Nadchodzi nowy serial twórcy The Office. Czy podtrzyma świetną passę telewizyjnej legendy?
Wojny - nawet jeśli dotyczą tylko telewizji - przynoszą ofiary. Żyjemy w czasach wielkiego konfliktu streamingowego, liczba serwisów walczących o naszą subskrypcję jest wręcz przerażająca. A jeśli ktoś chce zanurkować głębiej i przy pomocy serwisów VPN poszerzyć ofertę, zaczyna robić się koszmarnie. To pozorne bogactwo ma swoje ciemne strony, o czym zaświadczy każdy, kto tracił długie minuty, a nawet godziny, na szukaniu czegoś wartościowego na Netflixie, czy innych platformach - prawda jest taka, że i owszem, żyjemy w złotych czasach telewizyjnej rozrywki, ale te perły są rozsiane po wielu różnych oceanach i ich zbiórka jest kosztowna, zarówno pod względem czasu, jak i pieniędzy. Serwisy streamingowe toczą między sobą prawdziwe wojny, wyrywając sobie z rąk klasyki przeszłości (jak to się działo ostatnio z Przyjaciółmi czy The Office) i zlecając ekskluzywne produkcje, które mają za zadanie przyciągnąć nowe subskrypcje. Przez to dobre seriale czy filmy mają ograniczoną widownię, bo obecnie każdy chce mieć swój serwis, od Paramount Pictures po YouTuberów skupionych pod egidą Nebuli. Niedawno nową platformę, nazwaną uroczo Peacock, odpalił NBCUniversal, stawiając kolejną pieczęć pod znakiem równości między starą kablówką a nowym streamingiem. Niestety, pod wieloma względami tego typu serwisy zmieniły się w tradycyjną telewizję, z całym sztafażem wad i zalet takiego stanu rzeczy (głównie wad, nie ma co się oszukiwać). Tylko czekać, jak zaleją nas oferty usług łączących różne telewizje kabl… serwisy streamingowe w pakiety.
Wróćmy jednak do ofiar wojen streamingowych. Najnowszą jest Rutherford Falls, produkcja dostępna wyłącznie na Peacocku, czyli w Polsce nieosiągalna (chociaż może nam się poszczęścić, jak ze Star Trekiem - w Stanach przypisany do CBS All Access, w Polsce do oglądania na Netflixie). Stoją za nią ludzie, którzy tworzyli m.in. The Office, Parks & Recreation, The Good Place, czy Brooklyn Nine-Nine, czyli jedne z najzabawniejszych seriali współczesności. W tym Sierra Teller Ornelas, która pochodzi z plemienia Navajo, co jest gwarancją, że temat rewizji oficjalnej historii wobec Rdzennych Amerykanów - a to główny temat serialu - będzie przeprowadzony adekwatnie. W głównej roli występuje Ed Helms (Andy Bernard w The Office), a całość zapowiada się naprawdę wyśmienicie. Wielka szkoda, że nie będziemy mogli oglądać go legalnie. Ale to dobry moment, żeby zatrzymać się i przyjrzeć temu, jak produkcje, przy których pracowała Ornelas i Michael Schur - też jeden z twórców Rutherford Falls, a także kultowego The Office - zrewolucjonizowały współczesną komedię.
Kac po wielkich sitcomach lat 90-tych, głównie Przyjaciołach i Seinfeldzie, nie trwał długo. Kiedy kultowa produkcja o nowojorskiej grupie przyjaciół kończyła swój bieg, Michael Schur robił wszystko, by przenieść brytyjskie The Office na grunt amerykański. Udało się, chociaż dopiero w drugim sezonie serial znalazł swoją unikalną tożsamość. Tożsamość, z której Schur będzie korzystał wielokrotnie, tylko zmieniając otoczenie, w jakim toczyć się będą inne produkcje. Parks & Recreation, Brooklyn Nine-Nine, ba, nawet rozgrywający się w zaświatach The Good Place, podążają linią wytyczoną przez The Office. Ta formuła jest skuteczna z wielu powodów, ale najważniejszym jest znajomość otoczenia przez publikę. Większość dorosłych jest zaznajomiona z działaniem biura, jego koszmarami, absurdami, ale i rzadkimi momentami wytchnienia. Schur i spółka lubią tę familiarność wykorzystywać. Dlatego posterunek policji w Brooklyn Nine-Nine przypomina biuro prowadzone przez Michaela Scotta, łącznie z kładzeniem nacisku na znaczenie biurokracji (scena, w której postać grana przez Terry’ego Crewsa tłumaczy zawiłości formularzy jest jedną z najzabawniejszych).
