O tym, dlaczego termin „neo boom-bap” nie nadaje się do użytku

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Conway "God Don't Make Mistakes" Album Listening Party
fot. Johnny Nunez/WireImage/gettyimages

Klasycyzujący rap niejedno ma imię i niejedno brzmienie. Od wiernych rekonstrukcji 90'sowych trendów, przez wszystkie fale trueschoolu, aż po post-trapowe, przepauzowane numery bez bębnów – zbiór ten jest dziś zbyt duży, żeby go domknąć; nie mówiąc już o jakiejkolwiek określającej go etykiecie.

Po blisko ćwierć wieku na scenie The Alchemist nadal jest punktem odniesienia w kwestii rapowej produkcji, Griselda ciągle nie zwalnia kroku w swojej wydawniczej szarży, a Madlib z DJ-em Muggsem już za moment zaprezentują pierwszą wspólną płytę. W międzyczasie Tede wciąż leci na skrzydłach swojego powrotu do przeszłości, Soulpete z Barto Kattem wypuszczają jeden z najciekawszych krajowych albumów zeszłego roku, a zazwyczaj trapujący CRANK ALL nagrywa na bicie Urbka z Dinali. Roc Marciano zapewne uśmiecha się pod nosem, widząc dziś swój wpływ na ewolucję rapu w minionej dekadzie, Mach-Hommy, Flee Lord czy Boldy James wydają więcej niż ktokolwiek jest w stanie przesłuchać, a Harry Fraud, Nicholas Craven i Real Bad Man zacierają w tym czasie łapki z myślą o tym, ile bitów sprzedadzą w najbliższych latach. Sukces Kukona w sporej części wynika z jego klasycyzującego oblicza realizowanego pod szyldem Ogrodów, Ziomcy, hubert. czy Konrad Brzos powoli stają się fenomenami ponadpodziemnymi, a na trueschoolowo brzmiących bitach lubią sobie nawinąć ostatnimi czasy nawet lokalni sadboye.

Z roku na rok coraz bardziej zasadnym pytaniem wydaje się natomiast być to, czy wszystkie nagrania dialogujące z 90'sowym nowojorskim rapem naprawdę da się okleić jedną metką?

Muzyka na jedno miasto i sto perkusji

Marley Marl i Easy Mo Bee, Large Professor, Pete Rock i DJ Premier, Da Beatminerz i producencka część składu D.I.T.C. to najczęściej przywoływani autorzy bitów, którymi rozbrzmiewało wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych schyłku zeszłego wieku. Ich kalifornijskimi satelitami byli DJ Muggs i Tash, a nieco bardziej osobnymi twórcami tegoż trendu – Prince Paul, Q-Tip, RZA czy Havoc. Służący zazwyczaj do definiowania brzmienia tego okresu, onomatopeiczny termin boom-bap KRS-One, którego debiutancki solowy krążek nazywał się nomen omen Return of the Boom-Bap, opisał kiedyś jako styl produkcji, względem którego wykorzystuje się jak najbardziej ograniczone instrumentarium do budowy jak najbardziej perkusyjnego brzmienia. Boom to stopa, bap to werbel... i tak to sobie idzie od końca lat osiemdziesiątych. Stopa, werbel, stopa, werbel, stopa, werbel… Stopa zazwyczaj jest samplowana, werbel również; z początku wychodziło to najczęściej z samplera Emu SP-1200, a później z MPC, komputera czy jakiegokolwiek innego urządzenia służącego do próbkowania dźwięku.

Z początku ów pochód bębnów był zazwyczaj doprawiany jedynie jakimś melodyjnym wycinkiem z którejś płyty winylowej, a wraz z latami obrastał w kolejne elementy, prowadząc w stronę bardzo rozbudowanych instrumentacji i aranżacji. Na tym patencie opiera się właściwie cały kanon nowojorskich płyt rapowych lat dziewięćdziesiątych. Stał się też punktem odniesienia dla wielu produkcji pochodzących nie tylko z innych części Stanów, ale i całego świata. To rzeczony boom-bap zaczął prędko być określany mianem złotej ery i prawdziwego hip-hopu. To na nim bazowała też każda kolejna fala trueschoolu - od Jurassic 5 po Pro Erę.

