowany mężczyzna, który ciężką pracą próbuje wymazać traumę po tragicznej śmierci żony. Plan działania jest nieskomplikowany. Wraz z współpracownikami wykonuje polecenia góry. W zasadzie nikt nie wie, za co dokładnie odpowiada zespół. Takich pytań w Lumon się nie zadaje. Wiesz tyle, ile chce zarząd. Homeostazę korporacyjnego organizmu zaburza przybycie świeżo upieczonej adeptki, Helly. Od tego momentu, idealny porządek zostaje wywrócony do góry nogami. Powód? Buntownicze usposobienie młodej kobiety, która nie zamierza poddawać się surowemu rygorowi. Co więcej, Helly zaczyna siać ferment, który prowokuje zmianę myślenia u reszty zespołu.
„Severance” imponuje nie tylko scenariuszem, aktorstwem i koncepcją. Nie widziałem w streamingach tak doskonale zrealizowanej produkcji.
Dzięki jej wpływowi, grany przez Adama Scotta – który urządza tutaj prawdziwe tour de force – Mark zaczyna poddawać w wątpliwość szczere intencje firmy, a doświadczony Irving B. (John Turturro) używać do myślenia nie tylko mózgu, ale i serca. Z kolei pocieszny Dylan G. (Zach Cherry) wychodzi ze strefy komfortu i odkrywa kolejne warstwy spisku. A, początkowo nieufny, znajomy z innego działu, Burt G. (Christopher Walken) pomaga im w połączeniu kropek. Znany cytat z kultowego Twin Peaks: owls are not what they seem można w siedzibie Lumon odnieść w zasadzie do każdego przedmiotu, każdego pomieszczenia i każdego pracownika. Poważna rozkmina pojawia się w momencie, kiedy do ekipy MDR dociera, że są uwięzieni w biurowej pętli niczym Bill Murray w Punxsutawney podczas Dnia Świstaka.
Pokój z widokiem na przerwę
Żeby nie spoilerować, a wystarczająco zachęcić: rdzeń Severance stanowią pytania na egzystencjalne problemy. Co robić ze swoim życiem? Czy słusznie dokonałem zabiegu rozdzielenia? Dlaczego moja alterka – czyli osoba po prywatnej stronie życia – mi to zrobiła? Kiedy ktoś mnie uwolni z tej pętli szaleństwa? Czy doceniam wartościowych ludzi wokół? I tak dalej. To opowieść o szkodliwej pracy, która zabiera życie prywatne. O toksycznym środowisku, uległych pracownikach i bezwzględnych przełożonych. Idąc jeszcze dalej, The New York Times określił serial pierwszą wybitną serią czasów Wielkiej Rezygnacji.
Co jednak najbardziej imponuje w serii wyreżyserowanej – w większości – przez Bena Stillera to nienachalność przekazu. Tu nie ma żadnej ukrytej agendy, żadnego usilnego wtłaczania widzom do głowy konkretnych wizji. Owszem, jest krytyka kultury zapierdolu i nieludzkiego traktowania w sferze zawodowej. Ale jest też luźna beka z coacherstwa, mindfulnessu i tych, którzy stoją w kontrze do późnokapitalistycznego wzorca. A jak jesteśmy w temacie humoru to taneczna scena, w której pan Milchick kręci biodrami w rytmie disco należy do najlepszych w całym serialu. Montażowo, muzycznie i wizualnie.
Bo Severance imponuje nie tylko scenariuszem, aktorstwem i koncepcją. Nie widziałem w streamingach tak doskonale zrealizowanej produkcji. W debiucie (!) Dana Ericksona zgadza się po prostu wszystko. Chłodny, inspirowany latami 50. i 90. wystrój budynku Lumon. Pomieszczenia pozbawione ciepła, sterylne niczym szpitalne korytarze. Niezdrowo pedantyczny minimalizm, który powoduje, że przestrzenie są przeciwieństwem przytulności. Poza designem, Severance wykorzystuje niespotykaną pracę kamery. Dynamiczną, płynną i nieoczywistą. Kadry są sugestywne, ale nie zawsze klaustrofobiczne. Widz ma poczucie nieustającego niepokoju i dyskomfortu. No i doskonały montaż, dzięki któremu przełączanie się pomiędzy biurem a resztą świata zyskuje na przekazie.
Kilka słów należy się też oszczędnej, nienachalnej, ale idealnie dopełniającej obraz muzyce. Ścieżka dźwiękowa w Severance opiera się na powracającej melodii stanowiącej jeden z bardziej charakterystycznych motywów streamingowej ery. Theodore Shapiro zmontował tutaj soundtrack imitujący muzaka. Nieinwazyjne dźwięki tła, które tylko podkreślają rosnące napięcie. Lub, w sporadycznych momentach, zupełnie je rozładowują.
Przyszłość jest teraz
Severance wpisuje się również w nurt miękkiego science fiction, które w ubiegłej dekadzie zapoczątkował Alex Garland Ex-Machiną. Bliżej nieokreślona przyszłość, subtelna retromania połączona z designerskim minimalizmem. Poza kilkoma nowinkami, jest to jednak świat niemalże bliźniaczy z naszym. Rzeczywistość Marka Scouta i Helly Riggs jest bliższa od tej w After Yang, Swan Song czy Devs. Dzięki temu, jeszcze łatwiej się z nią – i jej wszystkimi trudami – utożsamić.
Moim ulubionym wątkiem w całym serialu jest relacja Irvinga z Burtem. Bohaterowie Johna Turturro i Christophera Walkena – swoja drogą, to świetny hołd dla obu aktorów – odkrywają w pracowym środowisku łączącą ich więź. Ta subtelna, urocza relacja stanowi metaforę utraty. Emocji, doświadczeń, uczuć, relacji, które przelatują nam przez palce z powodu zajmowania się głównie – lub jedynie – życiem zawodowym.