Legendarny Leatherface narodził się w głowie Tobe’a Hoopera podczas świątecznej wizyty w zatłoczonym sklepie dla majsterkowiczów. Reklama pił mechanicznych stała się dla niego w jednym momencie źródłem fantazji o krwawej łaźni, której dokonuje przebijając się do wyjścia. Patrząc szerzej – atmosfera prezydentury Richarda Nixona i wojny wietnamskiej musiała sprzyjać mnożeniu okropieństw na ekranie. Dziedzictwo Teksańskiej masakry piłą mechaniczną jako pionierskiego dokonania w dziedzinie kina grozy jest nie do przecenienia. W sequelu po pół wieku nic jednak z tego nie zostaje.
Staraliśmy się oddać hołd pierwowzorowi i przekazać tę historię nowemu pokoleniu – deklarował David Blue Garcia, tłumacząc zabieg z powrotem Sally Hardesty – dziewczyny, która przeżyła Teksańską masakrę piłą mechaniczną z 1974 roku. To ukłon w stronę fanów oryginału, ale też sposób na to, żeby przekazać pałeczkę nowej generacji bohaterów. Netfliksowy slasher miał być więc bezpośrednią kontynuacją filmu Hoopera z pominięciem dotychczasowych remake'ów, co jest niejako powtórzeniem zabiegu z Halloween. To równocześnie wyzwanie i ucieczka do przodu, skoro – jak zauważał producent Fede Álvarez – nie ma spójnej franczyzy Leatherface'a; produkcje z serii wielokrotnie powtarzały pewne wątki. Powtarzały też kolejne klapy. O ile w ostatnim czasie wśród reebotów kultowych horrorów trafiały się blockbustery (To) czy tytuły co najmniej intrygujące (Candyman) – wszystkie prequele, sequele i rebooty Teksańskiej masakry piły mechanicznej są do zaorania. Chociaż rzadko bywało tak źle, jak teraz.
Film Garcii rozpoczyna się bezpośrednim hołdem dla klasyka. Sięgnięto nawet po narratora – Johna Larroquette'a, żeby wrócił do losów nastolatków zamordowanych latem 1973 roku nieopodal Austin w Teksasie. Potem okazuje się, że to introdukcja z płyty DVD wyświetlanej w sklepie z pamiątkami na stacji benzynowej, gdzie czwórka genzetów tankuje w drodze do miasta duchów na zapomnianej przez boga prowincji. W Harlow mają zamiar rozkręcić raj dla młodych przedsiębiorców i influencerów; sektę?! – jak przytomnie spyta jeden z ostatnich tubylców.
Do zderzenia światów dochodzi na wspomnianym CPN-ie, gdzie bohaterowie poznają Richtera (Moe Dunford) – rednecka najbardziej stereotypowego, jak tylko się da; miłośnika broni i pickupów, który okaże się administratorem w miasteczku. Niedługo później podróżni zostają zatrzymani przez drogówkę, co nerwami przypłaca kierowca – czarnoskóry Dante (Jacob Latimore). Już na miejscu ten sam Dante wedrze się do – pozornie opuszczonego – sierocińca, żeby zedrzeć flagę Konfederacji. Produkcja zyskuje w ten sposób publicystyczny background, który nie kończy się bynajmniej na rasowych podziałach i niepokojach. W jednym z wywiadów reżyser stwierdził, że trzeba było sformatować historię pod kątem współczesnych uwarunkowań, a skoro szkolne strzelaniny stanowią dramatyczny element amerykańskiej codzienności, Lila (Elsie Fisher) jest straumatyzowana podobnym doświadczeniem, co nie pozostanie bez wpływu na jej motywacje i decyzje. Tak – wrzucono Columbine do Teksańskiej masakry piłą mechaniczną.
Ad rem. Okazuje się, że sierociniec nie jest opuszczony, a do Harlow zjeżdża się autobus chętnych na miejscowe pustostany, więc każdy może dodać sobie dwa do dwóch. To suspens niemal w stylu streszczenia horroru Megawąż: Zmutowany wąż, kiedy coś zje, zaczyna rosnąć. Jedząc coraz więcej, staje się coraz większy. A w pobliskim miasteczku właśnie ma być festyn.
Od slasherów nie oczekuje się raczej scenopisarskiego wysublimowania, ale na poziomie fabularnym Teksańska masakra piłą mechaniczną jest niemal tak paździerzowa, jak scenografia jednej jedynej ulicy, przy której ma miejsce większość zdarzeń. Choć niskobudżetowość niejednokrotnie sprawdzała się w tej konwencji, a arcydzieło Tobe’a Hoopera też trudno uznawać za superprodukcję – nowa odsłona sprawia wrażenie niedoróbki. Na skutek dealu Netfliksa z Legendary Pictures zrezygnowano z regularnej dystrybucji kinowej i to właśnie jest taki film telewizyjny z nocnych powtórek na osiedlowej kablówce, który przyzwoicie wyglądał może na papierze u Chrisa Thomasa Devlina. A z pracą scenarzysty ostatecznie jest tak, że nie wiadomo, czy gorzej wypada, gdy na złamanie karku próbuje doprowadzić akcję do końca w osiemdziesiąt minut, czy wtedy, gdy desperacko stara się nadać postaciom emocjonalną głębię.
Co gorsza – ten film traktuje się okrutnie poważnie. O ile w slashery zawsze wpisane było puszczanie oka do widza, tutaj następuje to tylko raz – gdy ktoś grozi Leatherface'owi cancellowaniem na sekundę przed rzeźnią w autokarze; skądinąd jedyną porządną jatką, którą dowiózł Garcia.
Sporo było kręcenia nosem na W lesie dziś nie zaśnie nikt, ale tam – przy wszystkich mankamentach – przynajmniej od pierwszych sekwencji dało się wyczuć pewien entuzjam, witalność, ambicję zabawienia się z prawidłami gatunku. Tymczasem Teksańska masakra piłą mechaniczną sprawia wrażenie fuszerki popełnionej przez zblazowanych wyrobników, których jedynym pomysłem było żerowanie na pierwowzorze sprzed pięciu dekad i dopisywanie na rympał aktualnych kontekstów.
I nikt powinien mieć większych problemów, żeby zasnąć w Harlow...