Należy się zmieniać, by jakim jest się pozostać

Joey Bada$$, Pro Era, właściwie cały ten ruch Beast Coast z Nowego Jorku, to wszystko – z wyjątkiem może Flatbush Zombies – jest mocno osadzone w klasyce. Tym się jarałem i tym się inspirowałem, bo nie jest tak, że ja znam całą historię amerykańskiego i polskiego oldschoolu; to zupełnie nie mój klimat. Słuchałem sobie pierwszego mixtejpu Bada$$a i… praktycznie tylko tego, to on zaszczepił we mnie zajwkę na te starsze brzmienia, brzmienia z duszą. I właśnie tego typu rzeczy zacząłem wtedy szukać po soundcloudach i beatmakerach, którzy nigdy nie przebili się jakoś wysoko w polskiej rap-grze. I też z tego wyrósł „Slam” - w 2018 roku mówił mi Otsochodzi, który w recepcji świadków hip-hopu wyrósł po swoim pierwszym albumie na naczelnego apostoła prawdziwego rapu, czyli właśnie 90sowego boom-bapu.

I tu dochodzimy do pierwszej nieścisłości w definiowaniu tego, czym ten punkt odniesienia w ogóle jest. O ile bowiem pamiętający lata dziewięćdziesiąte weterani lokalnego środowiska widzieli w Młodym Janie wychowanka Native Tongues, o tyle on sam dyskografię A Tribe Called Quest znał co najwyżej na wyrywki, a samplowanego rapu uczył go nowojorski, zanurzony w klasyce newschool. Jeszcze kilka lat temu wszystkie kolejne fale trueschoolu, od west coastowego zrywu spod znaku Dilated Peoples i Stones Throw, po east coastowe dialogi z samplami, które prowadziła Pro Era i niekiedy też A$AP Moby, napędzał wspominany tu już perkusyjny dukt, opierający się na powtarzanym wte i nazad boom-bap, boom-bap. Rytm ten przez lata ubierano w przeróżne instrumentacje i aranżacje. Liczba różnorodnych gatunkowych i subgatunkowych wpływów w nim pobrzmiewających – od południowych rapów przez trip-hop, po właściwie każdy nurt muzyki rozrywkowej – była ogromna. Nieustannie napędzały go jednak te stopy i werble. Aż pod koniec pierwszej dekady XXI wieku kilku rewolucjonistów przypuściło atak na fundament tego nurtu – na rzeczony boom i bap.

Muzyka na (nie)jedno miasto i żadnej perkusji

Historię tego, w jaki sposób dwudziestopierwszowieczny, klasycyzujący rap wypreparował brzmienie pozbawione bębnów bardzo zgrabnie opisał jakiś czas temu na niuansie Cyryl Rozwadowski. I choć tu – jak w większości wypadków, kiedy jakiś trend dorabia się swojej osobnej nazwy – nie sposób wskazać jednego pioniera rzeczonego nurtu, to ksywki Alchemista i DJ’a Muggsa, Roca Marciano i Ka, Earla Sweatshirta i Navy Blue (do kórych dodałbym jeszcze Apollo Browna i Adriana Younge’a) muszą paść. To oni bowiem sztukę klejenia różnie rozumianych sampli (dawno przecież nie są to już tylko próbki z cudzej twórczości) wyciągnęli za uszy z klatki, jaką był dla niej przez lata boom-bapowo rozumiany rytm. Nie uciekając od równego taktowania i różnie akcentowanej perkusji – od samych hi-hatów, po budowę pętli – wyrwali klasycznie rozumiany rap z łańcucha stóp i werbli.

Za promocję i dzisiejszą rozpoznawalność rzeczonego brzmienia odpowiada natomiast w ogromnej mierze trzech jeźdźców apokalipsy z Buffalo – Westside Gunn, Conway the Machine i Benny the Butcher czyli Griselda… by Fashion Rebels. Ekipa, do której należą również Mach-Hommy, Armani Caesar czy Boldy James swój charakterystyczny język wypowiedzi wypreparowała w ogromnej mierze na bazie bitów, za które odpowiadają Beat Butcha, Daringer, Conductor Williams czy Camouflage Monk. To właśnie ich bity przewijają się we wszystkich opisach trendu i playlistach dających wgląd w to, jak brzmi neo boom-bap. Obok nich figurują tam równie często produkcje Statik Selektah czy… DJ’a Premiera, ludzi, którzy są żywymi klasykami 90'sowego, nowojorskiego stylu, bądź jego wiernymi uczniami i kontynuatorami.