Zaświaty w The Good Place ostatecznie także okazują się miejscem, którym najlepiej zarządza się jak korporacją. To różnica między sitcomami z lat 90-tych, które nie zajmowały się budowaniem wiarygodnego czy znajomego otoczenia, co więcej, najlepiej było o tym nie myśleć. Kiedy zaczynamy przyglądać się szczegółom - np. temu, jakim cudem Monicę z Przyjaciół stać na apartament na Manhattanie - całość zaczyna się rozpadać. Chodziło o gagi i postacie, nie świat przedstawiony. Nowoczesne produkcje lubią angażować nasze poczucie znajomości. Patrząc na urzędnicze absurdy w Parks & Recreation praktycznie każdy może się odnieść, bo jeszcze nigdzie na świecie nie wymyślono skutecznego i pozbawionego nonsensu sposobu na funkcjonowanie administracji. To nie znaczy oczywiście, że te seriale są realistyczne, wprost przeciwnie - znajome dekoracje to tylko deska, od której wybijają się absurdalne sytuacje i barwne postacie. I właśnie ten kontrast między znajomym a odległym, zderzenie kuriozalnego ze zwyczajnym, leży u podstaw sukcesu takich seriali, jak The Office. Każdy spotkał się z dziwacznym szefem, ale raczej nikt nie miał do czynienia z Michaelem Scottem. Każdy widział zabawne sytuacje w pracy, ale niekoniecznie takie, które prowokowała April z Andym w Parks & Rec.
To oswajanie serialowej rzeczywistości ma wiele zalet, bo dzięki znajomym tropom można przemycić naprawdę wydumane pomysły, jak to się stało choćby w The Good Place. Setting średnioklasowej Ameryki i korporacyjna struktura zarządzania życiem po śmierci pozwalają złagodzić spotkanie z filozoficznymi tematami serialu i przeglądem moralnych wykładni, które serwował Chidi. Ta moneta ma niestety także rewers, bo równie łatwo jest wtedy poważne tematy spłaszczyć, ostatecznie poświęcając naruszenie status quo na rzecz miłego samopoczucia widzów. Co dzieje się w Brooklyn Nine-Nine, które porusza tematy takie, jak brutalność policji i jej militaryzację, ale potem zatrzymuje się w pół kroku. Zamiast systemowych rozwiązań podsuwa uczciwych, choć nieco pajacujących gliniarzy w rodzaju Jake’a Peralty. Ale taka strategia to również element sukcesu tych seriali, bo nie antagonizują publiczności, tylko siedzą bezpiecznie rozkrokiem na ogrodzeniu politycznych i społecznych konfliktów. To akurat nic nowego od czasów Przyjaciół i Seinfelda, które robiły wszystko, by tylko nie narażać białej, średnioklasowej Ameryki na konfrontację z własnymi poglądami, które - o zgrozo - mogą po prostu nie przystawać do rzeczywistości. Nawet w Parks & Rec, serialu dosłownie rozgrywającym się w otoczeniu politycznym (a wybory są w nim jednym z ważnych fabularnych wątków), starano się nie urazić żadnej z opcji posiadających zdanie na temat roli i kształtu samorządu i federalnych instytucji. Rutherford Falls zapowiada się inaczej, w centrum fabuły sytuując politykę historyczną. Miejmy nadzieję, że Schurowi i Ornelas pod tym względem powiedzie się lepiej, niż w przeszłości.
Patrząc na linię The Office - Parks & Recreation - Brooklyn Nine-Nine widać, że formuła wypracowana przez Michaela Schura i jego kolejne ekipy nie tylko się nie wyczerpała, a została jeszcze bardziej ulepszona (co nie znaczy, że każdy z tych seriali był lepszy od poprzedniego). Można różnie oceniać jej szczegółowe aspekty, ale mockumentarowy, mocno ironiczny, choć ostatecznie pozytywny styl zrewolucjonizowały telewizję. Od premiery pierwszego odcinka amerykańskiego The Office (24.03.2005) minęło leciutko ponad szesnaście lat i można dyskutować, czy serial wciąż bawi tak samo (raczej bawi!). Ale warto się także zastanowić, czy w kwestii telewizyjnej komedii nie powinny zajść jakieś głębsze zmiany. Czy Rutherford Falls zadowoli nas pod tym względem? Zobaczymy!