Znów czuję się jak nowonarodzony albo jak przy debiucie – wjeżdża Otso pod gospel, które dawniej mogłoby się znaleźć u Kanye Westa czy Chance’a The Rappera. Odwołuje się niejako do środowiskowej mitologii Slamu, ale wcale nie musi tego robić. Bo nie miał dotąd tak do***anej płyty jak Tarcho Terror.
Dopiero zaczynam, a oni pisali, że coś tam z***ałem. Nie do przeoczenia jest ta linijka z KFC i dlatego sięgnąłem po nią, pisząc ostatnio o sinusoidzie kariery 27-latka. On co prawda nigdy nie zniknął z radarów, ale ochłodzenie hype'u na wysokości Miłości i 2011 było faktem. Coś jakby drużyna, która regularnie występowała w Champions League, nagle została zmuszona do grania w Lidze Europy. Ale karta się odwróciła. Bo – chociaż sceptycyzmu nie brakowało – OIO okazało się superprodukcją z wielomilionowymi wyświetleniami, kilkudziesięciotysięczną sprzedażą krążka i pewnym miejscem na afiszach największych festiwali. Young Igi, Oki i Otsochodzi rzucili worki w tłum i zajarała się cała Polska. Po kilkunastu miesiącach przychodzi czas na kolejną fazę w tym uniwersum; samodzielną weryfikację Młodego Jana.
Mając z tyłu głowy wszystkie wcielenia Miłosza – zadziwiające, że na tym etapie był w stanie wypracować boost wszystkich raperskich parametrów. Krótka piłka: on nie miał wcześniej tak różnorodnie i eksplozywnie nawiniętego materiału; daleki był od operowania słowem z taką sprawnością; nie dysponował takim magnetyzmem – jakby można było nagle dostać plus dziesięć do charyzmy przed trzydziestką. Zostaje więc spełniona obietnica, składana wraz z każdym kolejnym singlem, poprzedzającym Tarcho Terror.
W nomenklaturze sportowej używa się określenia, że o zwycięstwie decyduje dyspozycja dnia. I nie ulega wątpliwości, że Otsochodzi nie tylko trafił z formą, ale również czuje ducha czasów. Bo to nie przypadek, że pół TikToka jest za***ane początkiem drugiej zwrotki Lutego. A z drugiej mańki – doświadczenia ostatniej dekady pomogły mu poskładać to wszystko w całość.
Weźmy sąsiadujące ze sobą, a biegunowo różne kawałki – Tarcho Terror i Taka praca. Ten pierwszy brzmi jak otwarcie Die Lit z epoki, gdy Playboi Carti był wspaniałym przygłupem z kreskówki; ten drugi – okraszony w refrenie cutami ze Smarkiego – mógłby wyjść spod ręki Noona na początku lat dwutysięcznych. Idąc dalej – weźmy Robię taki rap, sentymentalną pocztówkę z bloków na beacie jak ze Slamu i banger całego OIO o znamiennym tytule Waka Flocka. Nie dogaduję się z twórcami/Mam dużo świeżej floty jak całe Young Money/A tak, mordo, między nami/Ten moment na mnie to chyba mocno przespali.
Można jechać na wstecznym, ale patrzeć w przód? W tym przypadku to raczej jazda do przodu plus zerkanie we wsteczne lusterko. I ta jazda jest rzeczywiście ekscytująca; krajobraz za oknem zmienia się jak w kalejdoskopie, a nie, że – jak to bywa u nas na scenie – zamyka się licznik, mijając po drodze wyłącznie ekrany akustyczne.
Podobnie szerokie spektrum charakteryzuje warstwę tekstową Tarcho Terroru. „Nowy kolor” miał swoje ciemne strony – rozlicza się już od wejścia Miłosz. Z „2011” łączą mnie wspomnienia i tyle/Łatwiej się robi rzeczy, kiedy nic nie musisz na siłę (Intro). Trochę poleżało się za długo/Trochę po***ało mnie z tą wódą (Poj*bane stany) – przyznaje, że zdarzyło się polecieć za wysoko, co wraca potem również choćby w closerze – W dół.
Ale nie użala się nad sobą tylko w Taka praca przekuwa ciężar melanżu w najlepsze writerstwo na tej płycie: Od pierwszej liceum nie schodziliśmy z bomby/Od drugiej liceum poznałeś smak mąki/W trzeciej liceum ciebie już nie było/Ej, poniosło za bardzo; mi melanż dał stilo. Takie numery nagrywam sobie nagrywam sobie z sentymentu – pada z kolei w Robię taki rap, gdzie ma miejsce nostalgiczna podróż po Tarchominie.
Tylko, żeby nie było – Tarcho Terror nie został podporządkowany refleksji. Nie brakuje tu braggi, puszczania oka i ekstrawertycznych środków wyrazu; superświeża jest kombinatoryka z wokalami – jakby realizatora świeżbiły ręce. Momentami wszystko wydaje się jakby podlane Monsterkiem; ad-liby, chemia Otso w konfiguracji z OIO czy – co może bardziej zaskakujące – Pako i Szopeenem. Przygotowując materiał o Lekter Records wielokrotnie spotykałem się z ubolewaniem, że temu drugiemu nie udało się więcej wycisnąć z kariery i chyba trzeba by się z tym zgodzić.
Tymczasem na Tarcho Terror udało się niemal wszystko. Od selekcji beatów – branych często od niewyeksplowanych jeszcze producentów – aż do zaproszonych gości. Bo Berson reprezentuje wagę ciężką neohardkoru i stylu, a jego wejscie w Taka praca to znowu wyrzut sumienia dla tych, którzy doprowadzili do tego, że Żelbeton Solo przeszło bez należytego echa; może i dla samego Bersona – zdolnego lesera. Bo Mielzky w SMS niezmiennie kładzie jak mistrz – potwierdzając, że nigdy nie bierze pod uwagę taryfy ulgowej, jeśli chodzi o hip-hop.
Otsochodzi przyznaje w jednym tracków, że planował premierę na luty, ale postawił na to, żeby zrobić pier***ony album życia. I tak właśnie się stało. Tarcho Terror będzie najlepszą płytą tego lata? Ważniejsze, że ma wszystko, żeby zostać na lata.
Komentarze 0