I tu ja zgłaszam liberum veto, bo naprawdę nie łączy ich zbyt wiele. Poza tym, że zdarzy im się wszystkim skorzystać z jakiejś starej soulowej próbki, to w kwestii perkusji, rytmu, tempa i brzmienia wywodzą się z zupełnie innych szkół. Nieraz zresztą w mojej audycji z różnymi gośćmi próbowaliśmy ukuć jakąś definicję tego trendu. 1988 proponował post-trap rap, a Soulpete… nowy newschool. Chodzi o tempo - w większości tych rzeczy „bębny” chodzą na 70 bpmów czyli w doubletajmie 140; wypisz wymaluj nowa szkoła. Do tego poza samplami tam jest mnóstwo dogranych rzeczy. Beat Butcha zrobił w Griseldzie taką robotę, że teraz sprzedaje swoje wtyczki czy drum packi po kilkadziesiąt dolarów i żyje głównie z tego - mówił producent, który pośród naszych lokalnych beatmakerów bodajże najczęściej dialoguje z tym nurtem, choćby na swoim zeszłorocznym krążku nagranym wspólnie z Barto Kattem wyśmienitym longplayu HVNCWOTY.

Nie wiedział, co go czeka, gdy otwierał szufladę

I se robię neo boom bap, oni kurwa już nie wiedzą o co cho / Trupy się przewracają w trumnach - nawija Tede w refrenie duetu ze Szczylem, dosyć celnie podsumowując sytuację, w której wykorzystanie klasycznie smakującej próbki prowokuje odbiorców do tego, żeby nagle przełknąć nowoszkolne tempo i dominujące w post-trapowym rapie powtórzenia, przeciągnięcia i pauzy. Trudno mi się bowiem nadziwić temu, że świadkowie hip-hopu tak prędko przyjęli Westside Gunna jako swojego. Brzmiący jak dziecko przed mutacją, nieustannie wypluwający z siebie balistyczne onomatopeje, rozpłynięty gangus z Buffalo jest przecież wprost wzorcowym przykładem nowoszkolnego rapera, który coś zawsze przememła, co innego przemilczy, a swój styl opiera w ogromnej mierze na ad-libach. Nawet kiedy nawija na bitach takich legend jak Preemo czy Pete Rock, FlyGod przecież w niczym nie przypomina żadnego 90'sowego MC. Podobnie jak ten klasycyzujący nowoszkolny nurt, którego stał się twarzą w niczym nie przypomina boom-bapu.

Bo jeśli gdziekolwiek w ogóle widziałbym nagrania, do których pasuje termin neo boom bap – czyli jakkolwiek odświeżających ów styl nowych produkcji – to prędzej szukałbym ich w trendzie, który również w ostatnich latach nabrał na sile: swoistych producenckich follow upach do różnych hitowych numerów tego czasu. W tym, jak bardzo sampel z Hollywood Swinging Kool & the Gang wykorzystany w 2 Stepie 2 Chainza przywodzi na myśl to, jak został pocięty w Feel So Good Mase’a; tym, jak Brownowska próbka z Somethin’ Funky Big Daddy’ego Kane’a napędza Slap Busta Rhymesa, Conwaya i… Big Daddy’ego Kane’a, czy tym, jak wiele znajdziecie punktów odniesienia w Gunshot Jima Jonesa. W tym, jak French Montana coveruje Fugees w Whippn It Slowly albo tym, jak Lil Wayne gada z DMX’em na Kant Nobody. I choć to żaden nowy patent, to takiego natłoku podobnych rozwiązań w amerykańskim mainstreamie nie pamiętam od lat. No i są w tym bębny – jest stopa i jest werbel, jest boom i bap.

Co natomiast ma na myśli Mata, pisząc na swoim insta, że jego nowa płyta zostanie zrealizowana głównie na bitach typu future boom bap, przyjdzie nam się jeszcze przekonać…

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0